poniedziałek, 29 września 2014




Łk 9,51-56


Gdy dopełniał się czas wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy
i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to uczniowie Jakub i Jan rzekli: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?” Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.


Możemy się dziwić że mieszkańcy pewnego samarytańskiego miasteczka nie chcieli przyjąć Jezusa. Przecież słyszeli o Nim, to chyba jeden z nielicznych Żydów który nie wypowiadał się pogardliwie o Samarytanach, nawet w jednej ze swoich opowieści wskazując na postawę miłości i troski wobec pozostawionego człowieka, wcześniej napadniętego przez rabusiów, ukazuje przykład miłosiernego Samarytanina. Należy znowu właściwie prześledzić kontekst wydarzenia. Sytuacja wydaje się napięta, to są ostatnie dni życia Jezusa. Wszystko oscyluje w stronę wydarzeń pasyjnych: dni Jego cierpienia i zapowiedź czasu uwielbienia: Pascha- przejście ze śmierci do życia- pusty grób i misterium zmartwychwstania. Zachowanie mieszkańców samarytańskiego miasteczka wobec Jezusa można wytłumaczyć tylko w jeden sposób: wrodzona i przekazywana w „genach” antypatia do Żydów. Pielgrzymi którzy udawali się w pielgrzymkę ku Miastu Świętemu, zazwyczaj starali się omijać terytorium które było zamieszkane przez „schizmatyków”. Nasuwa mi się w tym miejscu takie skojarzenie ekumeniczne z życia współczesnych chrześcijan. Aż strach dotknąć tego tematu w jaki sposób chrześcijanie się do siebie odnoszą. Ile jest chęci zawładnięcia dla siebie tego drugiego, pusty i wyrachowany konfesjonalizm stawiający własne interesy ponad pragnienie jedności do której przynagla Chrystus. Czasami trzeba przejść przez „Samarię” własnych uprzedzeń, krzywdzących sądów o innych, balastu historii, nieporozumień, który ciągle uwiera, rani oraz stanowi płaszczyznę do ciągle nowych sporów. Bóg jest naprawdę ekumeniczny…! Chrystus spogląda w serca uczniów i co w nich widzi… zazdrość ? Być chrześcijaninem dzisiaj- to uczyć się trudnej umiejętności akceptacji innych wraz z ich innością. „Jesteśmy na pierwszym miejscu chrześcijanami, jakkolwiek przeżywamy chrześcijaństwo w różnych wspólnotach wyznaniowych. Duchowość ekumeniczna pozwala jednak widzieć przynależność konfesyjną w relacji do pełniejszej tożsamości chrześcijańskiej. Nie jestem w pierwszym rzędzie katolikiem, a dopiero później chrześcijaninem. Przeżywam na co dzień swoje chrześcijaństwo w Kościele katolickim. Ktoś inny przeżywa je w Kościele prawosławnym lub protestanckim. Razem jesteśmy chrześcijanami”. Żywa świadomość tego faktu powinna rodzić poczucie bliskości, wzajemnej przynależności, postawy zatroskanego brata w pokornym odkrywaniu woli Boga. Chrzęścijaństwu pysznemu, inwazyjnemu, zasklepionemu tylko w sobie na podobieństwo kokonu wypełnionego wrogością, grozi izolacja i poczucie fałszywej wielkości. Megalomania religijna- to właściwe określenie takiego stanu rzeczy. Wtedy łatwo stać się więźniem określonej doktryny wyznaniowej, która wyraża się egoistycznym stwierdzeniem: „ja mam rację… posiadam depozyt na prawdę”. Chrzęścijaństwo można tylko wtedy zrozumieć kiedy się zrozumie potrzebę jedności, integracji, komunii- dopiero wtedy tworzy się jedno Mistyczne Ciało Chrystusa. Kiedy wszyscy jesteśmy Jego członkami. Wszystkie organy w ciele muszą działać sprawnie aby mogło dobrze funkcjonować. „Różnorodność różnych dróg ku Bogu jest błogosławieństwem. Istnieją takie drogi zbawienia które zna tylko Bóg. Nie spierajmy się która z nich jest najlepsza czy jedynie słuszna. Bóg ma ich więcej niż nam się wydaje. Jest Bogiem wszystkich”. Chrystus działa w każdej wspólnocie która otwiera się w pokorze na łaskę; dary i charyzmaty, posługując się nimi ku zbudowaniu innych, aby Królestwo Miłości i Pokoju, mogło się choć trochę namacalnie urzeczywistnić w świecie rozdartym przez niezgodę i fałsz. Chrystus pragnie oświecać wszystkich którzy mają odwagę uznać swoją małość, którzy stają się przedłużeniem miłości zdolnej zbawić świat. Tylko wtedy jesteśmy wiarygodni i przekształcający rzeczywistość Ewangelią Mistrza kiedy potrafimy być ze sobą w postawie przebaczenia i wzajemnego zaufania. Schnitzler powiedział: „Gdyby chrześcijanie mieli nieco więcej wyobraźni i gdyby ateiści byli nieco bardziej inteligentni, bez trudu doszliby do porozumienia”. Ten wymóg jest ważny, mieć zdobyć się na odrobinę wyobraźni, co przekłada się na to, aby być bardziej charyzmatycznym uczniem Ducha Świętego- sprawcę jedności w sercach ludzkich. Charakterystycznym elementem jedności jest poczucie bezwzględnej jednorodności. „Zgodnie z tym rozumieniem, każdy Kościół jest jednym ze sposobów przyjmowania identycznej istoty Prawdy, przyjmowania innych, dawania jej innym, i przez to zawierania w sobie i ustanawiania innych kościołów. Zbieżność polifoniczna wyklucza jednolitość, wchłanianie czy podporządkowywanie”. Zakończę modlitwą którą kapłan zanosi w czasie każdej Eucharystii w postawie oranta: „Wybaw nas Panie, od zła wszelkiego i obdarz nasze czasy pokojem. Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy zawsze wolni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa”.