Hiob
powiedział: „Któż zdoła utrwalić me słowa, potrafi je w księdze umieścić?
Żelaznym rylcem, diamentem, na skale je wyryć na wieki? Lecz ja wiem: Wybawca
mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje, i
oczyma ciała będę widział Boga. To właśnie ja Go zobaczę”.
Od kilku dni rozpoczął
się „cmentarny gwar”, tłumy ludzi przemierzają kilometry aby dotrzeć do grobów
swoich bliskich. Zdaje się jakby pierwsze dni listopada w sposób najbardziej
znaczący kształtowały ludzką wyobraźnię dotykającą rzeczy ostatecznych. To
jedyny czas w którym nie można zasłonić śmierci, przypudrować jej, ominąć w
dyskursie, czy medialnej refleksji. Czy świadomość nieuchronności śmierci,
pozwala nam głębiej przeżywać naszą egzystencję ? Czy uczy nadziei na życie po
życiu ? Mam wiele wątpliwości, czy aż tak głęboko sięga eschatologiczna
wrażliwość tłumów. Boję się, że to kolejne chrześcijańskie dni zagarnięte w
szpony komercji i przemysłu, który na cmentarnych gadżetach rozkręca z roku na
rok coraz większy biznes. Obserwuję ludzi przechadzających się nekropoliach- to
istna rewia mody, bazar pięknisiów i przestrzeń płytkich pogaduszek. W
niektórych miejscach można okrasić spotkanie rodzinne wypiciem dobrej kawy lub
zjedzeniem ciepłych fast-foodów (wszystko służy temu, aby było miło). Pójście
na cmentarz, nie jest już zaglądaniem śmierci w oczy- ars moriendi, wypatrywaniem innego świata, marzeniem o spotkaniu z
Bogiem. Rzecz jasna generalizuję i bardzo przejaskrawiam, ale duża część
społeczeństwa, nie podejmuje tak głębokiego namysłu nad życiem i śmiercią. Dla
tej części ludzi, śmierć nie jest ani straszna, ani przyjemna, lecz zwyczajnie nieobecna.
Cała współczesna kultura napina mięśnie, aby uczynić śmierć przyjemną. (Piece
krematoryjne w duży aglomeracjach miejskich, pozbawiły ludzi „traumatycznego”
oglądy zwłok. Cmentarze stały się schlubnymi ogrodami, a nie miejscami dialogu
pomiędzy profanami, a pielgrzymującymi bliskimi po drogach zaświatów). „Smutek
życia milcząco poświadcza, że jest ono zatrute niebytem, że życie niesie w
sobie śmierć. Razem z grzechem w świat weszła także śmierć- pisał o. S.
Bułgakow- Razem z grzechem w świat weszła także śmierć jako zasada wroga
istnieniu, niszcząca je.” Przez wieki historii człowiek ocierał się o śmierć-
próbował się z nią oswajać. Śmierć przybierała różne maski i wcielenia, wyrazem
tego jest płodność sztuki i cały szereg tematów poświeconych jej z osobna.
Śmierć jako apokaliptyczny jeździec, który galopuje po stosach leżących ciał,
jako megiera zalatująca w dół na skrzydłach nietoperza, czy najbardziej bliska kulturze
ludowej i folklorowi- kostucha- szkielet z kosą lub łukiem i strzałą, czasem
jadący na wozie ciągnionym przez woły, niekiedy wierzchem na wole lub krowie,
jak opisywał to zgrabnie Huizinga w „Jesieni średniowiecza”. Te wszystkie
ludzkie wyobrażenia śmierci przeistaczały się w zbiorowy La Danse macabre, stając się memoriałem przechodzenia w inną sferę bytu.
W Tańcu Śmierci grozę budziła ta właśnie myśl: „To przecież jesteście wy, wy
sami”. Trup prowadzący orszak oszołomionych koniecznością odchodzenia z tego
padołu ludzi, nie jest fantasmagorią średniowiecznej wyobraźni, to w jakiś
sposób mądra lekcja życia, której świadomość kruchości rodzi potrzebę życia w
taki sposób, aby śmierć nie była intruzem. Jakże przeciwna jest logika świata.
W szkołach urządza się idiotyczne halloween, a nauczyciele przyklaskują
pogańskiej i naszpikowanej do cna okultyzmem zabawie w przebieralnie strachu i
grozy. Wszystko jest tak spłaszczone, odarte z tajemnicy, sprowadzone do kalki
filmowego horroru. Zamiast zabrać młodzież do hospicjów, gdzie dzieci i ludzie
dorośli konfrontują się z cierpieniem i zaglądają śmierci w oczy, to lepiej się
wydurniać i sprowadzać wizję śmierci do groteski, zabawy przesyconej
dreszczykiem i sekundowym strachem. „W szpitalu można zrozumieć, jaką wartość
ma zdrowie, ile znaczy życie, jak człowiek sam w sobie jest mały, a jak wielki
staje się z Bogiem. Człowiek jest również słaby w swoich osiągnięciach,
cudownej technologii i geniuszu. Jego cuda są bardzo niewielkie. Bóg natomiast
pozostaje w swoich porażkach, w śmierci i w pozornych niepowodzeniach. Życie
podarowane przez człowieka zawsze kończy się śmiercią. Śmierć którą dopuszcza
Bóg, zawsze prowadzi do życia i wieczności” (N. Chatzinikolaou). Tak naprawdę
chrześcijaństwo nadało śmierci autentyczną wartość. Kto umiera w Chrystusie,
ten z Chrystusem powstaje do nowego życia- do życia pełnego, w ciele chwalebnym,
w świecie, który powróci do pierwotnej nieskażoności. W Suplikacjach
zawarta jest prastara prośba, aby Bóg zachował nas „od nagłej i
niespodziewanej śmierci”. Każdy dzień przybliża nas do tej rzeczywistości; myśl
o śmierci winna być czymś naturalnym- spokojnym oczekiwaniem na zobaczenie
cudownego świata Boga. Święty Augustyn dodaje nam otuchy: „Czyż lęka się zboże
tego, że je zwiozą do stodoły ? Przeciwnie ! Pragnie tego”.