
czwartek, 31 października 2019

wtorek, 29 października 2019
Przemijanie, kruchość i
śmierć, będą stanowiły w najbliższych dniach dla wielu przechadzających się po
cmentarzach ludzi- ważny temat do rozmyślania. Mądrość Talmudu powie: „Anioł
śmierci ma mnóstwo oczu, nikt śmierci nie ujdzie. Gdy Anioł Śmierci otrzymuje
zezwolenie, nie rozróżnia miedzy sprawiedliwymi i złoczyńcami.”Czas który tak
intensywnie przeżywają chrześcijanie jest próbą wyzwolenia się z lęku przed
śmiercią; jej paraliżującymi objęciami i nieuniknionym nadejściem w trudnym do
określenia czasie. „Zatem to życie ludzkie wydaje się krótką chwilą, wszakże o
tym, co nastąpi, nie wiemy zgoła nic” – prowokacyjnie wyzna Beda Czcigodny.
Chcielibyśmy to odczucie wykadrować z czasu- porzucić, zapomnieć, wyprzeć,
wyeliminować ze świadomości. Heraklit z Efezu przekonywał, „że jest w nas
jednocześnie życie i śmierć, jawa i sen, młodość i starość, które wzajemnie się
zmieniają.” Śmierć przychodzi nagle, niespodziewanie, skrada się i wdziera jak złodziej w momencie dla niej najbardziej
dogodnym, a dla człowieka zaskakującym. Konfrontacja z nią rodzi spektrum
różnych postaw i odczuć. „Ponad wszystko inne boimy się teraz śmierci i
zmarłych. Jeśli w jakiejś rodzinie ktoś umrze, powstrzymujemy się przed
napisaniem do nich, przed udaniem się tam, nie wiemy, co o niej, o śmierci
powiedzieć”- pisał A. Sołżenicyn. Myślę, że większość ludzi w pewnym momencie
swojego życia podejmuje jednak twórczą refleksję nad tą rzeczywistością.
Przychodzi to z wielkim trudem i często łzy przejmują rolę słów nakreślających
towarzyszące ludziom emocje. Długo wypieramy ze świadomości jej obecność, ale
przychodzi taka chwila w której nie można się do niej odwrócić plecami i
schować niczym dziecko w bezpiecznym miejscu przeczekania. Wielu obawia się
nadejścia tego tajemniczego gościa, przechodząc przez doświadczenie choroby,
bólu, samotności, czy utratę wiary w obecność tych którzy powinni przy nas być,
a ich nie ma. Jakże dramatyczne zdają się słowa Ciorana sytuującego człowieka
pomiędzy śmiercią a wiecznością, tak upragnioną- a odległą: „Istnieje wieczność
prawdziwa, pozytywna, rozciągająca się poza czasem i istnieje też inna,
negatywna, fałszywa, która mieści się po jego
jednej stronie i ta w której giniemy daleko od zbawienia.” Ewangelia
czytana przez chrześcijan w czasie otwiera serca i oczy na
nadzieję pełną nieśmiertelności. Krzyż na który spoglądamy jest
najbardziej dramatycznym znakiem śmierci, staje się jednocześnie kluczem
otwierającym portal wieczności; wyjaśniającym tym samym prawdę o ludzkiej
nieśmiertelności i przeznaczeniu do życia w Bogu. „Przez krzyż przychodzi na
świat radość zmartwychwstania”- głosi z euforią paschalną jeden z tekstów
liturgicznych. Po zwycięstwie Chrystusa na krzyżu, zdeptaniu paraliżującego
świat lęku przed unicestwieniem –
chłodem i ciemnością śmierci, chrześcijaństwo postrzega wszystko w pełni
życia- duchowej wiosny, gdzie w centrum Raju na nowo rozkwita drzewo życia.
„Tylko chrześcijaństwo akceptuje tragizm śmierci i spogląda jej prosto w twarz,
ponieważ Bóg przechodzi tę drogę po to, by ją unicestwić, a wszyscy idą za Nim”
(P. Evdokimov). Thanatos już nie zagląda tragicznie człowiekowi w oczy, ale
jest zawstydzony, bowiem odebrana została mu władza nad śmiertelnikiem. Lęk
został unicestwiony bezpowrotnie. Ludzie podtrzymujący blask lampy oliwnej
wejdą radośnie w świetlisty tunel; uczepią się skrzydeł anielskich i na skraju
mroku ujrzą strugę światła, którą tak fantazyjnie wymalował Bosch. Człowiek
wiary nie stoi już na krawędzi otchłani, widzi okiem wewnętrznym „miejsce
ochłody, nasycenia i radości.” Proklamuje to troparion śpiewany w czasie
liturgii Wielkiego Piątku: „W grobie ciałem, w otchłani duszą jako Bóg, w raju
zaś z łotrem, na tronie z Ojcem i Duchem byłeś Chryste, wszystko napełniający,
Ty którego żadne słowo opisać nie może.” Drogą chrześcijanina jest
urzeczywistnione i przekraczające zawiasy czasu zmartwychwstanie. „W cudzie
zmartwychwstania nie ma przymusu dowodu- powie M. Bierdiajew- nie można o nim
widzieć, odkrywa się on temu, kto uwierzył i pokochał.” Wiara wyzwala z lęku i
sprawia że z oczu spadają łuski, a horyzont który staje się dostrzegalny jest
nowym porankiem w czasie którego wschodzi Słońce Życia. „I jak w Adamie wszyscy
umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni” (1Kor 15, 22).
