Łk
7,31-35
Po
odejściu wysłanników Jana Chrzciciela Jezus powiedział do tłumów: „Z kim więc
mam porównać ludzi tego pokolenia? Do kogo są podobni? Podobni są do dzieci,
które przebywają na rynku i głośno przymawiają jedne drugim: «Przygrywaliśmy
wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie płakali». Przyszedł bowiem
Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: «Zły duch go
opętał». Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: «Oto żarłok i
pijak, przyjaciel celników i grzeszników». A jednak wszystkie dzieci mądrości
przyznały jej słuszność”.
Ewangelia
jest „skandaliczna”, kiedy dokładanie przejdziemy śladami Chrystusa to
zobaczymy że odwiedzał wiele miejsc które do pięknych ( rzecz jasna nie chodzi
o kategorie estetyczną, tylko moralną ) nie należały. Odwiedzał domy osób do
których nikt inny odważyłby się wejść.
Złamał zasady tzw. dobrego wychowania, nawiedzał domy grzeszników; celnicy i
prostytutki byli częstymi odbiorcami Jego nauki. Kiedy wszedł do Jerycha (
nazwa „pachnące”) to zapach który snuł się na ulicach miasta wcale nie był
przyjemny ani miły dla zmysłów. Zamieszkiwały tam eleganckie prostytutki, a nie
cnotliwe niewiasty których zapach cnoty wynosiłby innych ku świętości. Tam
spojrzenie Jezusa spotkało się z ciekawym wzrokiem Zacheusza siedzącego na
sykomorze „Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego:
„Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”.
Chrystus przerywa mu widowisko i wchodzi do domu człowieka który uciska swój lud, żyje kosztem innych, gorsząc
i dopuszczając się niesprawiedliwości społecznej, na krzywdzie innych budując
swoje szczęście. Ilu ludzi się wtedy oburzało, mówili „do grzesznika poszedł w
gościnę”. To spotkanie zmieniło wszystko w życiu Zacheusza, przemieniło jego serce… „zbawienie
stało się udziałem jego domu”. Może jeszcze jeden parenetyczny przykład z
Ewangelii. Grzeszna kobieta swoją obecnością złamała
wszystkie możliwe konwenanse, wzbudziła zdziwienie biesiadników spożywających
wieczerzę w domu faryzeusza Szymona. Ona przyszła nieproszona, aby okazać
Jezusowi gest miłości. To jedna z najbardziej poruszających serce scen z
Ewangelii, gest niewiasty która mimo swojej tragicznej kondycji moralnej
przychodzi po miłosierdzie i sama staje się narzędziem miłosierdzia, ponieważ
bardzo umiłowała. Kobieta neutralizuje brak gościnności gospodarza który pewnie
zaprosił Jezusa, aby pokazać iż Nauczyciel z Nazaretu jest mało znaczącym
wędrownym zwodzicielem tłumu, którego prezentowana moralność zagraża porządkowi
ustalonemu przez grupę zadowolonych z siebie i napuszonych sprawiedliwych
purystów moralności. Nie znamy jej imienia. Znamy tylko jej zawód, polegający
na popełnianiu grzechów...(zadowalała mężczyzn). Myślę że te wszystkie
pytania są mało ważne, najbardziej istotne staje się to co, czyni Jezus w życiu
tej kobiety. Po tym spotkaniu nic już nie pozostanie takie same. Miłosierdzie Boga
spotka się z ludzką nędzą. Wszyscy do tej pory pogardzali nią, być może
siedzieli w tym gronie mężczyźni którzy mieli grzeszne myśli, być może ktoś
skorzystał z jej usług lub innej kobiety, tylko po aby poczuć się
zaspokojonym....aby leczyć swoje kompleksy. Kobieta odchodzi dotknięta
miłością, spojrzenie Jezusa wywołało w niej tak wielkie poruszenie, że
łzy spływały jej po policzkach...łzy szczęścia, charyzmatu miłości, zrodzonego
z daru przebaczenia. Pierwszy raz mężczyzna spojrzał na nią tak, jak na kobietę
która ma swoją wartość, że nie jest tylko przedmiotem do
posiadania, której wartość zostaje przeliczona przez zarobiony
pieniądz. Zwrócono jej nowe serce, czyste i świeże, jak
serce dziecka. teraz może zacząć kochać naprawdę. Czuje się bowiem
kochana." Tylko Bóg może się w taki sposób zachować wobec
człowieka...ponieważ człowiek za mało potrafi kochać. Przypominają mi się
słowa starca Zosimy które skierował do Aloszy z powieści Dostojewskiego Bracia Karamazow: "Bracia, nie
bójcie się grzechu ludzkiego, miłujcie człowieka i w grzechu jego, albowiem to
jest podobieństwo Bożej miłości i szczyt miłości na ziemi". W ten sposób
Jezus w wywoływaniu wielu „skandali” obyczajowych jawi się jako Uzdrowiciel:
„Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają… Nie przyszedłem
powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9,2-13). Grzesznicy są chorymi,
zagrożonymi śmiercią duchową, straszliwszą niż śmierć cielesna. Można by zatem
bliżej określić terapeutyczny sens zbawienia: jest ono uzdrowieniem poszczególnego
człowieka, wejściem w sytuacje i przestrzenie które mogą być skazane na rozkład
i w przekonaniu innych nie możliwe do zrehabilitowania. Dla Boga nie ma
straconych szans, sytuacji bez wyjścia, domów do których nie można wejść… nawet
jeśli wydobywa z nich się straszny odór ludzkiej nieprawości. Chrystus
Ewangelii jest wrażliwszy niż my, nie gorszy się i nie odtrąca nikogo, nawet za
cenę utraty swojej reputacji, jest zatroskanym Przyjacielem który w przytulisku
dla bezdomnych i zamroczonych ciężarem życia, ma otwarte serce pełne miłości.
Bóg wykluczonych i pogardzanych, grzesznych a czasem i takich którzy zdobywają
się na odwagę, aby Go odtrącić lub pluć Mu w twarz.