Łk
8,1-3
Jezus
wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym.
A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy
u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia.
A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy
u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia.
( Dzisiaj w miejscu
refleksji nad Ewangelią, pragnę przywołać ciągle inspirujący mnie, a
jednocześnie poruszający wewnętrznie tekst ks. Aleksandra Mienia z książki pt. „Syn
Człowieczy”).
„Mieszkając w Galilei,
Nauczyciel niezmiennie wstawał o świcie i często samotnie witał wschody słońca
na nieodległych wzgórzach. Tam znajdowali Go uczniowie i prosili, by zszedł i
przemówił do czekających Go ludzi. Tak więc dni Jezusa wypełnione były ciężką
pracą. Do późnego wieczora nie odstępowali Go na krok chorzy, oczekując
uzdrowienia; ci, którzy Mu wierzyli, łowili chciwie każde Jego słowo: sceptycy
zadawali niedorzeczne pytania lub wiedli z Nim spory, uczeni w Piśmie domagali
się wyjaśnienia trudnych fragmentów Biblii. Niekiedy Jezus i Jego uczniowie nie
mieli czasu na posiłek. A jednak Ewangelie tylko dwa razy mówią, że Nauczyciel
był bardzo zmęczony. Przeważnie widzimy Go w pełni sił i zapału. „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który mnie posłał, i wykonać
Jego dzieło” (J 4,34). Nie powinno nas dziwić, że nie zachowało się żadne
wyobrażenie Chrystusa, wykonane przez Jego współczesnych… w Judei zaś w ogóle
nie było zwyczaju wykonywania ludzkich wizerunków. Dla pierwszych chrześcijan
najcenniejsze było duchowe oblicze Syna Człowieczego. „A jeśli nawet według
ciała poznaliśmy Chrystusa, to już więcej nie znamy Go w ten sposób”- pisał
apostoł Paweł (2Kor 5,16). Najwcześniejsze freski, na których wyobrażano
Chrystusa zgodnie z ustalonym później kanonem sztuki sakralnej, pochodzą z II,
a nawet III wieku po Chr. Trudno orzec, na ile taki wizerunek Chrystusa oparty
jest na tradycji ustnego przekazu. W każdym razie nauczyciel, wędrujący pod
upalnym słońcem drogami Palestyny, człowiek którego ręce zaznały ciężkiej pracy
fizycznej, niewiele ma wspólnego z Chrystusem włoskich mistrzów. Ubraniem
Jezusa nie była rzymska toga, lecz proste odzienie Galilejczyków: długi
pasiasty chiton, na który zarzucano płaszcz; głowę miał zapewne okrytą białą chustą
z wełnianą przepaską. W rosyjskim malarstwie XIX wieku najbardziej pod tym
względem wiarygodną postać Chrystusa przedstawił Wasilij Polenow, ale jego
obrazy nie oddają tej siły duchowej, która emanowała z Syna Człowieczego.
Tę właśnie moc duchową utrwalili
ewangeliści. W ich opowiadaniach odczuwa się ową zniewalającą siłę ducha, z
jaką Jezus oddziaływał na różnych ludzi. Zawładnął natychmiast sercami swych
przyszłych apostołów; strażnicy świątynni posłani, by pojmać Nauczyciela, nie
mogli wykonać rozkazu, porażeni Jego nauczaniem. Było w Nim coś, co nawet
wrogom kazało traktować Go z respektem… Jakaś przejmująca tajemnica,
niewytłumaczalna siła przyciągania tworzyła wokół Niego atmosferę miłości,
radości, wiary. Ale częstokroć uczniów Jezusa ogarniało w Jego obecności
uczucie świętej bojaźni, niemal strachu, jak przy bliskiej obecności
Niepojętego. A przy tym Jezus nie miał w sobie nic z kapłańskiej napuszoności,
wyniosłości. Nie uważał, że uwłacza Jego godności udział w czyimś weselu,
zasiadanie do stołu z celnikami w domu Mateusza, odwiedzanie faryzeusza Szymona
czy Łazarza. Nie było w Nim nic z surowego ascety lub posępnego doktrynera.
Bigoci mówili o Nim: „Oto żarłok i pijak” (Łk 7,34).
