czwartek, 18 września 2014

What People Think about Me  - Vasily Polenov


Łk 8,1-3


Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym.
A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy
u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia.


( Dzisiaj w miejscu refleksji nad Ewangelią, pragnę przywołać ciągle inspirujący mnie, a jednocześnie poruszający wewnętrznie tekst ks. Aleksandra Mienia z książki pt. „Syn Człowieczy”).


„Mieszkając w Galilei, Nauczyciel niezmiennie wstawał o świcie i często samotnie witał wschody słońca na nieodległych wzgórzach. Tam znajdowali Go uczniowie i prosili, by zszedł i przemówił do czekających Go ludzi. Tak więc dni Jezusa wypełnione były ciężką pracą. Do późnego wieczora nie odstępowali Go na krok chorzy, oczekując uzdrowienia; ci, którzy Mu wierzyli, łowili chciwie każde Jego słowo: sceptycy zadawali niedorzeczne pytania lub wiedli z Nim spory, uczeni w Piśmie domagali się wyjaśnienia trudnych fragmentów Biblii. Niekiedy Jezus i Jego uczniowie nie mieli czasu na posiłek. A jednak Ewangelie tylko dwa razy mówią, że Nauczyciel był bardzo zmęczony. Przeważnie widzimy Go w pełni sił i zapału. „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który mnie posłał, i wykonać Jego dzieło” (J 4,34). Nie powinno nas dziwić, że nie zachowało się żadne wyobrażenie Chrystusa, wykonane przez Jego współczesnych… w Judei zaś w ogóle nie było zwyczaju wykonywania ludzkich wizerunków. Dla pierwszych chrześcijan najcenniejsze było duchowe oblicze Syna Człowieczego. „A jeśli nawet według ciała poznaliśmy Chrystusa, to już więcej nie znamy Go w ten sposób”- pisał apostoł Paweł (2Kor 5,16). Najwcześniejsze freski, na których wyobrażano Chrystusa zgodnie z ustalonym później kanonem sztuki sakralnej, pochodzą z II, a nawet III wieku po Chr. Trudno orzec, na ile taki wizerunek Chrystusa oparty jest na tradycji ustnego przekazu. W każdym razie nauczyciel, wędrujący pod upalnym słońcem drogami Palestyny, człowiek którego ręce zaznały ciężkiej pracy fizycznej, niewiele ma wspólnego z Chrystusem włoskich mistrzów. Ubraniem Jezusa nie była rzymska toga, lecz proste odzienie Galilejczyków: długi pasiasty chiton, na który zarzucano płaszcz; głowę miał zapewne okrytą białą chustą z wełnianą przepaską. W rosyjskim malarstwie XIX wieku najbardziej pod tym względem wiarygodną postać Chrystusa przedstawił Wasilij Polenow, ale jego obrazy nie oddają tej siły duchowej, która emanowała z Syna Człowieczego. 


Tę właśnie moc duchową utrwalili ewangeliści. W ich opowiadaniach odczuwa się ową zniewalającą siłę ducha, z jaką Jezus oddziaływał na różnych ludzi. Zawładnął natychmiast sercami swych przyszłych apostołów; strażnicy świątynni posłani, by pojmać Nauczyciela, nie mogli wykonać rozkazu, porażeni Jego nauczaniem. Było w Nim coś, co nawet wrogom kazało traktować Go z respektem… Jakaś przejmująca tajemnica, niewytłumaczalna siła przyciągania tworzyła wokół Niego atmosferę miłości, radości, wiary. Ale częstokroć uczniów Jezusa ogarniało w Jego obecności uczucie świętej bojaźni, niemal strachu, jak przy bliskiej obecności Niepojętego. A przy tym Jezus nie miał w sobie nic z kapłańskiej napuszoności, wyniosłości. Nie uważał, że uwłacza Jego godności udział w czyimś weselu, zasiadanie do stołu z celnikami w domu Mateusza, odwiedzanie faryzeusza Szymona czy Łazarza. Nie było w Nim nic z surowego ascety lub posępnego doktrynera. Bigoci mówili o Nim: „Oto żarłok i pijak” (Łk 7,34).


