piątek, 31 października 2014




Wszystko ma swój czas… Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono… czas szukania i tracenia… (3,1-8). Piszę te słowa słuchając Officjum Jana Garbarka, muzyka oddaje coś z poczucia tęsknoty i przekracza granice tego, co już teraz jest, a tego co, za chwilę nie będzie… a później się stanie. Uroczystość Wszystkich Świętych i czas zaduszny który po raz kolejny będziemy przeżywać jakoś prowokuje do kilku nieporadnych refleksji o życiu i śmierci. Pięknie pisze o przemijaniu Kohelet dla wielu na pierwszy rzut oka niepoprawny pesymista, skupiony tylko na próbie obnażenia świata i ukazania go jako marności i pogoni za niczym. Kiedy tak głębiej wczytamy się w słowa człowieka doświadczonego życiem i mądrego, zobaczymy wszystko wyraźniej, naszą rzeczywistość która jest pełna sensu o tyle, o ile uświadamiamy sobie że dzisiaj jesteśmy a jutro nas nie ma. Człowiek egzystuje w tej przestrzeni świadomości jaką jest śmierć, którą jakoś podświadomie wypiera z siebie, bo w dzisiejszej kulturze bez dance makabre nikt już nie umiera, wszyscy są zdrowi, piękni i nieśmiertelni- herosi którym jak coś się zepsuje, to można wymienić, jak w serwisie samochodowym. Życie jednak pokazuje coś całkowicie odwrotnego, okazujemy się bezradni jak dziecko wobec nieuniknionego przepływu chwili. „Narodziny i śmierć człowieka( pisał J. Pasierb) są w tym porządku czymś naturalnym i żadna forma protestu nie ma sensu. Dzięki możliwości „wiecznego powracania” do źródeł czasu człowiek czuje się ocalony przed śmiercią i nicością”. Za chwilę wybierzemy się tłumnie  na nasze cmentarze, dla jednych to będzie moment refleksji nad darem chwili, przygodności życia, myśli wypuszczonej w zaświaty… pamięci o tych, którzy spacerowali po ziemi przed nami. To pamięć o tych których sylwetki, słowa, gesty i świat odczuć zatrzymaliśmy w sercu i pamięci. Jest to jakaś wielka anamneza miłości, która przekształca już czas i przestrzeń w spotkanie, szczególnie dla tych którzy wierzą iż, na drugim brzegu istnieje zdumiewająca radość spotkania. Grób do którego przychodzimy jest miejscem pamięci, spoczynku i przebudzenia ze snu, bo czym że jest śmierć jeśli nie zaśnięciem ( życie nasze zmienia się ale się nie kończy ) Dla innych bez refleksji pełnej nadziei czas wędrówki na cmentarz będzie jaką forma współczesnego happeningu, którego przedstawicielami stają się tak zwani (w moim może  krzywdzącym odczuciu), czciciele zapalonego znicza i  reklamy mody… przecież trzeba się jakoś pokazać, a może jeszcze co bystrzejsi zrobią świetny interes kosztem zbiorowej amnezji eschatologicznej. Do tego na dodatek można sobie kupić przed wejściem na cmentarz smaczną zapiekankę, ab zawiesić dusze do ciała i nie poddać się abstrakcyjnym refleksjom o wędrówce w zaświaty. Niestety taka postawa rodzi  śmiech i pustkę, nie ma już nic… pozostaję tylko ja sam i to co, aktualnie jest dla mnie źródłem szczęścia. Wyzucie z uczuć i więzi miedzy ludzkich, powoduje straszny dramat. W Szwecji po śmierci bliskiej osoby, kiedy się kończy ceremonia pogrzebu (jeżeli  się odbędzie) i kremacji rodzina już nie zabiera ze sobą prochów członka rodziny, ale skazuje go na rozsypanie Bóg wie gdzie, argumentując tym że to definitywny koniec, nie ma człowieka, wiec idziemy dalej. Jak to powiedziała mi kiedyś jedna starsza osoba z wielkim poczuciem humoru do której chodziłem w pierwsze piątki miesiąca „dzisiaj żyjem jutro zgnijem, i nikogo to nie będzie obchodzić ”. Jest taka ciekawa refleksja którą napisał Romano Guardini: „Wszystko, co umarłe, zniszczeje. My, żyjący, nie jesteśmy przecież całkowicie żywi. Wiele wleczemy za sobą. Wiele nas obciąża. Czynimy coś i jak to często bywa, musimy to, czegośmy dokonali, niejako ponownie ogarnąć, aby stało się nasze. Spotyka nas coś co przechodzi tylko ponad nami. Jakże często siedzimy przy kimś kto opowiada nam o swoim nieszczęściu i odczuwamy z rozpaczą swoją otępiałość. Żyjemy tylko miejscami… A teraz zostaje tu wszystko porwane do najwyższego  życia.” Dla nas chrześcijan śmierć nie staje się źródłem lęku, wiara nas wychowuje do zaśnięcia, do radosnego przygotowania się na moment pochwycenia, usadowienia się w trumnie jak w łożu małżeńskim. Nie paraliżuje nas poczucie pustki, ale nadzieja spełnienia wszystkiego w Bogu który wychodzi nam naprzeciw. „Jednak od Chrystusa śmierć ma sens chrześcijański, nie jest intruzem, lecz wielką inicjatorką. Będąc „królową lęków” według Hioba, śmierć zatrzymuje codzienne profanacje i zapomnienia, uderza nieodwracalnością swojego wydarzania się. Nie istnieje sama w sobie, bo to nie życie jest fenomenem śmierci, ale to śmierć jest tymczasowym fenomenem życia. Taka jak negacja jest późniejsza od afirmacji, tak śmierć jest zjawiskiem wtórnym i zasadniczo pasożytniczym. Po zerwaniu początkowej równowagi staje się „naturalnym” losem śmiertelników, a jednak wbrew naturze, co tłumaczy lęk umierających. Miarą siły choroby jest moc lekarstwa.” Naszym lekarstwem jest głęboka intuicja którą za każdym razem wypowiadamy ustami i sercem w Credo. „Oczekuję wskrzeszenia umarłych” i „Wierzę w zmartwychwstanie ciał”. To pokazuje że życie przechodząc przez śmierć nadal trwa, w jakiejś tajemnicy miłości Boga. „Jak w Adamie wszyscy umierają tak, też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni”(1Kor 15,22). Na koniec taka obyczajowa prośba z mojej strony, jak już zamknę oczy i będę przybliżał się do tajemnicy Życia, co ani oko nie widziało ani ucho nie słyszało, proszę aby na moim nagrobku nie stawiać sztucznych kwiatów, różyczka (choć jest efemeryczna) wystarczy.