piątek, 31 października 2014
Odsyłam do odsłuchania katechezy pt. "Oczekuję życia wiecznego"
https://www.youtube.com/watch?v=OqhMVm8Go_g&feature=youtu.be
https://www.youtube.com/watch?v=OqhMVm8Go_g&feature=youtu.be
Wszystko ma swój czas… Jest czas
rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono… czas szukania i tracenia… (3,1-8). Piszę te
słowa słuchając Officjum Jana
Garbarka, muzyka oddaje coś z poczucia tęsknoty i przekracza granice tego, co już teraz jest, a tego co, za chwilę nie będzie… a później się stanie. Uroczystość Wszystkich Świętych i czas zaduszny który po
raz kolejny będziemy przeżywać jakoś prowokuje do kilku nieporadnych refleksji o
życiu i śmierci. Pięknie pisze o przemijaniu Kohelet dla wielu na pierwszy rzut
oka niepoprawny pesymista, skupiony tylko na próbie obnażenia świata i ukazania
go jako marności i pogoni za niczym. Kiedy tak głębiej wczytamy się w słowa
człowieka doświadczonego życiem i mądrego, zobaczymy wszystko wyraźniej, naszą
rzeczywistość która jest pełna sensu o tyle, o ile uświadamiamy sobie że dzisiaj
jesteśmy a jutro nas nie ma. Człowiek egzystuje w tej przestrzeni świadomości
jaką jest śmierć, którą jakoś podświadomie wypiera z siebie, bo w dzisiejszej
kulturze bez dance makabre nikt już
nie umiera, wszyscy są zdrowi, piękni i nieśmiertelni- herosi którym jak
coś się zepsuje, to można wymienić, jak w serwisie samochodowym. Życie jednak pokazuje coś całkowicie odwrotnego, okazujemy
się bezradni jak dziecko wobec nieuniknionego przepływu chwili. „Narodziny i
śmierć człowieka( pisał J. Pasierb) są w tym porządku czymś naturalnym i żadna
forma protestu nie ma sensu. Dzięki możliwości „wiecznego powracania” do źródeł
czasu człowiek czuje się ocalony przed śmiercią i nicością”. Za chwilę
wybierzemy się tłumnie na nasze
cmentarze, dla jednych to będzie moment refleksji nad darem chwili, przygodności
życia, myśli wypuszczonej w zaświaty… pamięci o tych, którzy spacerowali po
ziemi przed nami. To pamięć o tych których sylwetki, słowa, gesty i świat
odczuć zatrzymaliśmy w sercu i pamięci. Jest to jakaś wielka anamneza
miłości, która przekształca już czas i przestrzeń w spotkanie, szczególnie dla tych którzy wierzą iż, na drugim
brzegu istnieje zdumiewająca radość spotkania. Grób do którego przychodzimy
jest miejscem pamięci, spoczynku i przebudzenia ze snu, bo czym że jest śmierć
jeśli nie zaśnięciem ( życie nasze zmienia się ale się nie kończy )
Dla innych bez refleksji pełnej nadziei czas wędrówki na cmentarz będzie jaką
forma współczesnego happeningu,
którego przedstawicielami stają się tak zwani (w moim może krzywdzącym odczuciu), czciciele zapalonego
znicza i reklamy mody… przecież trzeba
się jakoś pokazać, a może jeszcze co bystrzejsi zrobią świetny interes kosztem
zbiorowej amnezji eschatologicznej. Do tego na dodatek można sobie kupić przed
wejściem na cmentarz smaczną zapiekankę, ab zawiesić dusze do ciała i nie
poddać się abstrakcyjnym refleksjom o wędrówce w zaświaty. Niestety taka
postawa rodzi śmiech i pustkę, nie ma już nic… pozostaję tylko ja sam i to co, aktualnie jest dla
mnie źródłem szczęścia. Wyzucie z uczuć i więzi miedzy ludzkich, powoduje
straszny dramat. W Szwecji po śmierci bliskiej osoby, kiedy się
kończy ceremonia pogrzebu (jeżeli się odbędzie) i kremacji rodzina już nie zabiera ze sobą prochów członka rodziny, ale skazuje
go na rozsypanie Bóg wie gdzie, argumentując tym że to definitywny koniec, nie
ma człowieka, wiec idziemy dalej. Jak to powiedziała mi kiedyś jedna starsza
osoba z wielkim poczuciem humoru do której chodziłem w pierwsze piątki miesiąca
„dzisiaj żyjem jutro zgnijem, i nikogo to nie będzie obchodzić ”. Jest
taka ciekawa refleksja którą napisał Romano Guardini: „Wszystko, co umarłe,
zniszczeje. My, żyjący, nie jesteśmy przecież całkowicie żywi. Wiele wleczemy
za sobą. Wiele nas obciąża. Czynimy coś i jak to często bywa, musimy to,
czegośmy dokonali, niejako ponownie ogarnąć, aby stało się nasze. Spotyka nas
coś co przechodzi tylko ponad nami. Jakże często siedzimy przy kimś kto
opowiada nam o swoim nieszczęściu i odczuwamy z rozpaczą swoją otępiałość.
Żyjemy tylko miejscami… A teraz zostaje tu wszystko porwane do najwyższego życia.” Dla nas chrześcijan śmierć nie staje
się źródłem lęku, wiara nas wychowuje do zaśnięcia, do radosnego przygotowania
się na moment pochwycenia, usadowienia się w trumnie jak w łożu małżeńskim. Nie
paraliżuje nas poczucie pustki, ale nadzieja spełnienia wszystkiego w Bogu
który wychodzi nam naprzeciw. „Jednak od Chrystusa śmierć ma sens
chrześcijański, nie jest intruzem, lecz wielką inicjatorką. Będąc „królową
lęków” według Hioba, śmierć zatrzymuje codzienne profanacje i zapomnienia,
uderza nieodwracalnością swojego wydarzania się. Nie istnieje sama w sobie, bo
to nie życie jest fenomenem śmierci, ale to śmierć jest tymczasowym fenomenem
życia. Taka jak negacja jest późniejsza od afirmacji, tak śmierć jest
zjawiskiem wtórnym i zasadniczo pasożytniczym. Po zerwaniu początkowej
równowagi staje się „naturalnym” losem śmiertelników, a jednak wbrew naturze,
co tłumaczy lęk umierających. Miarą siły choroby jest moc lekarstwa.” Naszym
lekarstwem jest głęboka intuicja którą za każdym razem wypowiadamy ustami i
sercem w Credo. „Oczekuję
wskrzeszenia umarłych” i „Wierzę w zmartwychwstanie ciał”. To pokazuje że życie
przechodząc przez śmierć nadal trwa, w jakiejś tajemnicy miłości Boga. „Jak w
Adamie wszyscy umierają tak, też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni”(1Kor
15,22). Na koniec taka
obyczajowa prośba z mojej strony, jak już zamknę oczy i będę przybliżał się do
tajemnicy Życia, co ani oko nie widziało
ani ucho nie słyszało, proszę aby na moim nagrobku nie stawiać sztucznych
kwiatów, różyczka (choć jest efemeryczna) wystarczy.
czwartek, 30 października 2014
Wkraczajmy więc w nowe życie i wobec Tego, który nas wskrzesił wraz z Chrystusem, ukazujmy się codziennie nowi i, że tak powiem, piękniejsi, gromadząc piękno naszego oblicza w Chrystusie jak w zwierciadle i w Nim oglądając chwałę Pana, przemieniajmy się w ten obraz, gdyż Chrystus, powstając z martwych, z ziemskiego poniżenia wstąpił do chwały Ojcowskiego majestatu.
Orygenes
Łk 13,31-35
Albowiem powiadam wam, nie
ujrzycie Mnie, aż nadejdzie czas, gdy powiecie: «Błogosławiony ten, który
przychodzi w imię Pańskie»”.
Zawsze mnie w sztuce fascynowało
i nurtowało duchowo, przedstawienie szczególnie zarezerwowane dla ikonografii
wschodniej, ale nie obce zachodniej plastyce, tzw. Deesis- to znaczy orędownictwo, modlitwa wstawiennicza, której
główną dominantą jest kompozycja ukazująca Chrystusa w otoczeniu Matki
Najświętszej- Theotokos i świętego
Jana Chrzciciela w asyście. Jest to eschatologiczna wizja Sądu nad światem, w
której to najważniejszą osobą finiszu historii świata jest postać
przybywającego Błogosławionego- Zbawiciela. To obraz triumfu i manifestacji
misterium obecności Boga który przyszedł do swojej własności, wziął w
posiadanie historię każdego ze stworzeń, przyszedł aby zadecydować o człowieczym
losie. Chrystus- najwyższy Sędzia, interpretator historii w swoich dłoniach
dzierży księgę Ewangelii, co oznacza sąd Słowa. „Sąd zawiera aspekt immanentny:
wizję bytu takiego jaki został pomyślany przez Boga. Dziewica i św. Jan
Chrzciciel to myśli Boże na temat męskości i kobiecości- to ich prawdy
normatywne. I każda istota ludzka osądza siebie patrząc w ich oblicza”. Cała
kompozycja stanowi manifestację Mądrości Bożej: w centrum treść Słowa
Wcielonego w Chrystusie, a następnie ta sama Mądrość objawia się kolejno,
wychodząc od Pana i ujawniając się w historycznych wcieleniach ludzkich,
których archetypami są Dziewica Maryja i święty Jan Chrzciciel. „Chrystus
dzierży insygnia władzy kapłańskiej, błogosławi jako Najwyższy Kapłan-
najwyższy i jedyny Ofiarnik. W momencie sądu On jeden jest biskupem in aeternum, światłością, pokojem i
Eucharystią- Barankiem Nowego Jeruzalem”. W tym przedstawieniu niebiańskiej
komunii tęsknoty, jest również miejsca dla każdego z nas. Nie tylko jako tych
którzy będą poddani sadowi, ale nade wszystko jako uczestników misterium fascinosum – ponieważ
zobaczymy Go takim jaki jest „Twarzą w twarz”. Chrystus staje się pięknem
wcielonym, w którego światłość zostaje zaproszona w akcie kontemplacji cała
ludzkość. To co było doświadczeniem wybranych apostołów w czasie przemienienia
na górze Tabor, teraz staje się powszechnym widowiskiem dla wszystkich.