sobota, 26 października 2019
Bardzo wiele miejsca w
moich wcześniejszych rozważaniach poświęciłem filozoficzno-teologicznemu i
artystycznemu pojmowaniu piękna. Chciałbym tym razem zatrzymać się na
obecnością prawdy w kulturze. Obszerna epistemologia próbowała zrozumieć
rzeczywistość prawdy i naświetlić ją z różnych perspektyw- w mniej lub bardziej
udany sposób. Filozofowie rozgrzewali umysły; łamali pióra próbując rozwikłać
odwiecznie istniejące napięcie pomiędzy fałszem a prawdą, penetrując świat otaczającej
ich egzystencji, religii i sztuki. Od nasyconych blaskiem słońca greckich
akademii po idealistyczną filozofię współczesnych zagajników wiedzy,
rozprawiano o prawdzie- niczym o najpiękniejszej z kobiet panteonu etyki i jej powabnej
siostry estetyki. Już sam Platon artykułował prawdę jako wyzwolenie się
człowieka od pozorów- to znaczy od świata cieni, ku blaskowi promieni rozgrzewających
umysł szlachetnością oglądu rzeczywistości w całej pełni. A Ezop wytrawny
moralista przekonywał: „Marne jest życie ludzi, którzy kłamstwo stawiają wyżej
od prawdy.” Istnieje słuszne założenie, że każde społeczeństwo zanurzone w
falach własnej historii kształtuje swoją własną ideę prawdy, szukając jej
często po omacku i łapczywie. Już warstwa filologiczna słowa prawda implikuje fascynujących wachlarz
sensów i znaczeń. Hebrajski czasownik aman,
z którego wyłoniło się słowo emet, wskazuje
naprawdę przez pryzmat słownego fryzu określającego cnoty takie jak: odwaga,
pewność siebie lub bycie godnym zaufania. Prawda zatem stanowi fundament tego,
co jest trwałe i wypróbowane- gwarantujące poczucie stabilności. Takie myślenie
towarzyszyło ludziom wychowanym w kulturze Biblii, postrzegających prawdę jako niezachwianą
obecność Boga „On wypełnia wszystko i jest wszystkim”(Kabała). Dla Greków,
którzy byli bardziej sceptyczni słowo altheia,
którego używali na określenie prawdy, było grą dwóch jakby wykluczających
elementów, połączenia partykuły a oraz
lethos – zapomniany, ukryty. Prawda jest
więc tym, co człowiek odkrył, czego się nauczył. Nie bez przyczyny nad wejściem
do świątyni w Delfach widniała sentencja: „Poznaj człowieku samego siebie”-
inaczej mówiąc, poznaj siebie w świetle prawdy. Ta postawa jest diametralnie
różna od łacińskiego veritas lub
słowiańskiemu wiera- co jednoznacznie
wskazuje na rzeczywistość tajemnicy lub przenosi nas w sferę intuicji wiary. „Słodko
i przyjemnie jest mówić prawdę”- odpowiada w powieści Bułhakowa Mistrz i Małgorzata Piłatowi Joszua Ha-
Nocri. Żyjemy w świecie w którym fałsz serwuje się jako prawdę; tak bardzo
przekonująco że jesteśmy skorzy ją przyjąć za coś pewnego i niepodważalnego. Fałsz
stał się towarem na sprzedaż- sowicie opłacanym i wydestylowanym w instytucjach
zaufania społecznego. Mamy dzisiaj do czynienia z utylitarną etyką i płytką
moralnością żłobiącą umysły i serca ludzkie. Prawdy nie rozpatruje się już
organem jakiem jest sumienie, lecz rozrzedza się w nurcie adekwatnej do danej
sytuacji chwili. „Istnieje społeczne nagromadzenie się fałszu, przekształcające
się w normę społeczną”(M. Bierdiajew). Ludzie projektują nieprawdę o swoim
życiu, rodzinie, osiągnięciach zawodowych czy naukowych. „Tajemnica: słowo,
którym posługujemy się, aby zwodzić innych, wmawiać im, że jesteśmy od nich głębsi”
(E. Cioran). Chowają się jak ślimak w skorupie nieprawdziwych urojeń, aby nie
odpaść od zachłannego i przeświadczonego o swojej wyjątkowości stada. „Wnętrze
jest dla człowieka prywatnego całym wszechświatem. Gromadzi w nim wszystko, co
dalekie i przyszłe. Jego salon to loża w teatrze świata” (W. Benjamin). Ta „loża”
to również miejsce decyzji- zakłamywania rzeczywistości lub poruszania się w
blasku prawdy. W środku tej biegunowości stoi rozdarty człowiek ! Jeżeli poruszamy
się w ludzkiej egzystencji, to nie można pominąć obecności prawdy w kulturze. „Odprawiałbym
wielkie, radosne święto, gdyby samo życie albo czyjeś przekonujące argumenty
wykazały mi, że się mylę” (K. Leontjew). Pojęcie prawdy w sztuce było od zawsze
silnie powiązane z mądrością, jako przenikliwością myślenia towarzyszącą
podejmowanym aktom twórczym. Już Hegel pisał: "Powołaniem sztuki jest ujawnianie prawdy." Prawda jest również silnie spleciona z wolnością,
której granica przechodzi przez wnętrze twórcy. Jeżeli dzisiejszy artysta
twierdzi, że w sztuce wszystko wolno- to w moim przekonaniu mija się z prawdą;
zakłamuje ją na użytek dobrze sprzedającego się towaru, czy skandalu mającemu
na celu podnieść słupki artystycznej rozpoznawalności. „Sztuką jest wszystko,
co za sztukę zostanie uznane.” Mamy więc do czynienia z relatywizującą
aktywnością twórcy. „Sztuka, jeśli chcesz znać jej definicję, jest działaniem
kryminalnym, ponieważ nie stosuje żadnych reguł”(J. Cage’a). Buntownicze
proklamowanie własnej, często bluźnierczej wolności. W tym zapętleniu trudno o
jasność postrzegania i wiarygodności. Człowiek rezygnuje z wielkich idei które
niegdyś zapładniały sztukę, stanowiły jej życiodajne soki, otwierały na
transcendencję. „Sztuka jako jasność wnętrza osoby” (Mu Xin). Jedynym remedium na ten stan rzeczy jest powrót
do rozumienia sztuki jako „przestrzeni uzupełniania braków” której wypadkową
jest ostatecznie piękno. "Istotna piękność, czy na płótnie, czy w marmurze, czy w poezji, niczym innym, jeno kształtem zewnętrznym prawdy"(Krasiński). Być może jest to właściwy czas, aby zawrócić i
rozważyć te rzeczywistości w świetle Ewangelii „poznacie prawdę, a prawda was
wyzwoli”- mówił Chrystus do ludzi łaknących prawdy. „Miłość jest bramą poznania
(gnozy)”- przekonywał Ewagriusz z Pontu. Miłość jest źródłem prawdy, być może
jedynym impulsem przekonującym człowieka do powrotu na ścieżkę prawdy. Na
koniec pouczenie świętego Augustyna: „Prawda nigdy się nie starzeje, nigdy się
nie zmienia, nigdy nie przestaje być prawdą, a w obliczu wszelkich przeszkód,
wykrętów, matactw i złorzeczeń zawsze tylko wzrasta i wzrasta.”
piątek, 25 października 2019

Przemienienie Chrystusa
na górze Tabor było jedynie preludium do tego, co miało się wydarzyć w
najbliższej przyszłości. Bóg ujawnił się w swoich energiach i rozszerzył obszar
swojej obecności o tych uprzywilejowanych i oszołomionych świadków. Na szczycie
zrozumieli uczniowie, że wydarzenie utkane z czasu, przestrzeni i obecności emanującego
światłem Chrystusa jest zapowiedzią czegoś o wiele większego. Wszystkie
dotychczasowe momenty które mogły wydawać się jakąś emocjonalną aberracją,
niedowierzaniem czy powątpiewaniem- zostały napełnione sensem Obecności Jehoszuah.
Apostołowie weszli w epicentrum światła, ich zmysły nie mogły wytrzymać tego
nasycenia- energetyczności oglądu, a dusze nasyciły się szczęściem. Chcieli
stawiać namioty- pozwolić chwili trwać: „Dobrze, że tu jesteśmy”- woła
podekscytowany Piotr. Wstępowanie było fascynujące i mistagogiczne, ale zejście
może przysparzać już wiele trudności. Pobyt na górze trwał dosłownie chwilę-
kilka minut które zdawały się błogosławioną wiecznością- Chrystus, czyli to, co
„świat ma najpiękniejszego”- pisał W. Sołowjow. Teraz trzeba zejść na dół- stać
się częścią niziny, chropowatej ziemi, obszaru zmagań i cierpienia- krzyża. „Tam
gdzie Bóg znika, pojawia się nicość”(B. Welte). Zejście w nicość i obojętność
świata, staje się odważnym wyzwaniem dla tych, których oczy zaiskrzyły się od
nadmiaru światła i boją się „ciemności” w bliskości własnego teraz. Bezsilność wątpiących
! „W sytuacjach granicznych albo ukazuje się nicość, albo też daje się odczuć
to, co jest naprawdę, pomimo i ponad wszelkim znikającym byciem w świecie”(K.
