poniedziałek, 5 września 2016


Łk 6, 12-19
Pewnego razu Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc trwał na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, któremu nadał imię Piotr, i brata jego, Andrzeja, Jakuba, Jana, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Tomasza, Jakuba, syna Alfeusza, Szymona z przydomkiem Gorliwy, Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą.  
Chrystus wpisuje się w duchową tradycję Starego Testamentu; wielkie wydarzenia zawsze poprzedzone były modlitwą na górze. Myślę, że istnieje coś tak bardzo subtelnego i nieprawdopodobnego w sferze przeżycia religijnego- co można określić mianem „mistyki gór”. Tischner pisał: „Góry milczą, wszystko co milczy nadaje się do przechowywania ludzkich tajemnic”. Wzniesie i bliskość Ojca, pozwalały Chrystusowi- spokojnie rozmyślać nad życiem mężczyzn, którzy mieli być wezwani po imieniu. Zawsze kiedy trzeba podjąć ważną decyzję, Chrystus udaje się w miejsce osamotnienia; nie jest to miejsce planowania, czy konstruowania programów, ale przestrzeń duchowego rozeznania- pełnego miłości spojrzenia na ludzkie sprawy. Apostołowie naśladując swojego Mistrza w chwilach osobistych napięć, chwilowych porażek czy rozczarowań, będą uciekać od ubitej ziemi pod stopami i wchodzić na szczyt. Mistyka głębi, będzie postrzegała wspinaczkę jako proces duchowej metamorfozy- wstępowania mistycznego. „Ten, kto wspina się, nie przestaje zaczynać ciągle od początku, a tym początkom nie ma końca. Nigdy ten, kto się wspina, nie przestaje pragnąć tego, co już zna” (św. Grzegorz z Nyssy). Całe życie człowieka jest wypatrywaniem przesłoniętego tajemnicą szczytu- miejsca tęsknoty- oczekiwania na bliskość mozolnie wybieranej każdego dnia Miłości.