Malarstwo jak pisał o. Spidlik- „przenosi nasze spojrzenie w życie wieczne,
jest samo w sobie anamnestyczne, ponieważ stawia przed oczami to, co już
minęło”. A zarazem jest próbą uchwycenia chwili przyszłego czasu wypełnionego
światłem. Przecież wieczność w znaczeniu chrześcijańskim jest spotkaniem z
Chrystusem- optymistycznym, lub w przekonaniu sceptyków i „kanonistów”-
purystów prawa , wydarzeniem powodującym że włosy stoją na głowie ze strachu.
Spoglądam z ufnością na Jezusa „radość ocalonych”, życie wieczne, oraz
optymistyczne spełnienie wszystkiego w akcie Paruzji. W tym obrazie zawiera się wielka intuicja głęboką
wierzących i wrażliwych ludzi na nadzieję na ostateczne zwycięstwo i powrotu
wszystkiego do stanu pierwotnej szczęśliwości. Apokatastaza obecna w refleksji
wielu ojców Kościoła odciska swój ślad na ikonografii- dnia pełnego triumfu
życia, skąpanego w niewyrażalnej słowami emanacji światła, do której zostają
zaproszone dzieci światłości, chwytające jutrzenkę. Jak mówi Evdokimov, taka
eschatologia „pozwala mistycznie powiązać rzeczy pierwsze i ostateczne, zakłada
bowiem pewną immanencję raju i Królestwa Bożego. Eschatologia zatem oznacza
przejście od życia historycznego do życia wiecznego. W Chrystusie przezywamy
już Niebo- nasz Wschód- naszą Wieczność. Dessis
jest zatem czymś więcej niż katechizmowo- mistagogiczną wykładnią za pomocą
sztuki. Chodzi o wieczność która jest Boża i ludzka. Współpracujemy z Bogiem,
aby ją osiągnąć. Koniec świata nie jest jakąś totalną destrukcją, zniszczeniem
wszystkiego powiązanego z proklamacją wyroku najwyższego majestatu władzy. Mam
ufność że chodzi o coś o wiele głębszego, przeobrażenie, nadanie blasku. Jestem
daleki od fatalizmu Apokalipsy, lecz odczytuję przesłanie ostatniej księgo
Nowego Testamentu w kategorii „objawienia historycznych przeznaczeń człowieka i
świata”. Chciałbym być tak dojrzałym i zdolnym do równie przenikliwego
stwierdzenia Dostojewskiego: „Ponieważ Bóg istnieje, ja jestem nieśmiertelny.
Moja nieśmiertelność jest nieodzowna choćby dlatego, ze Bóg nie zechce zgasić
na zawsze płomienia miłości, który zapłonął dla Niego w moim sercu”.
wtorek, 28 października 2014
Chrystus przyszedł, aby przywrócić wzrok niewidomym. Jeśli ty nie odkryłeś jeszcze zaślepienia twego serca, jeśli nie poczułeś się pozbawionym Bożego światła, ale próbujesz otwierać oczy innym, podczas gdy sam jesteś ślepy, to jak może ci On przywrócić wzrok i dać ci swe Światło ? Podstawą nawrócenia jest świadomość grzechu, krzyk bólu z powodu naszych występków, pewność że brak nam światła
o. Matta el-Maskine
Łk 13,22-30
Jezus,
nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: „Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?” On rzekł do
nich: „Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie
chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie,
wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: «Panie, otwórz
nam»; lecz On wam odpowie: «Nie wiem, skąd jesteście». Wtedy zaczniecie mówić:
«Przecież jadaliśmy i piliśmy z tobą, i na ulicach naszych nauczałeś». Lecz On
rzecze: «Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy
dopuszczający się niesprawiedliwości». Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy
ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a
siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i
południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą
pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi”.
Nie zapominajmy o
czynieniu dobra, o szczerej i pozbawionej interesowności postawie miłości jako
daru dla innych… pewnie tak najprościej byłoby streścić przesłanie Chrystusa z
dzisiejszej Ewangelii. Ale to za mało, słowa są zbyt małe i ulotne aby oddać
jakże głęboki sens praktyczny miłości. Postawa miłości która staje się
wyróżnikiem i jednocześnie identyfikatorem przejścia przez bramę wieczności,
stanie się wielkim sprawdzianem sumienia. Tak strasznie mnie boli kiedy
dostrzegam w chrześcijaństwie pyszałków- ludzi mających o sobie wielkie
mniemanie, dumni i napompowani z poczuciem posiadania już tu i teraz mieszkania
w niebie, tak poza kolejką. Przechodzą przez życie dumnie odziani w szatę
teologicznej mądrości, przy jednoczesnej obojętności wobec człowieka
potrzebującego i poranionego. Stali bywalcy „kościelnych bankietów”, na których rozdaje się
uprzywilejowane polisy na wieczność. Dobrze że Chrystus przejrzał serca takich
ludzi, zdemaskował ich płytkie pragnienia, zneutralizował poczucie
bezpieczeństwa… nie będzie przywilejów dla egoistów i próżniaków, nawet jeśli
będą piastowali zaszczytne stanowiska, a w przekonaniu wielu będą uchodzić za
nieskazitelnych. Bóg nie chce wyrobników miłosierdzia ale szuka ludzi o
pięknych sercach- ciepłych, wrażliwych, potrafiących zrezygnować z siebie dla
innych. Bóg domaga się takiego człowieka- nie wystarczą doraźne akty
miłosierdzia, aby się nikt mi nie zarzucił że próżny i samolubny jestem, to
zdecydowanie za mało. Człowiek sprawiedliwy nie spełnia dobrych czynów, aby
dzięki nim coś osiągnąć, tu nie chodzi o jakiś medialny wizerunek dobrodzieja.
Działanie bezinteresowne jest działaniem bez jakichkolwiek pytań czy profitów.
Ten kto spełnia uczynki miłosierdzia tylko i wyłącznie jako narzędzie dla
osobistego i finalnego szczęścia, tak naprawdę stawia swój własny interes ponad
samego Boga. Bardzo wyraziście i dosadnie o fałszywości takiej postawy pisał
średniowieczny mistyk Eckhart: „Niektórzy chcą patrzeć na Boga tymi samymi
oczami, którymi patrzą na krowę i chcą kochać Boga tak, jak ją kochają. A
kochają ją z powodu mleka i sera, ze względu na swoją własną korzyść; nie
kochają Go tak jak powinni, kochają swoją własną korzyść. Tak, mówię wam
prawdę: wszystko, czego pragniesz, a co nie jest samym Bogiem, nigdy nie może
być na tyle dobre, żeby ci nie przeszkadzało w drodze do najwyższej prawdy”.
Gdzie nie ma miłości, tam nie ma pewności na dar Nieba.
poniedziałek, 27 października 2014
Morzem jest świat, na którym znajduje się Kościół rzucany jak statek na morzu, lecz nie ulega rozbiciu, bo na nim znajduje się doświadczony sternik- Chrystus. Na środku statku zamieszczono zwycięski znak przeciw śmierci- krzyż Chrystusa. Dziób statku to wschód, jego rufa to zachód, dnem statku jest południe, uchwytem steru- dwa Testamenty, liny otaczające statek- to miłość Chrystusa ściśle opasująca Kościół; siecią, którą ciągnie za sobą statek- obmycie chrztem sprawiające ponowne narodzenie, które odnawia wiernych i dlatego oni tak jaśnieją. Przy nim jest Duch z nieba, który wyciska pieczęć na wiernych. Ma on również żelazne kotwice: są nimi święte przykazania Chrystusa, mocne jak żelazo. Z jego prawej i lewej strony stoją żeglarze usługujący jak święci aniołowie, którzy rządzą i strzegą Kościoła. Znajduje się na nim także drabina wiodąca na szczyt masztu- obraz znaku męki Chrystusa- która pociąga wiernych do wstępowania ku niebu. Żeglarzami natomiast wysoko wzniesionymi na masztach to orszak proroków, męczenników i apostołów, którzy osiągnęli spoczynek w królestwie Chrystusa.
Św. Hipolit
Łk 6,12-19
W
tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na
modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu,
których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego,
Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna
Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza
Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo
ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni,
aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których
dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go
dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego
i uzdrawiała wszystkich.
i uzdrawiała wszystkich.
Wybór uczniów przez
Chrystusa dokonuje się już na górze w czasie pełnego skupienia dialogu z Ojcem
na modlitwie. Pan zna imiona wybranych i przeznaczonych do posługi uczniów, zna
ich osobiste historie, najbardziej skryte myśli, zmagania, życiowe sukcesy i porażki. Bóg czyni ich uczestnikami swojej przygody. Przywołał dwunastu
mężczyzn nie dla zaszczytów i zajęcia wygodnych tronów wyłaniających się z
meandrów historii i wspinających się ku górze niczym katedry gotyckie. Od tego
momentu nie tyle mają wzrastać materialne filary, wyrastające z ziemi ku niebu,
co raczej osobista wielkość i odwaga duchowych posłańców. Wybrał tych „których
sam chciał”, i po to, aby Mu towarzyszyli, by móc ich posłać do głoszenia
nauki, i by mieli władzę. „Aby uczestniczyli w Jego sposobie myślenia, w Jego
zadaniu, władzy, gorliwości i oddaniu, wreszcie w wieczerniku w Jego Ciele i
Krwi, a w mowach pożegnalnych w Jego trynitarnej miłości: to wszystko jest
jednym”. Doświadczenia wielu prób i cierpień wyrzeźbią na ich twarzach prawdziwe
oblicze Boga, któremu zawierzyli i za którego głosem wspaniałomyślnie udali się
w drogę. Cierpienie znoszone dla Ewangelii stanie się ich codziennym chlebem,
szkołą cierpliwej pokory, wypróbowanej wierności, aż po łzy niemocy,
bezradności i przelania krwi. „Tylko ten, kto jest posłuszny Kościołowi, ma
pewność, że w swoim posłuszeństwie wobec Chrystusa nie idzie za swoją własną
przemądrzałością”.