Jaspers).Pozostaje na dnie duszy jedynie nadzieja, że po paschalnej nocy, wzejdzie jeszcze intensywniej promieniujące boskością
Słońce. „Jak święta i uroczysta jest ta noc zbawienia- wyśpiewa liturgia –
Jasna zwiastunka promiennego dnia Zmartwychwstania. W niej światłość bezczasowa
z grobu cieleśnie wszystkim świeci.” Jego światłość przenika ściany zapieczętowanego
groby. Każda szczelina przepuszcza strugę życia, po chwili detonuje kamienny
głaz.. Soteriologia paschalis- nie
można zrozumieć zmartwychwstania Pana bez Jego odkupieńczej śmierci. Jego
śmierć miała stać się etapem zbawczej drogi ku uwielbieniu- świetlistości wielkanocnego
poranka. „Pochłonęło śmierć zwycięstwo”(1Kor 15,54). Przezwyciężony zostaje
tragiczny wymiar ludzkiej egzystencji, od tej pory wszystko zostaje napełnione
światłością. Na każdej ikonie Anastasis ukazany
jest pełen dynamizmu Chrystus- Piorun, intensyfikujący w sobie maksimum
świetlistości. Pan życia czyniący z otchłani piekieł – świat skąpany w świetle.
Silny i zdecydowanym ruchem dłoni wyrywa z piekieł zdumionych Adama i Ewę. „I samo
piekło staje się Kościołem”(H.U. Balthsar), miejscem przeistoczonym w którym nieobecność-
staje się jutrzenką.
środa, 23 października 2019

Myślę, że sztuka niesie
w sobie powiew wolności i świetlistości. Wyzwala człowieka od powszedniości,
bylejakości, kultury przyziemnych i banalnych doznań. Sztuka ratuje nas od
powierzchowności i obojętności na piękno, które niekiedy krzyczy, aby ktoś je
wreszcie dostrzegł. W sztuce zawiera się intensywność pierwiastka
dionizyjskiego i prometejskiego, a nade wszystko pulsowanie wieczności- które
chrześcijaństwo rozumie jako Paschę- czyli przejście ku światu przebóstwionemu.
Nie postrzegam jej roli jako błyskotliwego traktatu metafizycznego, czy rzeczywistości
tak uwodzącej zmysły, że może stanowić ucieczkę od otaczającej nas
rzeczywistości; choć taka pokusa rzecz jasna istnieje. Jestem przekonany na
swój sposób, że każdy człowiek ma w sobie jakąś predyspozycję i wolę do
przeżywania rzeczy naprawdę wzniosłych- stąd intensywność gromadzenia coraz to
nowych doznań zmysłowych. Być może doświadczanie dzieł sztuki jest owym
ingardenowskim wysiłkiem człowieka do przekraczania granic zwierzęcości tkwiącej
w naszej ułomnej i kruchej naturze. Nawet współczesna kultura serwowana w
produktach współczesności jakimi są galerie, stwarza namiastkę jakiegoś
substytutu życia na wyższym poziomie. Nosimy w sobie pragnienie postrzegania i
bycia postrzeżonym. „Wyobraźnia nie jest zdolnością tworzenia obrazów
rzeczywistości; to zdolność formowania obrazów, które wykraczają poza
rzeczywistość, śpiewają rzeczywistość” (G.Bachelard). Podobnie jest z
otaczającą nas kulturą obrazu. Poruszamy się w przestrzeni intensyfikującej
naszą wrażliwość, pamięć i międzyludzkie relacje. Nie jesteśmy do cna wyjałowieni,
czy zapętleni w krzykliwych i narzucających się zewsząd wytworach
postindustrialnego kiczu. Pulsuje w nas potrzeba przekraczania siebie. „Przyszłość
jest polem możliwego, twórczego aktu i korzystania z wolności” (L. Lavelle). Kiedy
sobie narzekam na brak transcendencji w kulturze to powracam do bizantyjskich i
ruskich ikon; średniowiecznych przedsionków o których tak rozrzewnienie często
piszę. Delektuję się estetyką ducha, odkrywam gwałtowny powiew darów i
charyzmatów- Ogień Pięćdziesiątnicy przechodzący przez wieki i mury rozlicznych
Wieczerników; który to zrodził pokornych artystów i dzieła tak przenikliwe
teologicznie, że pomimo upływu czasu ciągle wydają się świeże i energetyzujące
siłą piękna. W ikonach ogniskuje się intensywność ludzkich- religijnych doznań i
perypetie dusz łaknących Boga. One nie pozostają na powierzchni, lecz wchodzą w
głębię obrazu, wprowadzając widza w krainę przemienionych osób, spraw i rzeczy.
Siła ikony nie leży w intensywności barw i wierności kanonom tej cierpliwej malarskiej
profesji, lecz umiejętności jak najbardziej wnikliwego wstępowania w świat
Piękna i otwierania go przed oczami profanów. „Sztuka jest szlachetnym zmysłem,
dzięki któremu człowiek może wyrazić to, czego w inny sposób wyrazić nie można”-
pisał J. O. Gasset. Przypomina mi się w tym miejscu, taka symboliczna scena z
filmu Andrieja Tarkowskiego Andriej
Rublov, kiedy grupa ludwisarzy odlewa wielki dzwon po splądrowanej we
Włodzimierzu cerkwi. Jak wielka jest siła tego obrazu, opowiadającego że w
obliczu katastrofy ludzie potrafią się zintegrować wobec ważnych dla nich spraw
i idei. Kluczowa jest również rola samego Rublova, którego ikony stanowią świadectwo
duchowej wolności, pośród pożogi i zamętu trudnej historii Rusi. W jego ikonach
zawiera się ogień- promieniowanie świętości zamknięte w źrenicy oka Chrystusa,
jego spojrzeniu tak intensywnym że nie można oderwać wzroku od Niego. Z tych
dzieł emanuje światło rozpraszające ciemność niemożliwości poznania i
zrozumienia dogłębnie egzystencji ducha. Apofatyczność, wyrażona w niemocy
zapętlonych słów i nadmiar światła- złota obłaskawiającego przestrzeń ikony. Widzieć
Chrystusa, to dostrzec świat skąpany w świetle. „Blask, który zachwyca duszę,
wprowadza umysł w uniesienie. Blask ten może być groźny jak ogień lub błyskawica...,
ale może też pocieszać, radować i ogrzewać”(S.Awiernicew). Patrząc na Zbawiciela z Deesis zwieniogrodzkiej jesteśmy z nim twarzą w twarz; patrzmy w
jego oczy, czujemy się mu bliscy. „Panie przenikasz i znasz mnie... Z daleka
postrzegasz moje zamysły... Gdzie się oddalę przed duchem Twoim ? Gdzie ucieknę
od Twego oblicza ?” (Ps 139, 1-3.7). Łagodny i współczujący Zbawiciel, wypisany
miękkimi i płynnymi pociągnięciami pędzla. „Niezrównane piękno chłodu jasnych
kolorów ikony trzyma widza na uwięzi. Lazur, róż, błękit, przytłumione odcienie
fioletu i czerwieni są tak doskonale połączone ze złotym tłem, ze aż budzą
skojarzenie muzyczne. Rublov użył kolorów do ukazania cech duchowych” (A.