Powiadają, że pewien średniowieczny mnich przejeżdżając obok pięknego jeziora nawet go nie zauważył. Jezus przeciwnie: dostrzegał nawet drobiazgi życia codziennego. Wśród ludzi czuł się jak u siebie. Ewangeliści ukazują pełnie człowieczeństwa Jezusa. Widzieli łzy w Jego oczach; widzieli jak się smuci, dziwi, cieszy, jak obejmuje dzieci, zachwyca się pięknem kwiatów. Jego słowa są pełne zrozumienia dla ludzkich słabości; ale swoich wymagań nigdy nie łagodzi. Potrafi mówić z czułą dobrocią, ale umie też być surowy, a nawet twardy. Niekiedy w Jego słowach dźwięczy ironia: „…przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda” (Mt 23,24). Zwykle łagodny i cierpliwy, wobec obłudników staje się bezwzględny… Nie ma w Nim wewnętrznej dysharmonii, zawsze pozostaje sobą. Nie opuszcza Go nigdy- z wyjątkiem kilku tragicznych momentów- pogoda ducha. Zanurzony w gąszczu życia, równocześnie przebywa jakby w innym, pozaziemskim świecie, w jedności z Ojcem. Bliscy widzieli w Nim Człowieka, który pragnie tylko jednego: „Wypełnić wolę Tego, który mnie posłał” (J4,34). Nie ma w Nim chorobliwej egzaltacji i zaciekłego fanatyzmu, właściwych wielu orędownikom i założycielom religii. Jasność spojrzenia, trzeźwość- to główne cechy Jego charakteru. Gdy mówi o sprawach niezwykłych, gdy wzywa do trudnych czynów i męstwa, czyni to bez fałszywego patosu i egzaltacji.


( O Apostołach) I kiedy pewnego razu, znalazłszy ich na brzegu, wezwał, by poszli za Nim, bez wahania porzucili sieci i od tej chwili oddali się całkowicie swemu Nauczycielowi… Jezus kochał tę duchową rodzinę i swą więź z nią stawiał wyżej od związków krwi.  Kiedy podczas długie zgromadzenia powiadomiono Go, że na zewnątrz domu, przy bramie, czekają na Niego Matka i bracia, wskazał na uczniów: „Oto moja matka i bracia” (Mt 12,49). Stopniowo wieści o o galilejskim Nauczycielu i Uzdrowicielu obiegły całą okolice. Za Jezusem stale ciągnęły tłumy. Wystarczało, żeby się oddalił, poszukując chwili samotności, a już uczniowie znajdowali Go: „Wszyscy szukają Ciebie”. I Jezus, jak zawsze, szedł do oczekujących. Ale w tym  twardym, pełnym wyrzeczeń życiu zdarzały się dni czy raczej rzadkie godziny wytchnienia. Gdy się o nich myśli, mimowolnie staje przed oczami obraz wieczoru nad brzegiem Genezaret. Słońce zachodzi za miasto. Masywna sylwetka synagogi ostro rysuje się na tle gasnących promieni. Wiatr leciutko porusza trzcinę i gałązki drzew. Na wschodzie rozłożyły się fioletowe wzgórza. Z oddali niesie się śpiew powracających do domu rybaków. Jezus siedzi na nadbrzeżnych kamieniach, ze wzrokiem utkwionym w spokojną, nieruchomą gładź wody. Pojawia się Szymon i inni uczniowie. Przystają w milczeniu, nie chcąc niepokoić Nauczyciela. A Jezus siedzi w bezruchu w blaskach łagodnego wieczornego światła, zatopiony w modlitwie. Czy uczniowie patrząc w tej chwili na Niego rozumieją, czy przeczuwają, że w Nim objawia im się Ten Najwyższy, który stwarza i porusza wszechświat ? Szymon zapewne chciałby zadać wiele pytań, ale nie ośmiela się, choć gotów jest pójść za swym Panem choćby na kraj świata. Oczy Jana błyszczą gorączkowo; w jego wyobraźni przelatują obrazy powszechnego sądu nad światem i postać Syna Człowieczego, uwieńczonego koroną Dawida. Tak nad Kafarnaum zapada noc”.