Nie jesteśmy jedynymi autorami naszej historii. Bóg tworzy ją razem z nami. Dlatego każe nam pamiętać. Wypełnienie naszego życia dokonuje się w Jego obecności, w Jego wejrzeniu, zarówno wtedy kiedy zbaczamy z drogi, buntujemy się i zdradzamy Go czując się przez Niego opuszczeni, jak i wtedy, kiedy pozostajemy Mu wierni, bo czujemy Jego obecność. Niektórzy myślą, że lata grzechu poprzedzające nawrócenie nie należą do ich życia. A przecież Bóg mówi: „Zawsze byłem obecny przy tobie. Znam twoją historię od a do z, znam wszystkie twoje uczynki, również te, których nie chcesz mi wyznać”. Byłoby straszne, gdyby jakaś część naszego życia, choćby najmniejsza, rozegrała się poza Bożą obecnością.
Brat Remi
Łk 13,10-17
Jezus
nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu
lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się
wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: „Niewiasto, jesteś wolna
od swej niemocy”. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła
Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do
ludu: „Jest sześć dni, w które należy pracować. W te więc przychodźcie i
leczcie się, a nie w dzień szabatu”. Pan mu odpowiedział: „Obłudnicy, czyż
każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go
napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi,
nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?”
Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.
Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.
Człowiek pochylony ku
ziemi z powodu ducha niemocy, nie jest wstanie w postawie wyprostowanej zobaczyć
horyzontu zachodzącego słońca, które promieniami otula twarz. Osoba pochylona
ku dołowi jest sprowadzona przez chorobę do niemożności spoglądania innym w
oczy…, możliwości uchwycenia chwili która napełnia poczuciem szczęścia. Na Boga
ilu jest dzisiaj ludzi pochylonych ku ziemi, nie tylko z powodu garbu na
plecach czy jakiejkolwiek innej dolegliwości fizycznej, ale z powodu zdołowania
ducha, balastu codziennych grzechów i piętrzących się wątpliwości. Pustka i
bezsilność mogą tak przygniatać i uwierać że nie chce się żyć. Wielu ludzi
marzy o takim szabacie który mógłby zostać naruszonym. Heschel pisał że „Szabat
– jako dzień powstrzymywania się od pracy- nie jest deprecjacją, ale afirmacją
pracy, wyniesieniem jej do boskiej godności. Powstrzymywanie się od pracy w
siódmym dniu jest konsekwencją przykazania: Sześć
dni będziesz pracował i wykonywał wszelką pracę, ale siódmego dnia jest Szabat
Pana, Boga twego”. Dlaczego więc Jezus narusza wielki spoczynek Boga ? Mam
takie osobiste wyjaśnienie na potrzebę swojej prostej teologii. Przecież imię
Jezus- po hebrajsku oznacza „Jahwe Zbawia”, to tyle co przynosi wyzwolenie,
uzdrowienie. Jak można świętować dzień uwielbienia Boga za wielkie dzieło
stworzenia, będąc wybrakowanym, pochylonym, pozbawionym możliwości przeżywania
szczęścia przez przeżywanie cierpienia ? Człowiek, mówił św. Bazyli, jest
„stworzeniem Boga, powołanym do tego, by stać się bóstwem”- przebóstwionym.
Dlatego Chrystus łamie prawo szabatu, bo człowiek jest wyjątkowy, idealny,
przecież Bóg wszystko co stworzył „było dobre”. Aby celebrować święto trzeba
mieć postawę wyprostowaną, z twarzą opromienioną szczęściem. To nie tylko
cudowna metafora, to uświęcenie nie tylko dnia zanurzonego w wyjątkowym
wspomnieniu, ale metamorfoza ogarniająca „człowieka który jest chwałą Boga”.
niedziela, 26 października 2014
Mt 22, 34-40
Gdy
faryzeusze dowiedzieli się, że Jezus zamknął usta saduceuszom, zebrali się
razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał wystawiając Go na próbę:
"Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?" On mu
odpowiedział: "«Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą
swoją duszą i całym swoim umysłem». To jest największe i pierwsze przykazanie.
Drugie podobne jest do niego: «Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie
samego». Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy»".
Nad wejściem do
świątyni w Delfach była kiedyś wykuta sentencja o następującej treści: Gnóthi sautón- „poznaj samego siebie”.
Wchodzący do świątyni mimo woli ściszali głos, opróżniali umysł z myśli,
wyostrzali słuch, poddawali się filozoficznej ekstazie autoafirmacji siebie.
„Wejdź w siebie, przyjmij, co Bóg powiedział: że jesteś tylko człowiekiem”.
Człowiek jest nie tylko dla siebie zagadką, ale również streszczeniem w sobie
świata- projektu Boga. W głębi tajemnicy serca człowieczego zostaje złożone największe i
przeobrażające „tworzywo” - chodzi o dar
miłości. Tym się Stwórca podzielił z człowiekiem. Uczynił człowieka z miłości i
przeznaczył do miłości. Człowiek od początku odkrywa ten dar, wnikając w
zakamarki swojego serca. Żebrakami o miłość jesteśmy… Sercem Ewangelii jest
miłość Boga i człowieka. Ta pierwsza wydaje się zawsze łatwiejsza do
realizacji, jest bardziej „abstrakcyjna” i „wirtualna” urzeczywistniana tak po
swojemu w „płynnym transferze wiary”. Miłość do Niego nie jest obciążona tak
wielkim wysiłkiem rzeźbienia swojej osobowości, to proces który dokonuje się w
duszy- miejscu intymnego dialogu z Nieogarnionym. Dla niektórych ludzi to
pierwsze przykazanie miłości Boga, dodatkowo obciążone jest ciężarem prawa,
wynikającym nie tylko z prawowiernej tradycji, ale poczucia lęku. Chrystus
odpowiada na pytanie uczonego w Piśmie odwołując się do znanej już wykładni
religijnej, dobrze wpojonej i skrupulatnie przekazywanej jak orientalna mantra.
To wdrukowane w umysł i serce „pobożnego i sprawiedliwego” Żyda słowa afirmacji
Tego Który Jest, wypowiedziane ustami
podążającymi za pragnieniem serca: Shema
Israel- Słuchaj Izraelu ! To coś więcej niż inwokacja, czy podniosły wstęp,
to rodzaj wyznania wiary, którym każdy Izraelita rozpoczynał i kończył dzień.
Bóg jako Jedyny i godny miłości. Ale dla Jezusa, paradoksalnie przykazanie
miłości jest podwójne, pozostaje jeszcze miłość do drugiego człowieka, równie
ważna, ale o wiele bardziej trudna. Trudno jest kochać ludzi, to wymaga wyjścia
z siebie, jakiejś depersonalizacji swojej osoby na rzecz tego drugiego. W
rzeczywistości tylko autentycznie przeżywana miłość do ludzi staje się
gwarantem jeszcze piękniejszego i szlachetniejszego przeżywania życia.
Rozdawnictwo ewangelicznej miłości wiąże się ogromnym trudem, przebaczeniem,
stanięciem naprzeciw swojego oblicza odbitego na twarzy tego drugiego. Wyzbycie
się lęku spojrzenia komuś w oczy, urzeczywistnienia marzenia o wcieleniu słowa:
„kocham” w czyn. Kochać to znaczy żyć dla innych, wśród innych, obok innych
przyjmując całe spektrum ludzkich zachowań i braku potwierdzenia i odpowiedzi na słowo: „kocham”. „Jedno z najbardziej podstawowych doświadczeń
ludzkości mówi o tym, że ten kto nie ma dla kogo żyć- czuje, ze jego istnienie
staje się puste, jałowe, nieszczęśliwe i bezsensowne. Szczęście rodzi się z
poczucia sensu i celowości istnienia. Niezdolność miłowania jest oznaką
degradacji człowieczeństwa i stopniowego zamierania. W miłości i oddaniu osoba
rozwija się, bez nich zaś duchowo obumiera. Nawet miłość nieodwzajemniona
zawsze liczy na cud, wyprowadza z samotności, zmienia istotę rzeczy, pozwalając
dostrzec ich płomień. Ten kto kocha, otwiera się, przełamuje swoje własne
ograniczenia, żyje owym „my”, nawet jeśli miłość nie jest odwzajemniona, i w ten
sposób znajduje prawdę o sobie. Filozof Louis Lavelle ukazał, ze inny człowiek
nigdy nie będzie dla mnie przeszkodą, nigdy nie będzie ograniczeniem, gdyż
przezwyciężając przeszkody i ograniczenia w ramach daru z siebie, znajduję w
nich niewyczerpalne źródło własnej osoby. Święty Augustyn wyznawał, że miłość
jest ciężarem gatunkowym człowieka: pondus
meum Amor meus”. Tylko ludzie cyniczni i wyzuci z odrobiny wrażliwości mają
czelność twierdzić że nieegoistyczna miłość jest niemożliwa. Miłość jako dar
może wzbudzić innych do nowego życia, otworzyć na nowe cele, odsłonić nowe
horyzonty dzięki którym życie będzie na nowo miało sens. „Tam gdzie twój skarb,
tam jest serce twoje”- jak mówi Ewangelia. Człowieka kształtują treści jego serca,
jego pragnienia, uobecnione w aktach codzienności odbijającej miłość. „Nasz Pan
dał nam miłość jako wyraz naszej ludzkiej twarzy” powiedział św. Grzegorz z
Nysy. Miłość nadaje dynamikę życiu, jest kreatywna, przeobrażająca i
zmieniająca świat. W obliczu tylu okrucieństw świata, bezdomnej miłości, pozwólmy
aby „miłość była kochana”, pozwólmy aby na naszej twarzy zajaśniało miłujące
oblicze Boga.
Miłować to odnajdywać własne dobro poza samym
sobą i wiedzieć,
Miłować to odnajdywać własne dobro poza samym
sobą i wiedzieć,
że nie można go osiągnąć inaczej, jak tylko przez wolny dar z siebie
Simon Tugwell
sobota, 25 października 2014
Zbaw
nas od głupoty, Panie!
Jesteśmy solą zwietrzałą i bezużyteczną.
Nie umiemy żyć,
Nie umiemy myśleć,
Nie umiemy patrzeć,
Nie umiemy słyszeć,
Nie umiemy niczego przewidzieć,
Nie umiemy z nieszczęść
Wyciągnąć zbawiennych nauk,
I tak wspinamy się
- Zgraja ludzi
Opętanych żądzą zdobywania -
Po stromej drabinie złudzeń,
A jej szczeble pękają i łamią się
Pod ciężarem naszych nierozważnych kroków.
