W cywilizacji
„nomadycznej” pełnej dynamizmu, kreatywności i potencjału człowieka
nowoczesności, nostalgia za wiecznością staje się jedynie pomrukiem ludzi
słabych- prostaczków, marzycieli i religijnych fantastów. Tak chciałoby
postrzegać tę rzeczywistość duża część tak zwanych oświeceniowych elit-
poddanych bezwzględnie dyktatowi rozumu. Świat intelektualny poddany jest
inercji, jest bezwładny wobec spadających na ludzkość zagrożeń. „Pustkowia”-
tym słowem określano w średniowieczu krajobraz pandemiczny: „miasta obracały się w ruiny, pustoszały
wsie, pola zamieniały się w ugory pochłaniające domy... Z krajobrazu znikały
ślady działalności człowieka i jego pobytu na ziemi... W społeczeństwie
dręczonym wieloma lękami, trwogami, niepokojami, było wielu ludzi cierpiących
na zaburzenia umysłowe, często bardzo silne...” tak opisywał naznaczony
dżumą świt średniowiecza historyk Vito
Fumagalli. Obrazy z odległej historii stają się niezwykle bliskie naszemu spojrzeniu.
Świat zamarł w gestach niepokoju, stracił wigor i zestarzał się w ciągu kilku
miesięcy. Wyludnione miasta i przerażeni sterylni ludzie poddani dyktatowi
coraz to nowych obostrzeń. Gospodarka stoi nad krawędzią przepaści a jedynymi
dość stabilnie funkcjonującymi firmami są sieciowe sklepy i zakłady pogrzebowe.
Stoimy przed faktem przemiany elementów tego świata. „Śmierć jest zjawiskiem
jeszcze wewnątrz życia, jest najbardziej wstrząsającym zjawiskiem, graniczącym
z transcendencją” (M. Bierdiajew). Od kilkunastu dni piszę o tąpnięciu biologii
i wyostrzeniu perspektywy eschatologicznej. Świat musi zderzyć się z
tajemnicami które tak świadomie wygnał na peryferie wiedzy, kultury i
duchowości; zastąpił płytkimi dysonansami psychologicznymi. „Faktem jest, że
psychologia zdetronizowała teologię. Jednak w dzień pogrzebu, kiedy stoimy
przed otwartym grobem, ogarnia nas zakłopotanie. Co powiedzieć matce, która
straciła córkę, co powiedzieć zapłakanemu ojcu ? Tak oto brutalnie zostajemy postawieni wobec
pytania o sens, a raczej uświadamiamy sobie brak tego pytania w dzisiejszym
zlaicyzowanym świecie”( L. Ferry). Być może niektórym pobrzmiewają z
dzieciństwa katechizmowe formuły, które rozsupłane przynoszą otuchę i nadzieję.
„Wszystko na tym świecie ma swój koniec”- pisał w Dekameronie Giovanni Boccaccio. Wszystko jest w niepokoju, poddane
możliwemu napięciu w strukturach do których zbyt mocno przywykliśmy. „Czas
śmierci to każda chwila”(T.S. Eliot). Doświadczamy tego namacalnie widząc
przeładowane szpitale i ludzi bezradnych wobec nadchodzącej z ukrycia śmierci. Obecna
sytuacja rodzi ludzi apokaliptycznych. Ludzi, których pytania przedzierają się
poza banalną i utylitarną beztroskę życia; otwierają zaryglowane szczelnie
horyzonty wiary. Bełkot nonszalanckich istnień wchodzi w strumień modlitwy. Jest
to czas nawrócenia i adwentu. Mój przyjaciel w każdej rozmowie telefonicznej
określa ten stan jako „dopust Boży”- choć w sposób bardzo zawoalowany próbuje
go uzasadniać; myślenie laika wertującego pośpiesznie Biblię ku pokrzepieniu
serca. Boimy się wirusa, a jeszcze bardziej drżymy na myśl o eksperymentach
biotechnologicznych- „o igraszkach mogących unicestwić planetę w jej
całości”(P. Sloterdijk). Pierwsza myśl o którą się rozbija nasze poczucie
pewności to świadomość śmierci i to, co po niej nastanie. Apokalipsa, rozumiana jako
objawienie czegoś tajemniczego i katastroficznego (choć teologia woli widzieć w
tym terminie: wezwanie do natchnienia i przemiany życia- świętą tęsknotę za
Obecnością). „Życie i śmierć nie są wzajemnie wykluczającymi się
przeciwieństwami, lecz przeplatają się ze sobą- rozmyślał o tych sprawach K.