Łazariew). Urokliwa jest ta kaligraficzność linii przez którą przebija
świetlistość Boga przyjaciela człowieka. „Jego świetlistość- powie P.
Evdokimov- jest już światłością Paruzji..., jest promieniem Ósmego Dnia, świadectwem
rozpoczętej eschatologii.”
niedziela, 20 października 2019

Zaskakujący jest sposób
w jaki Chrystus przybliża w przypowieści Królestwo niebieskie. „Zbawienna siła,
wychodząca z objawienia ewangelicznego, uwalnia ludzi od szarpiącego ich
strachu, samolubstwa, żądzy władzy, od nie znającej nasycenia żądzy życia” (M.
Bierdiajew). Mistrz z Nazaretu maluje słowem wizję wspólnoty zgromadzonej na
celebracji szczęścia- weselnych godów. Zaproszenia zostały rozesłane wszystkim,
biesiadna sala jest przygotowana należycie, stoły uginają się od nadmiaru wszystkiego,
co wystawne i smaczne. Pomimo tej podniosłej atmosfery i dobrej woli
Gospodarza, zaproszeni czynią mu afront i wypowiadają się brakiem czasu. „Gubiąc
się w biegu codziennych zajęć, człowiek traci swój czas”- pisał M. Heidegger.
Święto na które chciał zaprosić Bóg człowieka, przeobraża się w przestrzeń bez
odpowiedzi- pustkę i rezygnację od tego, co zdaje się być najważniejszym na
progu wieczności i ostatecznej odpowiedzi człowieka. Pierwsi na zaproszenie
odpowiadają niezrozumiałą obojętnością, banalnymi wymówkami, a nawet pełną
nadąsania irytacją. Mówiąc słowami Kierkegaarda: „Najbardziej wstrząsającą
rzeczą podarowaną ludziom jest wolność.” Nie możemy zostać zbawionymi bez Boga,
ale również Bóg nas nie zbawi bez naszej zgody. On może tylko prosić. Czy może
być coś ważniejszego, niż Królestwo Ojca ? Gospodarz jest tak bardzo poruszony,
że wysyła na ulicę sługi, aby zaprosili kogokolwiek: prostaczków, żebraków,
grzeszników- ludzi szemranych z marginesu. Królestwo Boże należy do ubogich,
tych którzy okazują się najbardziej wdzięcznymi; na ich twarzach rozbłysnął
uśmiech zapraszającego. „Uczta z przypowieści jest symbolem uczty
eschatologicznej. Nikt nie może wejść do królestwa Bożego bez zaproszenia. Pan
domu, którym jest sam Bóg, pragnie aby wszyscy stali się jej uczestnikami.
Zaproszenie jest Jego wspaniałym darem- darem zbawienia. Wszyscy otrzymują łaskę
uczestnictwa w życiu Boga”(W. Hryniewicz). Apokalipsa nazywa ucztę weselną
Godami Baranka (Ap 19,7; 21,9 ). Barankiem jest Chrystus, który przez swoje
posłuszeństwo Ojcu i oddanie w misterium liturgii, łączy się z Kościołem. Każda
Eucharystia jest przedsmakiem tej wyjątkowej Uczty. Liturgia pobrzeża serca
wierzących na wydarzenie- egzystencję w sercu Ojca. Liturgia to rzeka której wzburzonym
nurtem dopłyniemy do domu, gdzie niewymowna radość Gospodarza odzwierciedli się
w niezliczonych twarzach, które będą rozpromienione jak twarz jego umiłowanego Syna,
który „stał się sprawcą wiecznego zbawienia dla wszystkich, którzy Go słuchają”(Hbr
5,9).
sobota, 19 października 2019

Od najdawniejszych
czasów spożywanie posiłku było dla człowieka najważniejszą czynnością-
podtrzymującą substancję jego ciała, aż po doświadczenie numinosum przez posiłek będący czynnością rytualną; aktem
przekraczającym sferę zwyczajności, a otwierającym na sacrum- Obecność. Opisany
w Ewangelii cud rozmnożenia chlebów i ryb, staje się zapowiedzią
chrześcijańskiej liturgii communio ludzkości
z Chrystusem. Wszystko w tym opisie zdaje się przesadzone, wyolbrzymione i
nieprawdopodobne, tak jakby ewangelista chciał skoncentrować uwagę odbiorców na
czymś niezwykle istotnym, kluczowym dla ludzi przenikniętych płomieniem wiary i
poruszonych namacalnością cudu. Każde słowo rezonuje otwierając na cud, przez
który trzeba się przebić zmysłami i otworzyć serce na zachwyt. Kościół
pierwszych wieków jednoznacznie interpretował ten fragment Ewangelii jako
zapowiedź Eucharystii- wydarzenia Wieczernika antycypowanego nieprzerwanie w
gestach i rytach wspólnoty przenikniętej tęsknotą i miłością za Panem- „dawaj
nam zawsze tego chleba”(J 6,34). Ojcowie Kościoła za pomocą symboli opisywali
głębię misteryjnej obecności Chrystusa w materii tego świata. Symbole realne
przez które uobecnia się prawdziwy byt Boga- Jego życiodajne Ciało i Krew.
Niezwykły paradoks Wcielenia: życie Boga zostaje dane do spożycia. Ukrzyżowane i
zmartwychwstałe ciało Baranka łączy się ciałem człowieka, aby je przebóstwić. „Jedzenie
Boga jest też ukrytym pragnieniem człowieka, złaknionego absolutu i pełni”(P.
Bockel). To Życie wydane do spożycia musi intrygować człowieka, poruszać go,
przeistaczać do wymiaru głębszego niż otaczająca go codzienność. Ołtarz serca
staje się stołem Posiłku, gdzie komunia Trójcy Świętej jest nieustannie dawana
w Ciele Chrystusa, po to jednak, aby się nią dzielić z innymi- nasycać świat
ułomkami miłości. „Człowiek staje się Bogiem w tej mierze, w jakiej Bóg staje
się człowiekiem”- przekonywał św. Maksym Wyznawca. Eucharystia jest wydarzeniem
takiej wymiany, najwyższego poziomu duchowej intensywności; uchrystusowienia
człowieka i rozlania się Ducha Świętego przenikającego każde włókno naszego
ciała. „Dostojny, piękny, jesteś blaskiem świata. Moja dusza jest chora z
miłości do Ciebie” (Yedid nefesz). W Boskiej liturgii Pan staje się za każdym
razem wszystkim w nas, „ku swemu początkowi, który nie zna końca”(św. Grzegorz
z Nyssy). Liturgia jest syntezą czasu i przestrzeni. Bijącym gejzerem miłości;
antycypacją zmartwychwstania człowieka. Tu wszystko jest w ruchu ku pełni
istnienia: „Jestem cząstką Twego światła i również uczestniczę w chwale- pisał
św. Symeon Nowy Teolog- Rozjaśnia się
oblicze moje tak jak mego Oblubieńca i wszystkie moje członki stają się
nośnikami światła. Więc staję się w końcu piękniejszy niż ci, którzy są piękni.”
czwartek, 17 października 2019

Podczas gdy na
powierzchni sztuki trwa nieustanne falowanie różnych idei- przypływy i odpływy, strefy eksperymentów
artystycznych, rozdrażnienia estetycznego smaku; dekonstrukcje i tendencja do
szokowania czymś nowym, ja jednak pozostaję przy sztuce bliskiej mojemu sercu.