Boże nieskończonej mądrości,
Stworzycielu doskonałego kosmosu
I najpiękniejszej ziemi,
Nieśmiertelnej duszy
I mózgu,
I szarych komórek,
I pięciu zmysłów,
I wolnej woli,
Wyzwól nas z drapieżnych szponów głupoty
Tej czarnookiej kusicielki,
Wabiącej nas na wszystkich rogach historii
Jak na rogach ulic,
Od tej sprawczyni
Naszych błazeńskich zamiarów i czynów,
I upadków,
I jałowego życia,
I daj nam mądrość oczyszczenia,
Nam,
Synom ziemi,
Soli zwietrzałej i bezużytecznej.
Roman Brandstaetter
Łk 13,1-9
W
tym czasie przyszli niektórzy i donieśli Jezusowi o Galilejczykach, których
krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: „Czyż myślicie,
że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że
to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy
podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się
wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy
Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam: lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy
tak samo zginiecie”? I opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek
miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim
owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: «Oto już trzy lata, odkąd
przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po
co jeszcze ziemię wyjaławia?» Lecz on mu odpowiedział: «Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i
obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć»”.
Na dzisiejszą
przypowieść składa się kilka ważnych faktów. Krwawe stłumienie buntu
Galilejczyków przez Piłata, którzy to najprawdopodobniej mogli przynależeć do
konspiracyjnej grupy zelotów- zbuntowanej przeciwko władzy okupanta. Następnie
Jezus przywołuje w swoim nauczaniu dramatyczną sytuację w której to osiemnastu
robotników pracujących w pobliżu świątyni, zostało przygniecionych przez walącą
się wieżę. Mentalności żydowskiej towarzyszyło przekonanie iż skoro stało się
takie nieszczęście to ludzie uchodzili za grzeszników. Okazuje się że Jezus
przyjmuje inne stanowisko i jakże ma odmienne zdanie, uważając że ludzie ci,
nie byli w niczym gorsi od innych. „Przypowieść o drzewie zasadzonym w winnicy
przypomina nam przede wszystkim o tej smutnej rzeczywistości, która może być
również naszym udziałem”. Kościół jest winnicą, każdy z nas ma być latoroślą.
Czasami Pan przychodzi do swojej własności, szuka owoców i nie może ich
znaleźć. Jego plany wobec każdego człowieka są często udaremniane przez samych
ludzi. Zamiast przynosić dobre owoce, zawodzimy Boga. Przychodzi taki moment
kiedy kończy się cierpliwość i pobłażanie. Wtedy pojawia się sąd i wyrok:
Należy wyciąć drzewo figowe… Pewnie tak byłoby najlepiej zrobić, a to ludzkie
myślenie. Ogrodnikiem jest Chrystus i po raz kolejny wstawia się za każdym z
nas u swojego Ojca, uzyskuje odłożenie osądu i wyprasza cierpliwość,
miłosierdzie, łaskę. „Czas i miłość sprawiają że Boży projekt kończy się
powodzeniem”. To mądra lekcja życia dla każdego z nas, abyśmy jak mówi młodzież:
nie przeginali nadużywając cierpliwości Boga- „dobroduszności Przyjaciela”. On
nie przestaje wierzyć w człowieka, nie wątpi w nasze dobre intencje i
motywacje, nie porzuca nas w chwili naszego zniechęcenia czy upadku. Za każdym
razem otrzymujemy nową szansę. Dobrze to pojął św. Paweł dokonując rewizji
swojego życia: „Lecz dostąpiłem miłosierdzia po to, by we mnie pierwszym Jezus
Chrystus pokazał całą wielkoduszność jako przykład dla tych, którzy w Niego
wierzyć będą na życie wieczne” (1Tm 1,16). Jednocześnie nie warto balansować na
krawędzi, trzeba wybiegać myślami w przyszłość, nie prowokować sytuacji
trudnych- będących zagrożeniem duszy i osobistego zbawienia. Trzeba pamiętać że
Boża cierpliwość na swoje granice, tutaj nie funkcjonuje maksyma „rób ta co
chce ta”, a jakoś tam będzie… Nasze życie stanowi przestrzeń do naszego
nawrócenia, odkrywania świeżości i świętości, ponieważ cierpliwość Boga jest
darem niezwykle wymagającym. „Warto przypomnieć, ze nawrócenie oznacza przede
wszystkim zmianę sposobu myślenia. A to oznacza również widzenie nawet
najbardziej niepokojących faktów naszej codzienności nie w sposób bezlitosny
lecz miłosierny”. To proces odkrywania pięknego człowieczeństwa- a przez to
wydawania owoców, rodzi się to z pragnienia poznania siebie i Boga. Pisał św.
Tichon Zadoński: „Im bardziej ktoś poznaje Boga tym bardziej staje się pokorny,
bardziej boi się i bardziej kocha”.
piątek, 24 października 2014
Łk 12,54-59
Jezus
mówił do tłumów: „Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz
mówicie: «Deszcz idzie». I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie:
«Będzie upał». I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a
jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie
rozróżniacie tego, co jest słuszne? Gdy idziesz do urzędu ze swym przeciwnikiem, staraj się w drodze dojść z nim do
zgody, by cię nie pociągnął do sędziego; a sędzia przekazałby cię dozorcy,
dozorca zaś wtrąciłby cię do więzienia. Powiadam ci, nie wyjdziesz stamtąd,
póki nie oddasz ostatniego pieniążka”.
Chrześcijanin powinien
być bacznym obserwatorem rzeczywistości…, procesów które dokonują się i
stanowią część jego osobistej historii. Umiejętność rozpoznawania znaków czasu
to nic innego jak zdolność do odczytywania wydarzeń tu i teraz w kontekście
przeszłości i w perspektywie tego co jeszcze przed nami. Ciągle mamy problem z
faktem iż Bóg wchodzi w historię naszego życia i wiele procesów które się dokonały lub
jeszcze dokonują, stanowią „małe interwencje” w których zostaje wypowiedziane
przesłanie do odczytania dla nas. „Akceptacja wymiaru historycznego nie oznacza
bowiem wiary w abstrakcyjne zbawienie, ale odkrycie w aktualnym etapie historii świata aktualnego
etapu zbawienia”. To dzisiaj jesteśmy dla Boga ważni w planie Jego miłości. Dla
Niego jest ciągle „teraz”. Teraz dla nas stwarza świat… „teraz” szuka
człowieka, „teraz” stajemy się uczestnikami Jego dramatu miłości. Każdy z nas w
chwili sposobnej zostaje poddany egzaminowi którego treścią jest następujące
pytanie; czy w pulsującej rzeczywistości życia potrafisz odkryć obecność Boga ?
Ktoś napisał takie słowa: „Istnieją chrześcijanie, którzy narażają się na to
samo tragiczne niebezpieczeństwo. Pozostają widzami historii, która dokonuje
się na ich oczach. Łudzą się że przejdą przez świat w ubraniu turysty”. To
zachęta dla każdego z nas, aby w historii aktualnej- dokonującej się,
zanurzonej w rytmie biegnącego czasu mieć zdolność dostrzegania interwencji Boga.
Nie można odrzucić teraźniejszości i żyć jakimś mitem triumfalnego
chrześcijaństwa z przeszłości. Nie można wskrzeszać historii w jej narracjach z
tamtych wieków. Jesteśmy obarczeni cieniami i blaskami przeszłości, ale sztuką
jest odkrywanie życia według zamysłów Boga, w dokonującym się „teraz”. Nasuwają
się pełne życiowej mądrości słowa wypowiedziane przez wielkiego teologa ojca
Congara: „Co za błąd ! Zbawienie, Królestwo Boże, nie unoszą się nad światem jak chmury
między niebem i ziemią, ale tkwią rzeczywiście wewnątrz, przygotowują się
wewnątrz świata”. W tak rozumiany sposób każde wydarzenie przez nas przeżywane,
z dnia na dzień będzie nas prowadziło do spotkania z Chrystusem- jako
wydarzeniem spełnienia dziejów. Chrześcijanin jest przyszłością Chrystusa.
Każdy z nas ma swoją oś czasu, na której zostają wyznaczana punkty do których
krok po kroku zmierzamy. Wczoraj prowadziłem pogrzeb młodej kobiety
(czterdzieści lat życia), dużo emocji towarzyszyło temu wydarzeniu. Przegrała z
chorobą nowotworową, zostawiła męża i pięciu synów. Żegnała ją liczna rodzina i
znajomi, trudno było pocieszyć słowami… pozostało mi tylko jedno; głosić
kerygmat o zmartwychwstaniu, o byciu w Bogu- prawdzie że Niebo jest dla
człowieka. Do czego zmierzam, każdy ma swoją sposobną chwilę trudną do
uchwycenia, czasami zegarek zawiedzie, plany się posypią, a marzenia zostaną tylko rzuconym cieniem. Każdy jest częścią czasu Boga. Jak
to pojmiemy to będziemy się częściej rozglądać, aby uchwycić znaki…
czwartek, 23 października 2014
Niech jedynym naszym skarbem będzie Bóg, niech nasze serce będzie w całości skierowane ku Bogu, całe w Bogu, całe dla Boga ..., dla Niego samego. Bądźmy wyzuci ze wszystkiego, wszystkiego, wszelkiego stworzenia, wyzbyci nawet dóbr duchowych, nawet łask Bożych, opróżnieni ze wszystkiego ..., by móc być całkowicie pełnymi Boga (...) On ma prawo do wszystkiego, do całego naszego serca: zachowajmy je całe, w całości dla Niego samego
Karol de Foucauld
Łk 12,49-53
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże
bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję
udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie,
powiadani wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym
domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw
synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce;
teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”.
