Jezus
podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych
okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest
ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.
Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za
nami”. Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z
domu Izraela”. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”.
On jednak odparł: „Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom”. A ona
odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze
stołu ich panów”. Wtedy Jezus jej odpowiedział: „O niewiasto, wielka jest twoja
wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została
uzdrowiona.
To jedna z najbardziej
poruszających serce, scen w Ewangelii. Wołanie o miłosierdzie dla swojego
dziecka- skowyt kobiety kananejskiej- tak doniosły, iż zatrzymuje Chrystusa w
drodze. Zawodzenie kobiety, której dziecko znajduje się w dramatycznej
sytuacji- targana przez demona. Wielokrotnie nakreślałem kontekst historyczny w
którym należy odczytywać to wydarzenie. Żydzi „innych”- obcych- uważali za psy,
gardzili nimi; stąd taka rezerwa w okazywaniu zainteresowania i świadczeniu
jakiejkolwiek pomocy. Przypominają mi się w tym miejscu słowa Ryszarda Riedla:
„Zawsze warto być człowiekiem, choć tak łatwo zejść na psy”. Chrystus pochyla
się nad kobietą która się „skundliła”- zeszła na psy, dostrzega wielką wiarę w
jej sercu. Okruchy miłości spadają ze stołu Boga i nasycają szczenięta żebrzące
miłości. Człowiek dzisiejszy jest takim „zwierzęciem znajdującym się pomiędzy
tym, co dzikie i cywilizowane”- siedzący na progu i czekający, aby ktoś go
oswoił, przygarnął. Chrystus dostrzega w naszych wnętrzach ogromne pokłady
dobra, tylko my sami podwijamy ogon i uciekamy przed siebie. Pozwól Bogu się
oswoić. W ikonografii wielki rozwścieczony pies symbolizuje niewiarę, podczas
gdy spokojnie leżący mały piesek oznacza wierne Bogu stworzenie.