Sztuce którą wydało na świat barwne i rozwlekłe w czasie Średniowiecze, a
której promieniowanie nie utraciło nic ze swej intensywności. Miejsce gdzie
ciągle bije źródło świeżych inspiracji, urokliwej krainy symboli przez które
trzeba się przedzierać niczym przez bujną puszczę. Zgadzam się w pełni z opinią
Andre Malaraux, „że sztuka sakralna przeciwstawia się śmierci, ponieważ nie
jest ozdobą tej czy innej cywilizacji, ale wyraża ją zgodnie ze swoją wartością
najwyższą.” Czyż nie tym było łacińskie średniowiecze z wykwintem romańskiej- w
pełni uduchowionej rzeźby, gotyckimi katedrami przebijającymi iglicami
powłóczyste niebiosa, czy bizantyjskim Wschodem asymilującym w swoją wizualną kulturę
szczytowe bogactwo teologii patrystycznej, której zwieńczeniem był blask
zagarniających zmysł wzroku mozaik i ikon. Sztuka czyniła Boga obecnym i
uwiarygodniała Jego pragnienie bycia naprzeciw człowieka. To wizualna kultura w
której wszystko drży i nasłuchuje kroków przechadzającego się o zmierzchu Boga.
To świat w którym antyczne wytwory pogańskiego mitu, zaczynają egzystować w
świecie odkupionym przez chrześcijańskiego Boga. Hierofania odciśnięta w
plastyce i filozofii, która stając się „służebnicą teologii,” obrała najlepszą
cząstkę intelektualnego przenikania spraw najważniejszych. Dekoracje
rzeźbiarskie kościelnych portali zaczynają kotłować i żyć od nadmiaru
mitycznych wyobrażeń: olbrzymów, potworów, syren, faunów i
centaurów- dzikich zwierząt o niespotykanym dotąd wyglądzie, odkutych dłutem
przenikniętych wiecznością rzemieślników. Nawet jeśli się srożył na te
przedstawienia święty Bernard, to stały się one częścią wielkiego sakralnego
repertuaru form. Urokliwych kompozycji figuralnych tańczących w plecionkach
liści akantu i winorośli- symbolu Królestwa Niebieskiego. Pogańska puszcza
dziwacznych istot, staje się światem przenikniętym łaską, naznaczonym
obecnością wcielonego Bogaczłowieka rozdzielającego niewidzialną zasłonę
pomiędzy światem fantazji, a przestrzenią prawdziwie błogosławioną- świętą. Portale
zagęszczone świętymi i aniołami wirującymi od intensywności żaru wiary i
miłości przed Bogiem hojnie rozdającym swe łaski. „Rzeźba romańska prowadzi nas
w jakiś kraj nieznany- pisał H. Focillon- w labirynt metamorfoz, w najbardziej
tajemnicze rejony życia duchowego.” W tym święcie dla oczu, człowiek odkrywał
ostateczny sens istnienia. Zacierała się granica pomiędzy tym, co wybrakowane-
grzeszne, a świetlistym i pełnym transparencji światem świętych tańczących
niczym Oblubienica z Pieśni nad Pieśniami przed Umiłowanym swej duszy. „Sztuka
pozaświatowości boskiej, wykarmiona Psalmami, pismami Proroków i cała skąpana w
apokaliptycznych snach, jakie wczesne średniowiecze przekazało zachodniemu
chrześcijaństwu. Sztuka kompozytorów świętych śpiewów, którzy ujmują świat w
kształt harmonii: święty Hugon chciał, by na cudownych głowicach kolumn
otaczających główny ołtarz w Cluny przedstawione zostały muzyczne tony
powiązane z działaniami intelektualnymi i duchowymi aspiracjami człowieka oraz
rytmem kosmicznym zmian pór roku”- pisał G. Duby. Średniowieczna sztuka
przechowała w swoim depozycie dla nas, jedynie dzieła wybitne- teologiczne
opowieści, których głównym tematem jest człowiek szukający Boga i nadzieja
nieśmiertelności osiągnięta- niczym drogocenny prezent- po zakończeniu życia
pełnego znoju i trosk. Chrześcijańska eschatologia promieniuje w każdym odkutym
fragmencie kamienia, rozkoszując widza perspektywą wieczności- świata w pełni
uporządkowanego w którym Chrystus o rysach młodzieńczego Orfeusza odnajduje
swoją ukochaną Eurydykę- Kościół. Świat widziany w promieniach świętości, podźwignięty
z przyziemnych trosk szarego bytowania- zaczyna widzieć Misterium jasno i
wyraźnie. „Wieczność przenika sztukę romańską, jest jej miarą. Dlatego sztuka
ta przypomina twarz, której rysy są znaczące dla kogoś, kto widzi w niej
obecność... Ponieważ sztuka ta mówi o wieczności, stawia opór upływowi czasu”(M.
Davy). Kultura średniowiecznej wyobraźni nie jest zdolna do negacji Boga-
odrzucenia lub zapomnienia. Człowiek jest w centrum bijącego źródła zasysając
niczym łania wodę ze strumienia życia. Obecność Boga przejawia się na każdym
kroku, w harmonii barw i dźwięków; w banalnych rozmowach i sentencjach mistyków
próbujących nieudolnie opisać duchowe wzloty na skrzydłach miłości. „Pragniesz
widzieć, słuchaj- pisał św. Bernard- słuchanie jest stopniem wiodącym ku widzeniu.”
Człowiek i świat są w jakiejś niezwykłej harmonii, proklamując jedność która
zawiera się w samym Bogu. Sztuka staje się oknem świata pozahistorycznego,
który nam ludziom współczesnym wydaje się niemożliwy do uchwycenia; w racjonalnych
konstrukcjach rozumu abstrakcyjny- poza widnokręgiem poznania. Sztuka
średniowiecza romańskiego jest dla ludzi maluczkich. Tylko współczesny ignorant
zapętli się w tej sieci symboli i ucieknie; zabraknie mu instrukcji- przed
rozumienia człowieka wiary. Chciałbym wejść do wehikułu czasu i na moment
przenieść się w inny czas. Zamienić słowo z anonimowymi mistrzami i tymi,
których pamięć się cudem zachowała. Zobaczyć przy pracy Giselbertusa odkuwającego
okazałą scenę Sądu Ostatecznego, wypełnioną smukłymi postaciami i pełnymi
humoru sylwetkami diabłów. Poznać Antelmianiego, stanąć naprzeciw imponujących
królowej Saby i Salomona, umieszczonych obecnie w ramach architektonicznych na
zewnątrz baptysterium w Parmie. Świat bliski i daleki jednocześnie, kunsztowny
i pełen żarliwej wiary, której nam tak bardzo brakuje. Średniowieczne
przesłanie jest wyraźne i żarliwe: człowiek staje się „Graalem” drogocennym
kielichem- rezerwuarem łaski i wezbranej po brzegi miłości Boga !
środa, 16 października 2019

Żyć to znaczy dokonywać
nieustannych wyborów. Istnieć w konfrontacji z wydarzeniami które mają
dalekosiężny wpływ na nasze życie. Ostatecznie kształt rzeczywistości w której
się poruszamy zależy w dużym stopniu od nas samych, jak również intencji i
pragnień które nam przyświecają. „Gdziekolwiek człowiek postawi stopę, zawsze
znajdzie się na stu ścieżkach”- głosi mądry hinduski aforyzm. Kiedy się jest
młodym wszystko wydaje się takie proste- nieskomplikowane; człowiek płynie na
fali społecznej euforii i podpiera się w dużym stopniu na opiniach innych.