Ewangelia nam mówi o
wydarzeniu powszechnego zamętu. Przejawem tego między ludzkiego, a może
bardziej zawężając ogólno rodzinnego podziału będzie stanięcie jednych ludzi
przeciwko innym- bliskich- „matka przeciw córce, a córka przeciw matce.” Pewnie
z obserwacji dzisiejszej rzeczywistości tak niezwykle pogmatwanej, stwierdzenie
o podziale międzyludzkim nie wywołuje jakiejś paniki. Przywykliśmy do
poranionych relacji które znajdują się w rodzinach, nawet tych
„najdoskonalszych”. Ciągle docierają do nas przez media informacje o kłótniach,
sporach majątkowych, rozdrapywaniu historii, wzajemnemu skakaniu sobie do
gardeł…, a nawet, co zatrważające morderstwa tych najmniejszych- bezbronnych
dzieci. Jezus mówi że przyszedł rzucić ogień na ziemię. Jak rozumieć te słowa o ogniu…? Czy wyrażają pragnienie Pana aby spaliło zło świata, przetopienie relacji
międzyludzkich… nadanie temperatury ludzkim sercom ? Ogień jest elementem
najbardziej żywym, najczystszym i najbardziej skutecznym ze wszystkich żywiołów.
Ogarnia wszystko, co się do niego zbliży, aby pochłonąć lub przeniknąć żarem.
Na kartach Starego Testamentu ogień wyraża działanie i istotę Boga.
Najpotężniejsze działanie ognia przeżyli Izraelici
w czasie przekazywania im Dekalogu na górze Synaj. Gdy Mojżesz pod koniec wędrówki przez pustynię jeszcze raz chciał przypomnieć ludowi o zdumiewających interwencjach Boga, powiedział: „Pan, Bóg wasz, jest ogniem trawiącym. On jest Bogiem zazdrosnym (Pwt 4,24), Na ziemi dał ci zobaczyć swój ogień ogromny i słyszeć swoje słowa spośród ognia” (Pwt 4,36). W Ezechielowej wizji Boga ukazał się „wielki obłok i ogień płonący oraz blask dokoła niego” (Ez 1,4), a Daniel pisze o majestacie Boga „którego tron był z ognistych płomieni, a jego koła jak płonący ogień” (Dn 7,9). Bóg jaki się jako ogień wszystko niszczący. Ogień sądu i pomsty otrzymuje eschatologiczne znaczenie; „Zapłonął żar mego gniewu, co sięga głębin Szeolu, pożera ziemię z plonami, podwaliny gór zapala” (Pwt 32,22). W prorockich wizjach odwołujących się do spełnienia dziejów świata Pan „objawia się w ogniu, a Jego rydwany pędzą jak burza, by zaspokoić swój gniew pożogą i groźby swoje płomieniami ognia” (Iż 66,15). Przenikające przez ogień działanie Boga ma charakter terapeutyczny dla ludzkości: „Bo w ogniu doświadcza się złoto, a ludzi miłych Bogu- w piecu utrapienia” (Syr 2,5). Kto chce zostać oczyszczony jak srebro musi przejść przez ogień złotnika (Ml 3,2). W Nowym Testamencie, Jan Chrzciciel obwieszcza nadejście Mesjasza, który będzie chrzcił Duchem Świętym i ogniem (Mt 3,11). Jezus zmierza do wypełnienia królestwa Bożego, a tym samym daje wyraz pragnieniu, by wszystkich oczyścił ogień. Gdy nadejdzie dzień ostateczny, niebo i ziemia przeminą, a gwiazdy w ogniu się rozsypią (2P 3,12). Jan w Apokalipsie wypisuje słowami ikonę „Syna Człowieczego” o oczach jak płomień ognia i nogach jak rozżarzona ruda złota- obrazy Jego wszechwiedzy, która rozświetla głębiny duszy i Jego potęgi która jest niszcząca. Wypełnieniem pragnienia zstąpienia ognia na ziemię przez Jezusa jest dar Pięćdziesiątnicy- stąpienie Ducha Świętego pod postacią ognistych języków. Ten ogień przepalił młody Kościół. Płonie w nim nadal, a wspólnota wierzących nieustannie odnawia prośby o odnowienie jego żaru, antycypując w liturgii wydarzenie z Wieczernika. Do najbardziej przejmujących wizji ognia piekielnego palącego grzeszników należy obraz Sądu Ostatecznego namalowany przez Hieronima Boscha. Fantasmagoryjne sceny cierpienia stanowiące obsesyjną torturę wizualną dla zmagających się z własną grzesznością. „Nie ma świętych doskonałych, podobnie jak w każdym grzeszniku znajduje się odrobina dobra, co, zgodnie głęboką myślą ojca Sergiusza Bułgakowa, usprawiedliwia uwewnętrznienie pojęcia sądu: podział nie miedzy ludźmi, lecz we wnętrzu każdego człowieka. Z tego punku widzenia słowa o zniszczeniu, unicestwieniu i powtórnej śmierci odnosiłyby się nie do istot ludzkich, lecz do elementów diabelskich, które ci noszą w sobie. Stąd znaczenie obrazu „ognia”, który nie jest torturą ani karą, lecz oczyszczeniem i uzdrowieniem”.
w czasie przekazywania im Dekalogu na górze Synaj. Gdy Mojżesz pod koniec wędrówki przez pustynię jeszcze raz chciał przypomnieć ludowi o zdumiewających interwencjach Boga, powiedział: „Pan, Bóg wasz, jest ogniem trawiącym. On jest Bogiem zazdrosnym (Pwt 4,24), Na ziemi dał ci zobaczyć swój ogień ogromny i słyszeć swoje słowa spośród ognia” (Pwt 4,36). W Ezechielowej wizji Boga ukazał się „wielki obłok i ogień płonący oraz blask dokoła niego” (Ez 1,4), a Daniel pisze o majestacie Boga „którego tron był z ognistych płomieni, a jego koła jak płonący ogień” (Dn 7,9). Bóg jaki się jako ogień wszystko niszczący. Ogień sądu i pomsty otrzymuje eschatologiczne znaczenie; „Zapłonął żar mego gniewu, co sięga głębin Szeolu, pożera ziemię z plonami, podwaliny gór zapala” (Pwt 32,22). W prorockich wizjach odwołujących się do spełnienia dziejów świata Pan „objawia się w ogniu, a Jego rydwany pędzą jak burza, by zaspokoić swój gniew pożogą i groźby swoje płomieniami ognia” (Iż 66,15). Przenikające przez ogień działanie Boga ma charakter terapeutyczny dla ludzkości: „Bo w ogniu doświadcza się złoto, a ludzi miłych Bogu- w piecu utrapienia” (Syr 2,5). Kto chce zostać oczyszczony jak srebro musi przejść przez ogień złotnika (Ml 3,2). W Nowym Testamencie, Jan Chrzciciel obwieszcza nadejście Mesjasza, który będzie chrzcił Duchem Świętym i ogniem (Mt 3,11). Jezus zmierza do wypełnienia królestwa Bożego, a tym samym daje wyraz pragnieniu, by wszystkich oczyścił ogień. Gdy nadejdzie dzień ostateczny, niebo i ziemia przeminą, a gwiazdy w ogniu się rozsypią (2P 3,12). Jan w Apokalipsie wypisuje słowami ikonę „Syna Człowieczego” o oczach jak płomień ognia i nogach jak rozżarzona ruda złota- obrazy Jego wszechwiedzy, która rozświetla głębiny duszy i Jego potęgi która jest niszcząca. Wypełnieniem pragnienia zstąpienia ognia na ziemię przez Jezusa jest dar Pięćdziesiątnicy- stąpienie Ducha Świętego pod postacią ognistych języków. Ten ogień przepalił młody Kościół. Płonie w nim nadal, a wspólnota wierzących nieustannie odnawia prośby o odnowienie jego żaru, antycypując w liturgii wydarzenie z Wieczernika. Do najbardziej przejmujących wizji ognia piekielnego palącego grzeszników należy obraz Sądu Ostatecznego namalowany przez Hieronima Boscha. Fantasmagoryjne sceny cierpienia stanowiące obsesyjną torturę wizualną dla zmagających się z własną grzesznością. „Nie ma świętych doskonałych, podobnie jak w każdym grzeszniku znajduje się odrobina dobra, co, zgodnie głęboką myślą ojca Sergiusza Bułgakowa, usprawiedliwia uwewnętrznienie pojęcia sądu: podział nie miedzy ludźmi, lecz we wnętrzu każdego człowieka. Z tego punku widzenia słowa o zniszczeniu, unicestwieniu i powtórnej śmierci odnosiłyby się nie do istot ludzkich, lecz do elementów diabelskich, które ci noszą w sobie. Stąd znaczenie obrazu „ognia”, który nie jest torturą ani karą, lecz oczyszczeniem i uzdrowieniem”.
wtorek, 21 października 2014
Łk 12,39-48
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „To rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o
której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu.
Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn
Człowieczy przyjdzie”. Wtedy Piotr zapytał: „Panie, czy do nas mówisz tę
przypowieść, czy też do wszystkich?”Pan odpowiedział: « Któż jest owym rządcą
wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby na czas
wydzielał jej żywność? Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie
przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: Postawi go nad całym swoim
mieniem. Lecz jeśli sługa ów powie sobie w duszy: «Mój pan ociąga się z
powrotem», i zacznie bić sługi i służebnice, a przy tym jeść, pić i upijać się, to nadejdzie
pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna;
każe go ćwiartować i z niewiernymi wyznaczy mu miejsce. Sługa, który zna wolę
swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma
wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary,
otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu
wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą”.
W człowieku istnieje
lęk przed utratą posiadanych rzeczy, nagromadzonych dóbr, w pocie czoła
wypracowanych pieniędzy, pieczołowicie deponowanych w bankach lub w poduszkach.
