Łk
10,1-9
Jezus
wyznaczył jeszcze innych, siedemdziesięciu dwóch, i wysłał ich po dwóch przed
sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział
też do nich: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa,
żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce
między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w
drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie:
«Pokój temu domowi!» Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój
spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc
i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę. Nie przechodźcie z
domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam
podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: «Przybliżyło się do
was królestwo Boże»”.
Teraz w misję głoszenia
Ewangelii zostają włączeni nowi uczniowie. „Wyznaczył ich” – to znaczy wskazał
dłonią lub wypowiedział każdego imię z osobna. „Po dwóch” jest to zgodne z
hebrajskim zwyczajem, według którego świadectwo może być uznane za wiarygodne,
jeśli potwierdzają je dwie osoby. A ponadto we dwóch jest zawsze raźniej i
bezpieczniej, wzajemna pomoc i wsparcie. Przypomina mi się jak w czasie studiów
teologicznych wraz z moim kolegą uprawialiśmy tak zwaną „ewangelizację autostopową”.
Podróżowaliśmy na stopa w sutannach i rozmawialiśmy z ludźmi o życiu, ich
problemach, zmaganiach z wiarą itd. To była niesamowita przygoda klerycka. Czasami
ktoś był zdziwiony widząc nas w sutannach stojących przy drodze, obładowanych
tobołami, zmoczonych przez deszcz lub rozpływających się w skwarze słońca. Wielu napełnionych „odwagą” przejeżdżając obok nas
samochodem pokazywało palec drogowy i wyzywało, dając wyraz swojej sympatii do
kościoła którego byliśmy reprezentantami. Jednym słowem były to często piękne
chwile, ciekawe i pełne życzliwości spotkania z przypadkowymi ludźmi. Czasami
podwozili nas ludzie obojętni religijnie czy niewierzący z którymi
nawiązywaliśmy serdeczne znajomości, niektóre trwają do dzisiaj. Autostopowa
ewangelizacja była świetną okazją do spenetrowania ludzkich poglądów na temat
wszystkiego czym żyli: percepcji
rzeczywistości, relacji międzyludzkich, kultury, miłości, intymności, życia…
religii, bliskości lub przepaści względem Boga. Przekonywałem się często iż
przepowiadanie to coś więcej niż sucha teologia wyuczona z akademickich
podręczników, to głoszenie Dobrej Nowiny, w której ucieleśnia się moc Boga,
przed którą ustępuje zło świata. Słowo które kruszy najbardziej twarde ludzkie
serca. Nie chodzi tu o sztuczną kazuistykę rozpiętą pomiędzy słusznością a jej
brakiem. Ewangelia nie potrzebuje środków, które po ludzku są wystarczające.
Nie potrzeba udowadniania wszystkim że ma się rację. Bóg sam się obroni,
odsłoni prawdę, użyźni serce cierpliwie słuchających i autentycznie głoszących
słowo życia. „Ewangelia nie potrzebuje pomocy. Potrzebuje… Ewangelii”.
„Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,10). Święty
Paweł wielokrotnie podkreślał różnorodność aspektów apostolskiego świadectwa.
Raz kładł nacisk na to, że głoszenie Ewangelii „nie dokonało się przez samo
tylko słowo, lecz przez moc i przez Ducha Świętego” (1Tes 1,5), tak że jego
słowo zostało przyjęte „nie jako słowo ludzkie, ale jak jest naprawdę- jako
słowo Boga” (1 Tes 2,13) i mogło działać w wierzących. „Nie głosimy samych
siebie”, aby mógł zabłysnąć „blask Ewangelii chwały Chrystusa, który jest
obrazem Boga” (2Kor 4,4-5). Jeśli więc obraz ten ma zabłysnąć dzięki słowom
uczniów, oznacza to, ze ma dostateczną siłę, aby mógł sam poprzez ustępujące
słowo Kościoła o sobie świadczyć, potwierdzać się, czynić się przez swoją
prawdę oczywistym. Słowo- to wydarzenie spotkania i bycia w Chrystusie. To takie
podprowadzenie drugiego człowieka do Słowa, to znaczy: aby go dotknęło,
ogarnęło całkowicie, aby podprowadziło pod fakt Krzyża i Zmartwychwstania.
„Słowo to bowiem jest bardzo blisko ciebie: na twoich ustach i w twoim sercu,
abyś mógł je wypełnić” (Pwt 30,14, Rz 10,8). Głoszenie może jednak okazać się
trudnym zadaniem, przebyciem ciernistej drogi pełnej niebezpieczeństw i wyłaniających
się prób. Pisał Delorme: „Misjonarz nie reklamuje towaru, który, jeśli okaże
się dobry, może zostać sprzedany. Misjonarz to ktoś, kogo czeka walka z
przeciwnikami. Nie może być pewny, ze zostanie dobrze przyjęty, nawet jeśli
jego towar jest dobry. Misja zawsze spotyka się ze sprzeciwem”. Wielokrotnie
sam zastanawiam się jak skutecznie głosić słowo, jak ominąć elokwencję i własną
próżność intelektualną, jak dać Boga innym. Moja żona mi często powtarza:
„Czytaj Ewangelię i proś Boga aby ci wskazał właściwe natchnienia, podpowiedzi
i możliwości…” Tam trzeba szukać siły do przekroczenia swoich ograniczeń,
wówczas będzie można wyjść ponownie silnym swoją słabością. Umocniony
nieudolnością, wyposażony w odrobinę nadziei, że dla kogoś stojącego z boku
„przybliży się Królestwo Boże”.