Kiedy dojrzewamy w latach- mądrzejmy, postrzegamy rzeczywistość bardziej
wyraźnie, przez wyostrzone oko prawdy. Zdobywamy umiejętności i nabywamy
praktyczną wiedzę, aby zderzyć się ze światem w różnych jego warstwach ideowych
i weryfikujemy je w sposób jak najbardziej rzetelny. Świat nie jest czarno-biały,
ma swoje gradacje szarości. Wystarczy uważnie się przyglądać, aby dostrzec prawdę. Gdzieś tam daleko na horyzoncie
prześwituje feria barw- piękne święto życia- wydarzenie w którego
centrum chcemy się znaleźć. „Bogactwo,
wiedza, doświadczenie- to wszystko przychodzi za późno w życiu”(A. Gide). Dla
niektórych życie to ciągła bieganina, konieczność bycia w kilku miejscach
naraz- świadomość i presja bycia dostrzeżonym. „Na starość dopiero dowiadujesz
się, że trzeba było dobrze żyć. W młodości nie przychodzi to nawet do głowy”
(W. Rozanow). Czasami trzeba od tego, co nas otacza na chwilę uciec, odetchnąć,
zdystansować się, zaciągnąć hausty świeżego powietrza i zacząć na powrót istnieć.
Lubię spoglądać na antyczną rzeźbę Nike. Piękna dziewczyna podrywająca się do
lotu, jakby chciała wzlecieć ku swemu kochankowi- trzepocząca skrzydłami w
miłosnym zachwycie „wizerunek greckiego wiatru, jego niezmierzoności i
wspaniałości”- jak pisał o niej Rilke. Myślę, że chrześcijanin jest tym w
świecie, który ma poderwać się do lotu. Poderwać się na skrzydłach nadziei,
wbrew ikarowemu przeświadczeniu niemożliwości pełni istnienia. „W tęsknocie religijnej
wyraża się pragnienie życia w Kosmosie, który czysty i święty, jakim był na
początku, gdy wyszedł z rąk Stwórcy”(M. Eliade). Chrześcijanin ma swój „kosmos”-
swoje wieczne teraz, w Tym który jest źródłem wszelkiego bytu- Istnieniem w
istnieniach; Miłością w strumieniu pragnień; Pięknem ponad wszelkim pięknem.
Tylko w apofatyczny sposób można wyrazić to święte ludzkie wychylenie poza czas
i przestrzeń. Cała subtelna wrażliwość na eschatologię- świetlistą przyszłość w
Bogu, roztapia się w chciwym eksploatowaniu życia na ziemi; ciągłym łaknieniu
szczęścia które nie może być w żaden sposób zaspokojone. „Dzisiaj będziesz ze
Mną w raju”- rozbrzmiewa przerywając drganie czasu i przestrzeni słowo
Chrystusa, otwierające portal wieczności. Świat zanurzony w miłującym Bogu-
Pascha Miłości, która przechodzi przez zamknięte drzwi ludzkich serc, dając
poczucie jedynego i autentycznego przeżywania szczęścia. Życie wieczne ma swój
początek na ziemi, rozpoczyna się w bałaganie naszych ludzkich i zapętlonych
spraw. Ten inny świat, pulsuje z całą intensywnością w granicach tego świata.
Kiedy nadejdzie Paruzja „Cały wszechświat objawi się jako ciało Chrystusa
uwielbionego, a więc naszego wspólnego ciała chwalebnego- powie O. Clement- Wówczas
wszelkie całe ciało ujrzy Boga. Przestrzeń nie będzie już podziałem i
zewnętrznością, lecz spotkaniem, czas nie będzie już zużyciem, lecz rozwojem w
niewyczerpanym poznawaniu- miłości Boga i innych.” Człowiek przebóstwiony będzie
widział całą pełnię, odkryje czułość Miłości i stanie w radosnym korowodzie
tych, których uświeciło spojrzenie Boga.
poniedziałek, 14 października 2019

niedziela, 13 października 2019

Nasz świat w którym egzystujemy
coraz bardziej staje się światem ludzi chorych. Chyba nie ma takiej rodziny w
której nie byłoby doświadczenia osoby doświadczającej choroby, cierpienia,
bezsilności… Przechodząc ulicami miast można spotkać wielu ludzi smutnych,
przygniecionych ciężarem cierpienia. W ich twarzach i oczach wypisuje się
tęsknota za nadzieją na uzdrowienie. Ludzie przekonani od swojej doskonałej
kondycji fizycznej i witalności, za chwilę mogą przegrać z pojawiającym się
niczym intruz nowotworem. Nerwowy i toksyczny świat uśmierzany
farmakologicznymi znieczulaczami i psychologicznymi pocieszeniami na chwilę. Na
każdym kroku jesteśmy bombardowani reklamami coraz to nowych leków mających rzekomo
wyeliminować poczucie bólu. Kolejki do aptek i przychodzi są dłuższe niż do
świątyń. Każdy chce własnymi siłami i przy pomocy dostępnych środków zapobiec
nieodwracalnemu procesowi chorobowej regresji. Wielu ludzi nie tylko cierpi
fizycznie, często przeżywają o wiele bardziej dręczącą i konwulsyjną walkę
duszy. Ilu jest ludzi poranionych duchowo- zainfekowanych kłamstwem oraz
pozorami, obumierających w poczuciu bezradności. Wielu przyzwyczaiło się do
okłamywania samych siebie; wymuszony uśmiech ma oszukać spojrzenie innych
ludzi. Znam ludzi przygniecionych tak wielkim cierpieniem- nie potrafiących
zaakceptować swojego losu, którym pozostaje tylko nienawiść siebie i odtrącanie
kochanych osób wyciągających do nich pomocną dłoń. Człowiek pragnie szczęścia,
chciałby uniknąć cierpienia- a kiedy się ono pojawi, niczym intruz- to
najlepiej uciec lub zepchnąć w nieświadomość. W tym zmaganiu człowiek wydaje
się sam, często nie mając wokół siebie przyjaznych ludzi którzy uchylą jakiś
dach i spuszczą na marach w przestrzeń nadziei. Jakże trudno jest powiedzieć
Bogu: „Bądź wola Twoja”. Boimy się chodzić do lekarzy i z drżeniem duszy
odbieramy wyniki zleconych odgórnie badań. Choroby są niczym uśpione wulkany,
które za chwilę mogą wybuchnąć i zdestabilizować nasz poukładany świat.
