Już od dłuższego czasu
noszę się z zamiarem napisania książki na temat symboliki bizantyjskiej- duchowego
spojrzenia ku Wschodowi, nie tyle w znaczeniu topograficznym (choć i to
zagadnienie wydaje się również metaforyczne) ile teologicznym- pozbawionym
dosłowności, a przenikniętym raczej zdumieniem. Wydaje się, że już tyle
powiedziano na ten temat, choć te zagadnienia nieustannie we mnie pulsują i z
całą pewnością zapładniają po dziś dzień kulturę oraz wyobraźnię ludzi
wierzących, co bolesne po trosze wyjałowionych z myślenia symbolicznego. „Albowiem
jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie... tak będzie z przyjściem Syna
Człowieczego” (Mt 24,27). W większości starożytnych kosmogonii pojawienie się
świata, jak również zapowiedź jego unicestwienia wiązała się z iluminacją-
blaskiem, ogniem, poruszeniem zapładniającym wszelakie byty istnieniem. Biskup
Mediolanu św. Ambroży sławi to boskie misterium w następujący sposób: „Odblasku
chwały ojca. Ze światła światło ślący. Źródło i światło światła. Dniu dzień
rozjaśniający.” Stad pierwsi wyznawcy Chrystusa wznosząc w modlitewnym geście
oranta dłonie, wypatrywali wschodu Słońca. „Jakkolwiek istnieją cztery strony
świata, północ, południe, wschód i zachód, to jednak tylko wschód- powie Orygenes-
ujawnia się w sposób oczywisty, że powinniśmy się modlić zwróceni w tym
kierunku, co jest symbolem duszy patrzącej tam, gdzie wschodzi prawdziwe
Światło.” Od zarania chrześcijaństwa Chrystus był postrzegany jako Wschód; „Słońce”
które wychodzi za horyzontu historii zbawienia i rozświetla swym blaskiem
ludzkie twarze pogrążone w cieniu- niczym platońscy jeńcy przykuci do ścian
jaskini. „To nasze słońce, słońce prawdziwe, które pełnią swej jasności zapala najjaśniejsze
ognie świata- ognie gwiazd świecących i niebios. To, które raz zaszło, znowu
wzeszło i nigdy już nie zajdzie” (Zenon z Werony). Twarze nasycone światłem
Obecności- poznania Niepoznawalnego w akcie największej bliskości i
namacalności. Historia Kościoła to ciągłe zwracanie się ku Wschodowi- „orientacja”,
gdzie wschodzi Chrystus – „Słońce, nieznające zachodu.” Pewnie dlatego pierwsi
wyznawcy Chrystusa byli zaabsorbowani wyglądaniem Jego przyjścia ze Wschodu,
kiedy przekroczy widnokrąg i objawi się niczym antyczny, piękny młodzieniec- Helios
lub Hermes w splendorze swojej boskiej chwały. „Dlatego wszyscy spoglądamy
podczas modlitwy na wschód, ale niektórzy tylko wiedzą, że poszukujemy pierwotnej
ojczyzny, raju, który Bóg zasadził w Edenie na wschodzie”- przekonywał swoich
wiernych św. Bazyli. Ta świadomość orientacji zaważyła w sposób znaczący na
liturgii i usytuowaniu najstarszych kościołów. „Świątynia usytuowana jest
równolegle do równika i przesuwa się wraz z ziemią na spotkanie Słońca i
wiecznego Wschodu” (J. Hani). Wschód był zatem miejscem gdzie biły pierwotne
miejsca życia i światła. „Ex Oriente Lux ! Kościół chrześcijański na ziemi ma
swe korzenie na Wschodzie. To tam znajdował się raj, miejsce pierwotnego Kościoła;
tam przyszedł na świat Abraham, praojciec Izraela, któremu Bóg obiecał wielkie
rzeczy; tajemnica Wcielenia dokonała się na Wschodzie; z krain wschodnich przybyli
mędrcy, aby oddać hołd Synowi Bożemu w imieniu całego ówczesnego świata
pogańskiego” (F. Heiler). Od Wschodu- Chrystusa (Sol Verus i Invictus) można
płynnie przejść do miejsca- wydarzeń w których to urzeczywistniła się ekonomia
zbawienia. Powracają we mnie słowa poety
i mistyka Anioła Ślązaka: „Bóg we mnie ogniem jest. A ja w Nim jestem blaskiem.
Czyż więc nie jesteśmy związani jak najciaśniej ?” Każdego dnia modlę się
słowami starca Symeona o nieprzegapienie Wschodu, aby „moje oczy ujrzały Twoje
zbawienie.”