Powiadają, że pewien
średniowieczny mnich przejeżdżając obok pięknego jeziora nawet go nie zauważył.
Jezus przeciwnie: dostrzegał nawet drobiazgi życia codziennego. Wśród ludzi
czuł się jak u siebie. Ewangeliści ukazują pełnie człowieczeństwa Jezusa.
Widzieli łzy w Jego oczach; widzieli jak się smuci, dziwi, cieszy, jak obejmuje
dzieci, zachwyca się pięknem kwiatów. Jego słowa są pełne zrozumienia dla
ludzkich słabości; ale swoich wymagań nigdy nie łagodzi. Potrafi mówić z czułą
dobrocią, ale umie też być surowy, a nawet twardy. Niekiedy w Jego słowach
dźwięczy ironia: „…przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda” (Mt 23,24).
Zwykle łagodny i cierpliwy, wobec obłudników staje się bezwzględny… Nie ma w
Nim wewnętrznej dysharmonii, zawsze pozostaje sobą. Nie opuszcza Go nigdy- z
wyjątkiem kilku tragicznych momentów- pogoda ducha. Zanurzony w gąszczu życia,
równocześnie przebywa jakby w innym, pozaziemskim świecie, w jedności z Ojcem.
Bliscy widzieli w Nim Człowieka, który pragnie tylko jednego: „Wypełnić wolę
Tego, który mnie posłał” (J4,34). Nie ma w Nim chorobliwej egzaltacji i
zaciekłego fanatyzmu, właściwych wielu orędownikom i założycielom religii.
Jasność spojrzenia, trzeźwość- to główne cechy Jego charakteru. Gdy mówi o
sprawach niezwykłych, gdy wzywa do trudnych czynów i męstwa, czyni to bez
fałszywego patosu i egzaltacji.
( O Apostołach) I kiedy
pewnego razu, znalazłszy ich na brzegu, wezwał, by poszli za Nim, bez wahania
porzucili sieci i od tej chwili oddali się całkowicie swemu Nauczycielowi… Jezus
kochał tę duchową rodzinę i swą więź z nią stawiał wyżej od związków krwi. Kiedy podczas długie zgromadzenia
powiadomiono Go, że na zewnątrz domu, przy bramie, czekają na Niego Matka i
bracia, wskazał na uczniów: „Oto moja matka i bracia” (Mt 12,49). Stopniowo
wieści o o galilejskim Nauczycielu i Uzdrowicielu obiegły całą okolice. Za
Jezusem stale ciągnęły tłumy. Wystarczało, żeby się oddalił, poszukując chwili
samotności, a już uczniowie znajdowali Go: „Wszyscy szukają Ciebie”. I Jezus,
jak zawsze, szedł do oczekujących. Ale w tym
twardym, pełnym wyrzeczeń życiu zdarzały się dni czy raczej rzadkie
godziny wytchnienia. Gdy się o nich myśli, mimowolnie staje przed oczami obraz
wieczoru nad brzegiem Genezaret. Słońce zachodzi za miasto. Masywna sylwetka
synagogi ostro rysuje się na tle gasnących promieni. Wiatr leciutko porusza
trzcinę i gałązki drzew. Na wschodzie rozłożyły się fioletowe wzgórza. Z oddali
niesie się śpiew powracających do domu rybaków. Jezus siedzi na nadbrzeżnych
kamieniach, ze wzrokiem utkwionym w spokojną, nieruchomą gładź wody. Pojawia
się Szymon i inni uczniowie. Przystają w milczeniu, nie chcąc niepokoić
Nauczyciela. A Jezus siedzi w bezruchu w blaskach łagodnego wieczornego
światła, zatopiony w modlitwie. Czy uczniowie patrząc w tej chwili na Niego
rozumieją, czy przeczuwają, że w Nim objawia im się Ten Najwyższy, który
stwarza i porusza wszechświat ? Szymon zapewne chciałby zadać wiele pytań, ale
nie ośmiela się, choć gotów jest pójść za swym Panem choćby na kraj świata.
Oczy Jana błyszczą gorączkowo; w jego wyobraźni przelatują obrazy powszechnego
sądu nad światem i postać Syna Człowieczego, uwieńczonego koroną Dawida. Tak
nad Kafarnaum zapada noc”.