Człowiek chory uczepia się niczym tonący ostatniej deski ratunku. Niektórzy
słysząc o wybitnym lekarzu lub klinice sprzedają swoje majątki i płyną za
ocean, aby przedłużyć o jeden rok kalendarz swojego życia. Szukają lekarza. Ci
cierpiący z dzisiejszej Ewangelii jedyne co mogli zrobić to przynieść swoich
cierpiących do Jezusa. Bóg uzdrawiający człowieka ! Nie wystarczy
świadomość, że Bóg może przywrócić zdrowie. Trzeba jeszcze się do Niego
zwrócić- WIARA. Aby uzyskać od Chrystusa wyleczenie swoich chorób, człowiek
musi najpierw chcieć. Jak trafnie zauważył św. Jan Chryzostom: „Boski lekarz
nie uzdrawia nas wbrew nam samym”. Powierzyć się Bogu. „Twoje rany nie
przewyższają umiejętności lekarza. Tylko powierz mu się sam z wiarą, opowiedz
swoją chorobę lekarzowi” (św. Cyryl Jerozolimski). Wiara jest
najskuteczniejszym lekarstwem. „Bóg przychodzi z pomocą tym, którzy pragną się
leczyć, dając im wiarę” (Teodoret z Cyru). Często pozostaje modlitwa- pełna łez
i zawierzenia: „Lekarzu dusz i ciał, uzdrawiający, sługę twego ogarniętego
niemocą nawiedź miłosierdziem Swoim, wyciągnij swą rękę napełnioną siłą
uzdrawiającą i uzdrów go podnosząc z łoża i niemocy, uwolnij od ducha
słabości…, ze względu na swoją miłość do człowieka”.
środa, 9 października 2019

To jedna z
najpiękniejszych scen zapisanych w Ewangelii. Za każdym razem kiedy ją czytam,
poddaję się temu samemu zdumieniu które towarzyszyło trzem apostołom- świadkom
przywrócenia do życia zamkniętej w śnie śmierci dziewczynki. Jaka gradacja
emocji, jakie napięcie towarzyszy obserwatorom tej sceny z zewnątrz. Wszystko
wydaje się takie nieprawdopodobne- nasycone łzami i bólem rozpaczy, a w
ostatecznym akordzie szczęściem. Chrystus potrafi zbudować napięcie, wprowadzić
człowieka w przestrzeń nasyconą nadzieją i życiem. Śmierć wobec Niego staje się
bezradna, wycofana, odarta z przerażającej i niszczącej aury; nie ma już ona
władzy nad człowiekiem. Thanatos odwraca swe paraliżujące spojrzenie; staje się
spolegliwy i przeobraża się, jak mawiał św. Franciszek w naszą siostrę. „Bądź
zawsze takim, jakim chciałbyś być przy swojej śmierci”- pouczał św. I.
Brianczaninow. Ewangelia niesie przesłanie pełne nieśmiertelności, jest
opowieścią o Bożej miłości- czułości Tego, który jest „Zmartwychwstaniem i
Życiem.” Jakże trudno temu paschalnemu przesłaniu przebić się lęk tego świata,
paraliżujące „fatum” człowieka w którym tli się resztka wiary w prymat życia
nad śmiercią. „Naprzeciw śmierci jesteśmy jak dzieci. Zakłamujemy jej
doświadczenie. Wycinamy dziury w dyniach, usiłujemy zminimalizować jej
przerażającą magię. Załatwiamy śmierć śmiechem. Przede wszystkim udajemy że jej
nie ma. Toteż przestała dokuczać nam jej stała obecność. Odczarowano ją w
poliklinikach i korporacjach farmaceutycznych, uznając za dolegliwość...”(P. Nowak).
Skupiliśmy się na życiu- tu i teraz- zapominając o nieuniknionych dla każdego
objęciach śmierci i drugiej stronie brzegu, na który nas kiedyś przeprawi nie
mityczny Charon, lecz przewoźnik spowity
światłością Chrystus. „W szpitalu można zrozumieć, jaką wartość ma zdrowie, ile
znaczy życie, jak człowiek sam w sobie jest mały, a jak wielki staje się z
Bogiem. Człowiek jest również słaby w swoich osiągnięciach, cudownej
technologii i geniuszu. Jego cuda są bardzo niewielkie. Bóg natomiast pozostaje
w swoich porażkach, w śmierci i w pozornych niepowodzeniach. Życie podarowane
przez człowieka zawsze kończy się śmiercią. Śmierć którą dopuszcza Bóg, zawsze
prowadzi do życia i wieczności” (N. Chatzinikolaou). Ewangelia odsłania piękno nieśmiertelności-
ziarno nowego istnienia, poczucie ufności i głębię wiary w to, że ostatnie
słowo należy do Życia !
niedziela, 6 października 2019
Mt 22, 34-40

Miłość do Boga i człowieka, nie można opisać tylko i wyłącznie słowami oscylującymi w kategorii uczuć, pragnień, tęsknot, szczęścia… Właściwie na gruncie teologii i praktycznego przekraczania jej- miłość- implikuje wszystko w człowieku, całe jestestwo zostaje zdeterminowane, aby być naprzeciw tego Drugiego. "Prawdziwa wartość miłości polega na tym, że zawsze rozrzutnie darzy sobą niegodnych"(R. Tagore). Ten stan odniesienia wypływa z przestrzeni serca i jest mniej dyskursywny, niż komuś się może wydawać. Miłość wymaga czytelnych i jednoznacznych aktów. Miłość wymaga przestrzegania przykazań- to fundament na którym powstaje gmach uczuć, emocji, gestów i pragnień skierowanych ku Bogu oraz drugiemu człowiekowi. „Kto kocha Boga, kocha też bez reszty swego bliźniego”- pisał św. Maksym. Taka miłość kosztuje; nie jest płytka, krótkowzroczna, opakowana kaprysami chwili czy zmieniających się nastrojów. Miłość prawdziwa jest stała, kreatywna, detonująca przytwierdzone do serca znamiona egoizmu i pychy. Miłość otwiera i udrażnia zatamowane arterie dobra. Miłość jest „lekarstwem na nasze grzechy”- rodzi współczucie, wrażliwość, współodczuwanie cierpienia z innymi, uśmierza ból egzystencjalnych porażek. Aby kochać prawdziwie, trzeba przejść przez doświadczenie cierpienia. „Boga trzeba kochać, by bolały mięśnie i kości”- mówił św. br. Albert. Z tego „bólu” rodzi się świat przepełniony ogniem miłości. „Kiedy Twoja miłość jest już przyjęta i otwierają się przed Tobą ramiona, wówczas proś Boga, niech zachowa tę miłość od zepsucia…”(A. Exupery). Jak sobie poradzić z tą koncepcją Chrystusowej miłości ? Możemy przytaknąć i przyznać rację jak faryzeusze; ale za chwilę wrócić do swojego schematu myślenia. A może spróbować żyć inaczej- nasycać życie Miłością.
sobota, 5 października 2019
Przez
cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia,
rzekł do uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego
zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się
gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał
w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu,
nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do
jeziora: „Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy
rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni
zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego : „Kim właściwie On jest, że nawet
wicher i jezioro są Mu posłuszne?”
Wiara jest ryzykiem !