Boimy się sytuacji w której moglibyśmy wszystko stracić- być pozbawionym tego,
co jest nie tylko konieczne do egzystencji, ale pozwalające żyć na pewnym
poziomie. Bogaci zabezpieczają się jak tylko mogą…, systemy antywłamaniowe:
alarmy, monitoring wszelkiego rodzaju; potrafiący nawet uchwycić spacer
biedronki, a co dopiero niezauważone przemknięcie przez płot intruza-
szabrownika. Im więcej zabezpieczeń tym więcej jak mniemam posiadanych
majętności które trzeba uchronić przed wizytą nieproszonych gości. Jezus też
nas zaskakuje, odwołuje się do tego co pierwotne w człowieku; poczucia
bezpieczeństwa, troski o własny dom. Jakby chciał nam powiedzieć: uważajcie,
abyście nieostali zaskoczeni. Ponieważ łatwo może zostać nadwyrężone wasze
poczucie pewności siebie i bezpieczeństwa. Oczywiście ten obrazek z życia
stanowi podprowadzenie naszej wyobraźni do czegoś, co jest o wiele większe niż
spustoszenie domu, opróżnienie sejfu, czy wylądowanie na bruku z niczym. Chodzi
tu o wydarzenie powtórnego przyjścia Chrystusa. Przypowieści Jezusa pokazują że
Bóg potrafi zaskakiwać i zdumiewać. To charakterystyczna cecha Jego
postępowania z ludźmi. Wsłuchując się w opowieści Jezusa uczymy się spojrzenia
na nasze życie, umiejętności dokonywania weryfikacji tego co dzieje się z nami
teraz, w perspektywie tego co jeszcze przed nami. Jak pisał ks. Hryniewicz w
książce pt. „Nadzieja leczy”- „Warto zaczynać każdy nowy dzień nie tylko z
poczuciem wdzięczności, ale także głębokiego zdumienia w obliczu spraw, które w
nas się dokonują, jeżeli tylko je dostrzec w sobie i innych. Są to
błogosławione momenty duchowego rozjaśnienia i rozpoznania tego, co
najważniejsze. Codziennym wysiłkiem woli, umysłu i serca wychodzimy naprzeciw
temu, co dokona się kiedyś w pełni”. Nie musimy się trwożyć ani lękać,
zabezpieczać i stresować… Nie ma co się budzić w nocy z potem na czole. Mamy
być pełni spokoju, oczekiwania i napełnieni nadzieją o której mówi do nas św. Paweł: „W Nim przecież wybrał nas
przed założeniem świata, abyśmy stanęli przed Nim w miłości, święci i
nieskalani…” (Ef 1,4-5). Nadzieja wybiega naprzeciw temu, co kiedyś spadnie na
nas w chwili zaskoczenia. Mamy opróżnić serca z lęku przed niewiadomym
przyjściem Pana w czasie i wołać w pokorze słowami dobrze nam znanymi,
nadającymi sens naszemu życiu: „Niech przyjdzie Twoje Królestwo, niech spełni
się Twoja wola jak w niebie, tak i na ziemi” (Mt 6,10). Marana tha – Przyjdź Panie Jezu !
Ikona jako teologia spotkania Boga z człowiekiem
Jeżeli poganin szuka ciebie i rzecze: ukaż mi światło twojej wiary…, ty przyprowadź go do kościoła i postaw przed wieloma świętymi wizerunkami (św. Jan Damasceński).
Rzeczywistość Ikony jako przestrzeń spotkania człowieka z Bogiem przez zmysł wzroku wpisuje się w całą bogatą historię
kultury i duchowości chrześcijaństwa. Ikona jest teologią wypisaną kolorami, dzięki
której człowiek za pomocą linii, znaków, kompozycji i geniuszu, dotyka swoją ograniczoną percepcją, świata skąpanego w pięknie samego Boga. Jednocześnie
stanowi dzieło sztuki, dzięki któremu człowiek zaktualizował to, co po ludzku
odzwierciedla najpełniej człowieczeństwo przemienione i przeniknięte misterium.
Sztuka ikony, kształtowana przez teologię, wzbogacała się od czasu katakumb poprzez sobory i oczyszczający
ikonoklazm, wciągając w swoją orbitę słynnych Ojców Kościoła, jak św. Bazyli
Wielki, św. Jan Damasceński, św. Teodor Studyta, Maksym Wyznawca i wielu innych.
Grecki geniusz, który następnie stał się
chrześcijański, potrafił w odniesieniu do analizowanego zagadnienia, zgodnie z
własnym charakterem, rozwinąć całkiem odmienny aspekt: temat obrazu związanego z
Chrystusem „kosmicznym”, jak i z Chrystusem „historycznym”. Przyjmując nasze
ciało Zbawca przyjął tym samym długą kosmogenezę, która wychodzi od materii do
ducha, przestrzeń jako czas, długi łańcuch ludzi, aby odkryć im wreszcie
oblicze Boga. Niniejsze zagadnienie otwiera problem obrazu na całkiem nowe
horyzonty głębi i wiary. Sztuka ikony, jako teologiczna wizja, fascynowała
teologa prawosławnego do tego stopnia, że widział w niej uniwersalny przekaz
historii, kultury i duchowości. Dlatego ikona w jakimś stopniu stanowi harmonijną syntezą kultury
helleńskiej, rzymskiej i chrześcijańskiej. Pisze o tym św. Jan z Damaszku,
któremu zawdzięczamy pierwszą i systematyczną syntezę teologiczną na temat
obrazów. W dawnych czasach Boga, który
nie ma ciała ani widzialnej postaci, nigdy nie przedstawiano w sposób obrazowy.
Teraz natomiast, odkąd Bóg stał się widzialny w ciele i przebywał z ludźmi,
mogę przedstawiać to, co z Boga stało się widzialne. Nie wielbię materii,
wielbię jej Stwórcę, który ze względu na mnie sam stał się materią, w niej żył
i przez jej pośrednictwo dokonał dzieła zbawienia. I zawsze będę okazywał
szacunek materii, przez którą przyszło moje ocalenie. Trzeba tu zaznaczyć, że ikona jest
przeciwieństwem idolatrii. Nie sposób
powiedzieć ikona „Chrystusa jest Chrystusem”; ikona wyraża jednak obecność
Chrystusa i o niej świadczy. Jej własne przeznaczenie jest ściśle zdefiniowane:
malowana, by służyć modlitewnemu zjednoczeniu, ikona ułatwia spotkanie Boga i
człowieka; nie następuje ono w ikonie przedmiocie materialnym, lecz przez i za
pośrednictwem tego przekaźnika promiennej obecności. Dla chrześcijaństwa wschodniego ikona
stanowi niejako pomost pomiędzy światem ludzkim, a przemienioną rzeczywistością
Królestwa Bożego, które dzięki temu „nośnikowi” treści staje się choć po części
uchwytne. To niejako okno, przez które człowiek może uchwycić przestrzeń
eschatologiczną, w której pragnie dostrzec Boga „twarzą w twarz”, oraz złączyć
się z braćmi we wspólnocie doskonałej miłości. Ale my wszyscy, odkrytym obliczem patrząc w zwierciadle na chwałę
Pańską w ten sam obraz się przemieniamy […] (2Kor 3,18). Tą chwałą prawda Boża bywa odziana. Ponieważ
Pan jest prawdą […]. A kiedy pokazuje swe oblicze, Jego światło wyprowadza z
serc stworzeń hymn pochwalny na cześć Jego Królestwa, mocy i chwały. „Bóg,
który rozkazał, żeby z ciemności zabłysła światłość, sam oświecił serca nasze,
aby zajaśniały poznaniem chwały Boga, w obliczu Jezusa Chrystusa”(2Kor4,6). Ikona
jest hymnem pochwalnym, doksologią, potokiem chwały, którą śpiewa za pomocą
sobie właściwych środków […]. Poznawcza treść ikon jest dogmatyczna, dlatego
nie ikona jako dzieło sztuki jest piękna, lecz przede wszystkim jej prawda. Dla prawosławia
ikona stanowi sakrament, dokładnie rzecz ujmując sakrament osobowej obecności. Podobnie jak symbolizm pierwszych wieków
chrześcijaństwa był jednym językiem dla całej wspólnoty Kościoła, tak ikona
stanowi język wspólny dla Kościoła w całości, gdyż wyraża wspólną ortodoksyjną
naukę, wspólne ortodoksyjne doświadczenie ascetyczne i wspólną liturgię [...]. W wizerunkach człowiek otrzymuje objawienie i przez wizerunek na, to objawienie
odpowiada, na miarę swojego w nim uczestnictwa. Inaczej mówiąc, ikona jest
widzialnym świadectwem zarówno Bożego zniżenia się ku człowiekowi, jak i porywu
który wynosi człowieka ku Bogu. Interesująco wyrażone to zostało przez
wielkiego obrońcę świętych obrazów. Ponieważ
niektórzy mają nam za złe, że adorujemy i czcią otaczamy obrazy Zbawiciela i
naszej Pani oraz innych świętych i sług Chrystusa, niech uprzytomnią sobie, że
na początku Bóg uczynił człowieka na swój własny obraz. Dlatego wzajemnie
okazujmy sobie cześć, jeśli nie ze względu na ten obraz Boży, który w sobie
nosimy? Bo jak mówi bogobojny i biegły w sprawach Bożych Bazyli, cześć
okazywana obrazowi przechodzi na jego prototyp, a prototypem jest to, czego
podobiznę przedstawia obraz. Bardzo ważną
sprawą jest cały proces dochodzenia do świadomości ikonograficznej
przedstawiania świętych wizerunków. Evdokimov wskazując na genezę kultu
świętych wizerunków, pokazuje jednoznacznie, że wyrasta on z poszukiwań
chrystologicznych, a w sposób szczególny z faktu wcielenia. Dla zrozumienia istoty ikony należy przyjąć
jako fundament fakt wcielenia Słowa jako objawiający to, co zostało dane już
podczas stworzenia człowieka. Człowiek jako taki, po stworzeniu, miał już obraz
Boży, był żywą ikoną Bóstwa. Przestał być ikoną na skutek grzechu
pierworodnego, ale początkowa ikonowość człowieka została w nim przywrócona
mocą wcielenia Boga. Natura ludzka
objawiła się jako ikona Bóstwa po, tym, jak została objawiona w Chrystusie.
Chrystus, Nowy Adam, zjawił się w naszym człowieczeństwie jako prawdziwy
człowiek i w Nim, nasze człowieczeństwo odnalazło siebie w swojej prawdzie.
Chrystus jako prawdziwy człowiek w swoim człowieczeństwie jest ikoną Bóstwa, a w Nim i z Nim cała ludzkość,
która przez Niego przywróciła sobie na nowo odzyskany obraz Boży. Wyraża to w swojej teologii również Maksym
Wyznawca: Misterium Wcielenia Słowa
zawiera w sobie znaczenie wszystkich symboli i zagadek Pisma, także ukrytego
sensu wszystkich stworzeń zmysłowych i duchowych. Jednakże ten, kto zna
misterium Krzyża i Grobu, zna również podstawową rację wszystkich rzeczy.
