Gdy
Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: «Pójdę za Tobą,
dokądkolwiek się udasz». Jezus mu odpowiedział: «Lisy mają nory i ptaki
podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł
położyć». Do innego rzekł: «Pójdź za Mną». Ten zaś odpowiedział: «Panie, pozwól
mi najpierw pójść pogrzebać mojego ojca». Odparł mu: «Zostaw umarłym grzebanie
ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże». Jeszcze inny rzekł: «Panie, chcę
pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu». Jezus mu
odpowiedział: «Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie
nadaje się do królestwa Bożego».
Pójdę za Tobą ! W przypływie chwili
i odruchu serca, zbyt szybko i łatwo przychodzi deklaracja podążania za
Chrystusem. Taka fascynacja bardzo szybko traci swój żar, przemieniając się w
chłodną kalkulację- czy to mi się opłaca, czy też nie ? Wielu ludzi z różnym
nastawieniem i emocjonalnym bagażem, ukrytymi celami- przychodziło do Jezusa.
Jakie mieli oczekiwania, pragnienia, intencje… ? Pewnie trudno sądować ich
wnętrza. Człowieka kształtują treści jego serca i autentyczna głębia ducha-
poruszona niewidzialnym palcem Boga. „Miejsce w którym materia świata staje się
w największym stopniu przejrzysta dla osoby jest twarz, a w twarzy spojrzenie”-
mówił św. Makary Wielki. Chrystus potrafił czytać ludzkie twarze i spojrzenia.
Spoglądał w oczy i serce; wtedy nic nie umknęło Jego uwadze. Wystarczyło jedno
spotkanie i było wiadomo z kim ma do czynienia oraz jakie usprawiedliwienie
zostanie wyciągnięte z rękawa. Bóg zawsze ceni w człowieku szczerość, a nade
wszystko odwagę „porzucenia siebie”. Jakby chciał powiedzieć: nie bój się
wyruszyć w nieznane, zrezygnować ze spraw i sytuacji, które kształtują twoją
codzienność. To już jest za tobą, nie oglądaj się wstecz, możesz wejść w
przygodę która odmieni twoje życie. Potrzeba tylko odrobiny szaleństwa i
porzucenia pokusy odwrócenia się do tyłu. Miał rację Guardini, kiedy pisał, że
los człowieka jest zawsze losem Boga. Te dwie drogi splatają się ze sobą. Czasami
marzę o byciu „ewangelicznym kloszardem”, nieprzywiązanym kurczowo do spraw
szarej egzystencji. Wędrowny apostoł, przepowiadający „na dachach” Ewangelię i
celebrujący Eucharystię w zapomnianym horyzoncie pulsującego miasta; wśród
opuszczonych i zmarginalizowanych ludzi- upodobniony do rosyjskiego świętego
szaleńca, przekonującego w zgiełku świata innych, że Bóg naprawdę istnieje i
ciągle kocha.