Człowiek kiedy wchodzi w pewne miejsca- zdarzenia- nie jest wstanie przewidzieć
dziejących się nagle sytuacji. Chrystus swoim uczniom aranżuje często rożne
sytuacje- nazywam je testami duchowej sprawności. Sytuacje ekstremalne
odsłaniają prawdziwe, niezafałszowane oblicza ludzi. Bóg potrafi w jednej
chwili obnażyć wszystkie lęki i najbardziej skryte emocje. Czasami trzeba
stracić grunt pod nogami, otrzeć się o nieprawdopodobny stres, aby w całej
bezradności wykrzyczeć Bogu- ratuj mnie ? Wiara jest ryzykiem, rzecz w tym,
abyśmy poczuli się przez chwilę osamotnieni, bezradni, skazani tylko na siebie-
odkryć to, że nie mamy władzy nad swoim życiem. Wielu ludzi żyje w taki sposób
jakby miało nieustannie rękę na pulsie- wszystko kontrolują, wydaje im się, że
nic nie jest wstanie ich zaskoczyć. Ten pewnik egzystencjalny karmiony jest do
momentu, kiedy pojawia się sytuacja która potrafi całkowicie zdemontować ich
fałszywe poczucie bezpieczeństwa. „Człowiek, który w nic nie wierzy boi się
wszystkiego”(G.B. Shaw). Apostołowie przeszli inicjację wiary; doświadczyli
takich emocji- musieli się zderzyć z żywiołem wody, wichru, zaskakującej
ciemności i niemożliwości zrobienia czegokolwiek. Była tylko łódź niczym
łupinka, przez którą przelewała się woda i strach w oczach w wymianie spojrzeń.
Takie obrazy biblijne wyrażają potęgę i wielkość majestatu Boskiego, któremu
nic nie może się sprzeciwić, wskazują na duchowość Najwyższej Istoty- Bóg jest
Panem natury i wszystkich jej atrybucji. W gwałtownej zrywach wiatru,
delikatnych szumach i muśnięciach ludzkiego ducha; przez całe dzieje historii zbawienia-
objawiała i objawia nieustannie pełnia dzieł Bożych. Od wiatru i burzy- które
paraliżują- budzą strach oraz przerażenie, po lekką bryzę zapowiadającą miłosne
przybycie Boga miłośnika człowieka. Pragnienie tego świętego tchnienia znalazło
wyraz w erotycznej poezji księgi Pieśni na Pieśniami, we fragmencie, w którym
Oblubienica (Kościół) gorąco oczekuje zbawczego działania: „Powstań, wietrze
północny, nadleć wietrze południa, wiej poprzez mój ogród, niech popłyną jego
wonności !” (Pnp 4,16). Ten metaforyczny obraz tęsknoty za miłością, zapowiada
nadejście Boga- Oblubieńca- Zbawiciela, który tchnie wiatr (Ducha Świętego).
Przybywając w pełnym gracji kroku tanecznym, rozpala ogień miłości w sercach
oczekujących jego nadejścia wierzących. Już teraz rozumiemy scenę burzy na
jeziorze. To co wydawało się tragicznym epizodem lęku, staje się zapowiedzią
uobecnienia Chrystusowej mocy. Przychodzi Chrystus, który wszystko ucisza…,
natura staje się posłuszna i poddaje się egzorcyzmującej mocy. Wydarzenie to,
ma sprowokować całe mnóstwo pytań w głowie uczniów- „Kim On właściwie jest ?”.
Apostołowie muszą się zmierzyć z tą sytuacją i oswoić z nieprzewidzianym
interwencjami Boga. Jeszcze nie raz zostaną poddani próbie. W przyszłości,
przyjdzie im zderzyć się z charyzmatycznym żywiołem nadejścia Parakleta. Nie
będzie już łodzi; tylko szczelnie zaryglowane drzwi i okna Wieczernika-
towarzyszyć temu wydarzeniu będzie ten sam strach i osamotnienie. Nagle pojawi
się szum z nieba, Ogień przepruwający wszystkie zakamarki wieczernika, a nade
wszystko ich serc. Pojawi się wicher tak silny, że wypchnie ich na rozległe
wody świata… Oni „popłyną” z tą jedną różnicą, będą już wolni od paraliżującego
ich serca lęku. Będą słyszeć szum wiatru i wspominać gwałtowny huragan Bożej
miłości, przechodzący przez ich zalęknione serca. Euforia szczęścia. My też
potrzebujemy gwałtownego wiatru, momentu próby, który zrodzi nas jako ludzi
odważnych i napełnionych Bogiem !
środa, 2 października 2019

Na architrawie jednego z
domów w Rueiba (Syria) z VI wieku, widnieje grecka inskrypcja w formie
lapidarnego wyznania wiary: „Jeden Bóg i Chrystus.” Już w dawnych wiekach
chrześcijanie byli na tyle odważni, aby na zewnętrz otaczającego ich świata, składać
świadectwo swojej wiary. To, co przeżywali w sercu domowego Kościoła- wyrażało
się w zewnętrznych śladach wyznawanego Symbolu Wiary. „Trzeba mieć nie mało
odwagi, aby ukazać się takim, jakim jest
się naprawdę” (S. Kierkegaard). Pomimo zawirowań historycznych i nasilających się
prześladowań opowiadali o Bogu który jest ich wolnością, szczęściem i sensem
życia. Poczucie żywej obecności Boga przenikało ich życie tak dogłębnie, że
strzegli swojej wiary i niepozwalali na jej rozmycie w świecie zamętu i
licznych wrogich ideologii. Nawet jeśli świat stanie na głowie, to człowiek powinien
w głębi własnego wnętrza odkrywać wolność w Chrystusie. Ewangelia nam
uzmysławia sens wolności w której człowiek zostaje rzeźbiony w tajemnicy Prawdy,
jaką przynosi Zbawiciel. „Tylko wzrost wolnej ludzkiej odpowiedzialności oraz
twórczości może zwiększyć świadomość niezachwianej świętości Kościoła. Tylko
wolni są wstanie umacniać Kościół bez względu na wszystko, przezwyciężając
wszelkie pokusy. Kościół w swej historii nie raz przeżywał trudne chwile, lecz
zawsze się w nim znajdowali sprawiedliwi, na których wspierała się jego
świętość”- pisał M. Bierdiajew. Wolność ta nie może być czymś teoretycznym-
stanem wiedzy o tym, że egzystuje się pomiędzy dobrem i złem. W słynnej
katechezie dwóch dróg w Testamencie
dwunastu patriarchów znajduje się głębokie pouczenie: „Bóg dał synowi
człowieczemu dwie drogi, dwa sposoby postępowania i dwa cele”- „Kładę więc
przed Toba życie i śmierć... Wybierajcie więc życie, abyście żyli”(Pwt 30, 19).
Wolność jako konieczność wyboru; drganie duszy i tęsknota za potencjalnym
dobrem- są drogą ku wolności chrześcijanina. „Są dwa sposoby życia: można
zgodnie z prawami godnie chodzić po lądzie- mierzyć, ważyć, przewidywać. Ale
można chodzić po wodach. A wtedy nie można nic przewidzieć, wtedy cały czas
trzeba wierzyć. Chwila niewiary i zaczynasz tonąć”- zanotowała te słowa pewna
mniszka zamordowana w Ravensbruck. Na ateistyczną i jeszcze mocniej
rozbrzmiewającą na agorze świata formułę: „Jeśli Bóg istnieje, człowiek nie
jest wolny” chrześcijaństwo odpowiada z pełną świadomością: Tylko w Bogu
zawiera się wolność człowieka ! Obojętność i brak duchowej głębi- ostrości
widzenia spraw poza tym, co materialne i ulotne, czyni ludzi pysznymi-
wybrakowanymi bogami urojonego szczęścia. To wolność jako Jego dar w pełni
tłumaczy znane patrystyczne powiedzenie: „Bóg może wszystko, ale nie może
zmusić człowieka do tego, by Go pokochał.”
Subskrybuj:
Posty (Atom)