niedziela, 3 września 2017


Mt 16, 21-27

Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi i wtedy odda każdemu według jego postępowania».

Od krzyża nie można uciec, jest on wpisany w egzystencję człowieka. Każdy człowiek w pewnym momencie ociera się o krzyż; szczególnie wtedy kiedy inni go przygniatają ciężkim balastem lub pojawi się choroba, a co najbardziej tragiczne odejście kochanej osoby. Chrystus rozpostarł swoje ramiona na drzewie w niesamowitej wolności i bezgranicznej miłości- sam przyjął na siebie ciężar grzechu i ludzkiej pogardy. Tylko Wcielona Miłość mogła udźwignąć ten ciężar. Ojciec Sergiusz Bułgakow w doświadczeniu choroby nowotworowej krtani w swoim duchowym dzienniku zapisał pełne zadumy słowa: „Umierałem w Chrystusie i Chrystus ze mną oraz we mnie umierał. Takie był straszne i wstrząsające objawienie, którego wtedy nie mógłbym wyrazić w słowach i pojęciach, a co uświadomiłem sobie znaczniej później... Znałem Chrystusa w swoim umieraniu, odczuwałem Jego bliskość do mnie, prawie cielesną, ale jako leżącego ze mną, „związanego, poranionego i martwego.” On mógł pomóc mi w  moim cierpieniu i umieraniu tylko współcierpiąc i umierając ze mną. Widziałem ten obraz wewnętrznym okiem, czułem Go tak, jak Go czuł Holbein, a po nim Dostojewski w swoim strasznym obrazie śmierci Chrystusa, w którym przekazano jednak nie śmierć, a umieranie, nie moc pośmiertnego przemienienia, zmierzającego do zmartwychwstania i na drodze ku niemu, a zastygłą śmierć, która zatrzymała się na umieraniu... Teraz ożył on dla mnie właśnie w tym obrazie śmierci w ludzkim umieraniu w Bogułczowieku.” Ile jest intensywności uczuć i głębi wiary w tym wyznaniu umierającego kapłana; przyjęty krzyż ! Bierdiajew w swojej Egzystencjalnej dialektyce, pisał ostatecznie o nadziei i miłości: „Niesienie krzyża oznacza pełne światłości przeżywanie cierpienia, to znaczy całkowicie inne, niż w mrocznym przeżywaniu cierpienia.” Pamiętam jak towarzyszem intensywnie rodzinie chorej na nowotwór mózgu dziewczynki. Ile tam było łez, westchnień, duchowej szamotaniny, modlitwy, próbowania wszystkich możliwych środków aby uratować dziecko. Bóg miał swój własny plan- Krzyż- rozświetlony blaskiem Nieba. „Ona nie umarła tylko śpi”- weszła w sen i przebudziła się w objęciach Miłości. Tak trudno po ludzku spokojnie o tym pisać; nasza pamięć o cierpieniu i przemijaniu jest również dotknięta stygmatami Bożej Obecności. Dlatego należy nieść krzyże „każdego dnia” i nie musimy sami ich wybierać- pojawią się wraz z intensywnością Bożej miłości w nas. „Patrzysz na krzyż na opak !- pisał Teilhard de Chardin- Trzeba widzieć nie tylko krzyż, lecz wiszącego na nim Jezusa Chrystusa.” Bez Niego jakiekolwiek życiowe doświadczenie będzie cięższe niż głaz. „Daj mi punkt oparcia, a uniosę świat. Tym punktem oparcia jest krzyż”- mówiła poszukująca Boga Simone Weil. To z Krzyża rozświetlony blaskiem światła Chrystus, mówi do każdego z nas: Moje kochane dziecko, wszystko będzie dobrze !