Przeto ten, kto bada jeszcze głębiej i jest wtajemniczony w misterium
Zmartwychwstania, dowiadując się o celu, dla którego Bóg na początku stworzył
rzeczy. Myśliciele w swojej
refleksji nad ikoną odwołują się do wielu sformułowań dogmatycznych Soborów i
tekstów liturgicznych Kościoła, wskazując na cały i bogaty proces
teologiczno-artystyczny, który ukształtował dogmatycznie ikonografię. VII sobór sformułował Kanon, który reguluje
cześć oddawaną ikonom. Uściślenia dogmatyczne rozproszone są w nauczaniu Ojców
i wypływają przede wszystkim z samej ikony, z jej świetlistej oczywistości, z
jej cudownego życia, w którym krok po kroku można śledzić dynamikę Tradycji.
Tradycja jest miejscem, w którym Chrystus za pomocą różnych elementów życia
Kościoła komentuje swoje własne słowa. Pragnę dołączyć sformułowanie soborowe, które w sposób jednoznaczny i
dogmatyczny zarazem, określa istotę i praktyczne odniesienie do ikony, jako
kontemplacji zbawczych misteriów Chrystusa, kultu Jego Matki i świętych. Sobór
Nicejski II, formułuje to następująco: W
ten sposób, postępując jakby królewską drogą za Bożą nauką naszych świętych
Ojców i za Tradycją Kościoła […]
orzekamy z całą dokładnością i z troską o wiarę, że przedmiotem kultu powinny być nie tylko wizerunki drogocennego i ożywiającego Krzyża, lecz tak samo czcigodne i święte obrazy malowane,
ułożone w mozaikę lub wykonane innym sposobem, które umieszczone są ze czcią w
świętych kościołach Bożych, na naczyniach liturgicznych i na szatach, na
ścianach i na desce […]. Są one wyobrażeniami naszego Pana Jezusa Chrystusa,
Boga i Zbawiciela, Niepokalanej Pani naszej, świętej Bożej Rodzicielki, godnych
czci Aniołów oraz wszystkich świętych i świątobliwych mężów. Im częściej wierni
będą patrzeć na ich obrazowe przedstawienia, tym bardziej, oglądając je będą
się zachęcać do wspominania i miłowania pierwowzorów, do oddawania im czci i
pokłonu. W jakimś sensie wszystko to co, było widzialne
tak historycznie, realnie, doświadczenie i pamięć o Chrystusie, wydarzenia
ewangeliczne, zostało wypisane za pomocą sztuki, wypisane wiarą i inspiracją
Ducha Świętego, na deskach, mozaikach czy freskach. Stanowi to tęsknotę do
wypisania rzeczywistości, lub raczej odtworzenia świata według zamysłu Bożego,
doskonałego, harmonijnego i wypełnionego pięknem. Wyrazem dogmatycznej pochwały dla
świętych wizerunków stanowi obchodzone Święto Ortodoksji, które po dziś dzień
przypominane jest w pierwszą Niedzielę Wielkiego Postu. W czasie tej
liturgicznej atmosfery triumfu i radości odbywa
się procesja z ikonami, odczytuje się anatemy na przeciwników i śpiewa się Wiecznaja pamiat, obrońcom ikon. Kontakion liturgii na ten dzień
mówi: „Nieopisane Słowo Ojca opisało samo siebie przez swe wcielenie dzięki
Tobie, o Boża Rodzicielko. Zastąpiło obraz skalny w człowieku w pierwotnej
postaci i ozdobiło boską pięknością.” Te słowa odzwierciedlają głębokie
przekonanie o duchowej roli i obecności obrazów, przez które Bóg manifestuje wielkość swego
zbawczego dzieła w kosmosie i sercu człowieka. To percepcja ducha dokonująca
się dzięki ikonie, i wprowadzająca człowieka w zapowiedź nowego nieba i nowej
ziemi. Dlatego, jak mówiłem wcześniej, ikonografia staje się rzeczywistością
sakramentalną, wizją przyszłego wieku. Evdokimov upatruje w sztuce ikony jakby
najdoskonalszą sztukę, która najbardziej czysto i wyraźnie manifestuje ten
element z innego świata, to kultura ducha z którą nie może się równać inna
twórczość człowieka, naznaczona po części indywidualną wizją artysty,
realizmem. Ikonie jest, to absolutnie obce, to sztuka utkana z ograniczonej i przetworzonej
materii, ukształtowanej wizja owej niezgłębionej tajemnicy, którą twórca
czerpie z kontemplacji i rzeczywistości ducha, przemienionego w Boskim światłem. Ikonostas
w świątyni manifestuje naturę misterium, jakie dokonuje się w sanktuarium (prezbiterium). W liturgii ikonografia świętych
zaczyna żyć własnym życiem, jest antycypacją świętości Boga. Ikona pokazuje nam naocznie realizm
królestwa Bożego, ponieważ dąży do przezwyciężania uwarunkowań związanych z
oglądem jedynie materialnym. Jej zasadą jest istnienie w człowieku obrazu i
podobieństwa Bożego, a także niemożliwość całkowitego zniszczenia tego obrazu i
podobieństwa. Chrystus przyszedł przywrócić zniszczonemu obrazowi Bożemu
pierwotne piękno. Mówią o tym dobitnie teksty liturgii Wielkiego Tygodnia: „W
nowym grobie złożony zostałeś, Chryste i odnowiłeś ludzką naturę […]. Zstąpiłeś
na ziemię, aby zbawić Adama i nie znalazłszy go na ziemi, Władco, aż do
otchłani zstąpiłeś szukając go”. (Oficjum Wielkiej Soboty) Ikona przedstawia
rzeczywistość odnowionego obrazu Bożego w człowieku, odnosi się więc do
eschatologicznej pełni[…] Tę pełnię bytu symbolizuje frontalne przedstawienie
postaci, jedynie szatan przedstawiany jest zawsze z profilu, co symbolizuje byt
niepełny i byt nieprzeminiony. Sztuka ikony jest zatem swoistą formą
ilustracji nowej przemienionej rzeczywistości, wskazuje nam rzeczy przyszłe, rzeczy wieku przyszłego, to
znaczy tworzy wyobrażenie o tym, jak będzie wyglądało zmartwychwstałe ciało
ludzkie. Z tego co dotychczas zostało
powiedziane od strony teologicznej i podstawy doktrynalnej ikony, trzeba
przetransponować na konkretne przykłady, w sposób dość zawężony wskazując na
istotne przedstawienia Chrystusa. Ikonografia Chrystusa jest dość bogata, aby
uchwycić ją całościowo i przeanalizować. Jednym z najstarszych typów
ikonograficznych jest wizerunek Świętego Oblicza - Zbawiciela, tak zwany nie
ludzką ręką uczyniony, jest to tak zwana, ikona ikon Acheiropoiete. W tradycji
chrześcijańskiej zachowały się dwie wersje tego przedstawienia, jedna z nich
obecna na zachodzie, druga na wschodzie. Pierwsza
mówi o sprawiedliwej kobiecie Weronice, która kierując się współczuciem otarła oblicze
Zbawiciela swoją chustą, kiedy niósł krzyż na Golgotę. W cudowny sposób oblicze
Chrystusa odbiło się na tkaninie. Druga historia prowadzi do wschodniego miasta
Odessy, w którym królem był Abgar. Król zachorowawszy na trąd, długo poszukiwał
kogoś, kto mógłby go uleczyć. Gdy usłyszał o Chrystusie, posłał do niego swego
sługę z zaproszeniem. Chrystus odmówił udania się do Odessy, ale nie odmówił
uleczenia króla. Poprosił o przyniesienie mu czystego płótna, po czym przyłożył
swoje Oblicze do tkaniny i Jego obraz w cudowny sposób odbił się na niej. Dzięki
temu odbiciu na chuście został król Abgar uzdrowiony. We wszystkich tych
wariantach najważniejsze jest jedno-jest to nie uczynione ręką ludzką oblicze
Jezusa Chrystusa. Chusta lub całun, w który zawinięte było po śmierci Jego
ciało (mandylion lub sindon), przechowywany w Odessie, został sprowadzony w roku
944 do Konstantynopola i był przechowywany tam aż do zdobycia miasta przez
krzyżowców w roku 1204. Obrazy Chrystusa pojawią się już
bardzo wcześnie wraz z całą patrystyczną dyskusją która wokół nich się
nawarstwia. Już w V-VI wieku, można dostrzec ikony takie jak, synajskie
przedstawienie Pantokratora, namalowana późnoantyczną techniką
enkaustyczną, dość realistycznie, lub przedstawienie Chrystusa w scenie
przemienienia, z klasztoru świętej Katarzyny na Synaju, obraz Chrystusa
nadchodzącego na obłokach z kościoła Kosmy i Damiana w Rzymie. Wielość tych
przedstawień w chrześcijańskie tradycji starożytnego Kościoła implikuje w sobie
nauczanie Ojców niejednokrotnie nacechowane ciągłym twórczym odkrywaniem
konturów Zbawiciela w myśli i sztuce. Warto także wspomnieć o ikonografii
koptyjskiej, w której utrwaliły się najstarsze wizerunki świętych, które są
związane ze sztuką pierwszych wieków, prawdopodobnie przekazaną przez monastery
pustyni egipskiej. Ikona koptyjska
przeżyła „złoty wiek”, między V i VIII wiekiem. Jest bowiem dziełem ludzi
prostych, mnichów, artystów i chłopów, przeznaczona w odbiorze dla ludzi
prostych. Wskazuje na piękno duchowe przedstawiając Chrystusa, o pięknych
dużych oczach, jako znaku swojej nieśmiertelności i miłosierdzia dla ludzi. Wielu teologów wyraźnie wskazuje iż, tradycja ikony jest jednocześnie
organicznie związana żywą liturgią, z którą to tworzy mistagogię. Jest przekonanie wielu teologów i myślicieli odwołujących się do tradycji Ojców. Ikona i liturgia to jakby dwa
komponenty opisujące jedno wydarzenie, w którym człowiek spotyka Boga, a Bóg
staje się Przyjacielem człowieka. Ikona rodzi się z
