Wyzułem
się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci,
bylebym pozyskał Chrystusa i w Nim się znalazł.
bylebym pozyskał Chrystusa i w Nim się znalazł.
Najpiękniejszą
postacią zachodniego chrześcijaństwa jest bez wątpienia św. Franciszek z Asyżu
(1181- 1226). Ile to piór połamano opisując jego pełne prostoty i radości życie. Wpisał się w duchowość i kulturę średniowiecza, niczym bohater
z najbardziej udanej fabuły filmowej. Trzeba uzbroić się w wielką pokorę, aby
próbować opisywać jego barwne i świetliste niczym witraż życie. Ogromnym
nadużyciem byłoby cytowanie plejady mediawistów którzy pokusili się o
naświetlenie tak ciekawej postaci z perspektywy która pewnie najbardziej ich
frapowała. Franciszek „był ulubieńcem wszystkich- pisał ks. Mirewicz- artystów,
poetów i ludzi prostych. Dante poświęcił mu prawie całą Pieśń XI swego Raju. Cimabue i Giotto malowali go
złotem, błękitem i sercem. Historycy widzieli w nim przewodnika po wieku
trzynastym pełnym problemów, do których klucza należy szukać u Biedaczyny z
Asyżu. Dla teologów i znawców prawa kościelnego był zagadką wymykającą się
wszelkim dociekaniom naukowym.”Jeżeli ze sztuki rozkwitającego gotyku katedry
były najbardziej rozpoznawalnym symbolem piękna i limes chrześcijańskiego
świata; to z postaci świętych które zasługują na miano wielkich mężów ducha,
pierwsze miejsce przysługuje bez wątpienia świętemu Franciszkowi. Był synem
zamożnego kupca z Asyżu, z młodego i beztrosko przeżywającego życie w
dobrobycie młodzieńca, z widokami na karierę wojskową, przemienił się w
bezdomnego i wędrownego zakonnika- żebraka, czarującego szary świat prostotą
wiary. „Ubóstwo św. Franciszka to nie tylko odmowa posiadania i zdobywania.
Jest to nowa postawa w stosunku do świata”- czytamy u Andre Vaucheza. Jedna z
legend opowiadająca o jego zaślubionym życiu z panią biedą, wyjaśnia jego
duchową motywację: „Wyruszyłem, by odnaleźć biedę, gdyż wyrzekłem się bogactw.
Szukać więc będę i wołać, dopóki jej nie znajdę.” Był on człowiekiem z wyglądu
niepozornym i małym, i z tej racji ci, którzy nie znali go, brali go za bardzo
lichego żebraka. Takim go pokochali pierwsi towarzysze. Z czasem przyłączyli
się do niego inni młodzieńcy; wywodzący się z rodów rycerskich, mieszczan i
rolników, którzy chwieli stać się szaleńcami dla Chrystusa; zaślubionymi
siostrze biedzie. Jego pierwsi bracia i uczniowie zarazem, żyli stosownie do
kilku tekstów zaczerpniętych z Ewangelii odkrywając ukazując Kościół na oścież
otwarty dla biednych, chorych, opuszczonych, obłąkanych i skrzywdzonych.
Franciszek dla jednych ekscentryczny i do końca niezrównoważony na umyśle, dla
innych święty za życia; potrafił wzbić się ponad system feudalny i dostrzec w
każdym człowieku brata- umiłowane Boże dziecko. Głosił Chrystusa ubogiego i
pełnego miłości. Uczył wrażliwości i dobroci, bezinteresowności i
wielkoduszności. Krzyczał na ulicach miast, że „Miłość nie jest kochana.” Kontemplował
szczególnie tajemnicę Narodzenia Pańskiego. Wedle Tomasza z Celano „świętował
narodziny Dzieciątka Jezus z niewypowiedzianym zapałem i wynosił to święto
ponad inne, nazywając je świętem nad świętami.” Przez to był wrażliwy na ludzką
biedę. Miał łatwość zaradzania ludzkim dylematom. Wbrew prądowi swojej epoki
uczynił z nagości cnotę, a z uśmiechu największe narzędzie przemiany świata. W
dziwnym epizodzie z Fioretti św.
Franciszek i brat Rufin potrafili zdobyć się na odwagę wygłoszenia nago kazania
z kościelnej ambony w Asyżu. Biedaczyna nieustannie żył w obecności Boga.
Dostrzegał Jego ślady w świecie, pięknie ukwieconych pól, kawałku kamienia,
drzewie wychylającym koronę ku niebu i ptakach którzy byli uprzywilejowanymi
odbiorcami plenerowych katechez; czy wilkowi który potrafił podać mu łapę w geście
przyjaźni. Warto przywołać w tym miejscu słowa św. Bonawentury duchowego syna
Franciszka: „stworzony świat jest podobny jest do księgi, w której odczytuje
się Trójcę Świętą, która go stworzyła.” Ojciec Seraficki był przyjacielem
wszystkich- bratem pośród braci, kwiatem w wielkim kobiercu rozsianego Bożego
piękna. Należy również podkreślić, że Biedaczyna był człowiekiem ogromnej wiary,
bezkompromisowym piewcą pokoju i prekursorem tego, co dzisiaj podzieleni
chrześcijanie nazywają ekumenizmem. Był zjednoczony z Chrystusem cierpiącym tak
intensywnie, iż w 1224 roku otrzymał stygmaty i do końca swoich dni był
dręczony chorobą i niewyobrażalnym cierpieniem przez które przebijało światło
poranka wielkanocnego. Jakże adekwatne do Brata Franciszka wydają się słowa
opisujące oświecenie wypowiedziane przez Rajmunda Lulla: „Wydaje się, jak gdyby
zstąpiło nań światło, dzięki któremu widzi Boże doskonałości, niekiedy ich
właściwości i zachodzące między nimi stosunki... Dzięki temu samemu światłu
widział, że wszystkie byty stworzone są niczym innym niż naśladowaniem Boga.”
Kiedy odszedł Franciszek z tego świata, jak podają źródła położono Go na ziemi-
nagi niczym ziarno z którego ma rozkwitnąć nowe życie.