liturgii, jest liturgiczna ze swej istoty i niezrozumiała poza kontekstem
liturgii. Ikona odbija wspólnotową świadomość, nie jest dziełem jednego autora,
ale dziełem Kościoła, wypełnionym przez konkretnego artystę, który jak
Ewangeliści tworzy pod charyzmatycznym tchnieniem Ducha Świętego. Ikona
tworzona jest przez modlitwę i dla modlitwy. Jej naturalnym środowiskiem jest
świątynia i liturgia. Dlatego w czasie nabożeństw kapłan okadza
ikony i ludzi, którzy są nosicielami Ducha Świętego, są pneumatoforyczni. Podczas nabożeństwa teksty liturgiczne
koncentrują się wokół świętowanego wydarzenia i to wydarzenie komentują,
tajemnica liturgiczna czyni je „obecnymi” i przekazuje tę żywą treść ikonie
danego święta, zaś ikona pozwala dojrzeć w samej liturgii funkcję
ikonograficzną, sceniczne, zobrazowanie całej ekonomi zbawienia. Przez to
wchodzi się w wieczną liturgię odprawianą przez Chrystusa w niebie. Wierni
mistycznie przedstawiają aniołów, są żywymi ikonami, „angelofaniami”, ludzką
więzią anielskiej posługi uwielbienia i modlitwy. Może
dlatego obca jest teologii wschodu adoracja Najświętszych postaci, tak obecna w
Kościele zachodnim, tę funkcję kontemplacyjną przejmuje właśnie ikona. Uwieńczona krzyżem kopuła wyznacza punkt
uczestnictwa w niebiańskim świecie. Ukazuje Pantokratora pomiędzy aniołami
obecności, ta scena tworzy jeden wielki sobór. Prawica Boga potężnym ruchem
kieruje wszystko ku sercu liturgii: ikonie „Wieczerzy Pańskiej” nad Królewską
Bramą ikonostasu. W głębi środkowej apsydy wznosi się Theotokos w postaci
Oranty, nazwana „Murem niezwyciężonym”. Jako Przewodniczka jest Ona ziemskim
Kościołem, który prowadzi wszystkich ludzi, by ich zjednoczyć w Ciele
Chrystusa. Ikona spogląda na Wschód. Krzyż umieszczony na ścianie oznacza
stronę, z której przyjdzie Chrystus w chwale, by zająć tron przedstawiany za
ołtarzem. Jest to tron Sędziego, lecz także Oblubieńca, obchodzącego zaślubiny
mistyczne ze swoją Oblubienicą Kościołem. Obraz synaksy ukazuje zgromadzenie
aniołów. Przedwieczny Syn w potrójnym kole sfer niebiańskich stanowi absolutne
centrum. Jest to liturgia niebiańska, w czasie której aniołowie objawiają
Chrystusa jako Wielkiego Arcykapłana, ażeby wiernym zajaśniało światło
Ewangelii chwały Chrystusa, który jest obrazem Boga. (2Kor 4,4). Spotkanie człowieka z ikoną ma prowadzić, do
bliskości z Bogiem, do daru łaski, dialogu. Upatruje to teolog najpełniej w ewangelicznej
wizji Taboru, która najpełniej oddaje doktrynę wizji Boga. To wydarzenie jako
fakt przemienienia na górze Tabor, staje się sercem wszelkich przedstawień, od
tego obrazu każdy ikonopista rozpoczyna swoją
twórczo-mistyczną drogę. Teognoza Ojców, wyraźnie
naznaczona eschatologią, w sposób naturalny skupia się na Przemienieniu,
Zmartwychwstaniu i Paruzji Chrystusa. W tej perspektywie temat światła jest
szczególnie mocno podkreślony. Może dlatego mówi się, iż ikona rodzi się ze
światłości, przez technologię rozjaśniania ochreniami, aż do
świetlistej postaci. Jak mówi Ewangelia o Panu: Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce,
odzienie stało się białe jak światło. Otaczali
Go Mojżesz i Eliasz. […] oto obłok
świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany,
w którym mam upodobanie […] (Mt17,2-6). Ta światłość była zapewne przejawem
Bożej wspaniałości. Ikona przemienienia
konfrontuje człowieka z tą nieziemską światłością, która oślepiła Apostołów w
momencie gdy ja postrzegli. Każda postać zostaje dotknięta promieniem
niestworzonej Światłości, każda otrzymuje cząstkę Boskiej chwały. Bóg pozostaje
jednak Niepoznawalnym w blasku swej tajemnicy, jednocześnie składa dar z samego
siebie. Światłość niestworzona w postaci promieni, przekazana przez Pana
prorokom i apostołom, jest jednocześnie darem-łaską, który pozwala żyć w
uświęceniu i harmonii. Wyraża to troparion liturgii przemienienia: „Na górze
przemieniłeś się Chryste Boże, i uczniowie, na ile pojąć mogli, chwałę Twoją
ujrzeli; by widząc Ciebie krzyżowanego zrozumieli twe dobrowolne cierpienia.
Światu zaś głosili, że Ty jesteś prawdziwie jaśniejącą Światłością Ojca.
Przemienienie jest antycypacją Zstąpienia do Otchłani i ma miejsce na górze,
punkcie między człowieczeństwem i Boskością, gdzie ujrzeli Chrystusa
przybranego w szatę światłości. Chrystus
w tym dniu na górze Tabor przemienił naturę ludzką i powierzył jej swoją Boską
wspaniałość”(małe nieszpory, apostychesy, ton2). Prefigurując ludzkość
przyszłości, przemieniony Chrystus jest obrazem człowieka zanurzonego w Boskiej
światłości, całe oko i cała światłość, oczyma ciemności grzechu i zła. Przywraca
stworzenie do jego pierwotnego piękna […]. Nowe stworzenie ósmego dnia,
podniesie zasłonę rzeczywistości, objawi nowe człowieczeństwo, które będzie
skąpane w światłości Zmartwychwstałego, lub też jeszcze wezwane do wejścia w
nią. Od Pięćdziesiątnicy Przemienienie nie ma już miejsca na górze Tabor, ale w
każdym człowieku, który przyjmuje Chrystusa. Dzięki przedstawieniu
ikonograficznemu wielkich wydarzeń ewangelicznych, misteryjnych i paschalnych
zostaje kawałek po kawałku odsłaniany nowy, a jednocześnie zakryty sens. To
czego Objawienie w słowie nie wyraziło, ikona dopowiada, w duchu dogmatycznej
czystości. Rzeczywistość tego świata
nabiera wartości wyłącznie dzięki relacji do transcendencji. Ikonografia
ukazuje prawdziwy porządek podobieństw, w którym to, co immanentne ziemskie,
wraz z całym zespołem sobie właściwych empirycznych pośredników, uzmysławia to,
co duchowe i transcendentne. Reasumując
ikona stanowi niezwykłą głębię przekazu teologicznego, od strony estetycznej
wprowadza w krainę piękna, Piękna które zbawia
świat, jak mawiał Fiodor Dostojewski. Jednocześnie wprowadza człowieka w
intymny dialog z Bogiem, przez wizerunek nakreślający kontury Przedwiecznego,
wyrażony językiem sztuki, rytmem serca i modlitwy. Wyłaniający się z ciemności świata, ku światłu, które musi być
obecne we wnętrzu ikonopisarza. Ikona jednocześnie odsłania
pierwotną prawdę o godności człowieka, jego boskim pochodzeniu i przeznaczeniu.
Człowiek jest tak samo niepojęty i
niepoznawalny jak Bóg, jest obrazem, czyli „typem”, również w swoim misterium
jest doskonale upodobniony do swego „Archetypu”. Stąd teologia wschodnia z
natury apofatyczna zakłada jednocześnie apofatyczną antropologię. To wizja wiary zaktualizowana w
ikonograficznej formie, gdzie wizja świętego łączy się z wiarą Apostołów,
których oczy widziały i ręce dotykały Słowa Życia. Jest to dar rzadkich
wybranych rozmawiających z Bogiem w chłodzie wieczoru, odkrywających na nowo
Raj. Jest to również kolorowa kontemplacja zbawczych
wydarzeń, uniwersalnych treści, które dzięki ikonie, stają się bliższe i rodzą
nadzieję, iż w świecie naznaczonym kryzysami, słabościami i grzechem istnieje
świat idealny, w którym już zła i lęku nie będzie, tylko pozostanie spotkanie z
długo oczekiwaną Miłością.
poniedziałek, 20 października 2014
Światłość w ciemności - Duch Święty, gwałtowne objawienie się Bożej miłości, przenika każdą ludzką istotę, podobnie jak promień światła przeszywa ciemność nocy. Dzięki tej tajemniczej obecności Zmartwychwstały wspiera nas, wszystkim się obarcza, bierze na siebie najcięższe doświadczenia. Może się zdarzyć, że zadziwieni taką miłością powiemy: „To Jezus zmartwychwstały był we mnie, a przecież wcale nie odczuwałem Jego obecności. Tak często szukałem Go gdzie indziej. Tyle razy uciekałem od źródeł, które On złożył w głębi mojej istoty. Mogłem sobie odejść daleko, bardzo daleko, i błąkałem się po drogach bez wyjścia. Boża radość wydawała mi się nie do odnalezienia. Nadeszła jednak chwila, kiedy odkryłem, że Chrystus nigdy mnie nie porzucił. Ledwie odważyłem się odezwać do Niego, a On mnie zrozumiał i już do mnie mówił. Kiedy uniosła się zasłona niepokoju, nadeszła ufność wiary i rozjaśniła mroki mojej nocy”. Zastanawiam się czasami, dlaczego zaufanie do Chrystusa, który przychodzi rozjaśnić nasze wewnętrzne ciemności, jest dla mnie tak istotne. …Te chwile wracają do mnie, kiedy czytam w liście Apostoła Piotra: „Patrzcie na Chrystusa, który jak gwiazda świeci w nocy, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach”.
Chryste, współczująca miłości, u źródeł Twojej Ewangelii odkrywamy, że jeśli nawet w każdym z nas jest jakaś ciemność, nade wszystko w niepojęty sposób Ty jesteś w nas obecny.
br.Roger z Taize
Subskrybuj:
Posty (Atom)