Ware- Całość naszego ludzkiego istnienia jest mieszaniną umierania i
powstawania z martwych: „wyglądamy na umierających, a oto żyjemy”(2 Kor 6,9). Za
kilkanaście dni będziemy antycypować w liturgii Paschę Pana- Jego przejście ze
śmierci do życia. Chrześcijanom przez całe wieki towarzyszyła świadomość, że w
noc Paschy On może przyjść powtórnie. Przyjdzie, a co napawa smutkiem, kościoły
będą puste. Ponieważ ci, którzy mają stać wyprostowani i pełni wesela, będą
przestraszeni i zaryglowani w swoich domach. Noc, która powinna eksplodować od
siły życia, będzie przedłużać smutek wielkiego piątku.
wtorek, 31 marca 2020
poniedziałek, 30 marca 2020
Pan przywraca wzrok ociemniałym,
Pan dźwiga poniżonych.
Pan kocha sprawiedliwych,
Pan dźwiga poniżonych.
Pan kocha sprawiedliwych,
Pandemia jest możliwym ujawnieniem
chaosu i paraliżującej wśród zatrzymanych w czterech ścianach ludzi nudy. Wielu
nie potrafi przeżywać twórczo czasu- ciągle byli w pędzie- kołowrotku
aktywności. Czas uległ spowolnieniu, a wielu ludzi odczuwa bardzo namacalnie
klaustrofobiczne zatrzymanie w mikroprzestrzeni mieszkania. Spacer po
internecie i przesuwające się obrazy w telewizji mogą zmęczyć, stłamsić i
pozbawić witalności nasze ciała. Wielu zapomniało czym jest słowo drukowane i
już od lat nie miało w rękach książki. Oczy nabrzmiałe od obrazów zaczynają
łzawić, a zmęczenie staje się bardziej dokuczliwe niż najcięższa fizyczna
praca. W obawie przed pustką poszukujemy różnych zajęć- aktywności, aby nie
umrzeć z pilotem w ręku w fotelu. „Nuda jest jedną z twarzy śmierci”- pisał J.
Green. Jest to doskonały moment na przebudzenie życia wewnętrznego;
skoncentrowanie się na przestrzeni serca. Spotkanie z Tajemnicą przeobraża
człowieka i otaczający świat. Psalmista w jakimś urzekającym- wewnętrznie
fascynującym uniesieniu serca, opowiada o Bogu zatroskanym o los człowieka.
Tylko człowiek doświadczający bezpośrednio i namacalnie Jego obecności, może utkać
tak słowny podziw. Trzeba nam twórczo kalkować ten podziw człowieka wiary;
otwierać szeroko bramę serca i wytężać spojrzenie poza to, co z gruntu pozorne
i banalne. Bóg jest fascynującym towarzyszem na drodze naszego życia- i nie
jest to truizm, ale pewnik. On staje w środku naszych wydarzeń- dobrych,
spajających nas w poczuciu rozlewającego się bez miary szczęścia oraz tych
trudnych potrafiących rozsypać nas na drobne kawałeczki, niczym rozbita tafla
szkła. Kiedy zabraknie nam jakichkolwiek argumentów i serce zostanie wypłukane
z poczucia sensu- pozostaje jedynie wiara. „Wiara nie jest olśniewającą
pewnością; ma swoje ciemne noce, a także wielkie przestrzenie światła” (Y.
Chauffin). To świadomość, że nie jestem sam; On wraz ze mną zstępuje w
otchłanie i niepewności, rozświetla nieznane szlaki, zasklepia rany miłością,
jak będzie trzeba przytuli i włoży na ramiona- to antropomorfizmy, ale tylko
one oddają w spektrum miłości, unaoczniają wychodzenie Boga ku człowiekowi. „Ze
mną byłeś, a ja nie byłem z Tobą”- napisze w szczerym wyznaniu św. Augustyn
odkrywając, że nigdy nie był sam w swoim duchowym zmaganiu. Bóg, który się nie
potrafi zmęczyć człowiekiem, znudzić nim, czy wzgardzić..., jedynie potrafi
dawać miłość w nadmiarze. Nie ma piękniejszego obrazu Boga niż w
chrześcijaństwie. „To przejście od sekretu do tajemnicy, od ambiwalencji do
krzyża ożywiającego pozwala świadomości duchowej rozszyfrować istnienie rzeczy
jako radość i cud”- pisał O. Clement. Chrześcijaństwo jest nieustannym świętem
piękna i podniosłej radości; kontemplacją Miłości, wobec której milknie całe
stworzenie. Chrześcijaństwo jest religią mówiącą o człowieku jako bycie wolnym
i nieustannie otwartym na łaskę. Dlatego Hezychiusz z Synaju- dojrzały w wierze
mnich, pozostawia nam subtelną wskazówkę: „Obszary naszego serca zawsze powinno
przenikać Imię Jezusa Chrystusa, niczym błyskawica przenikająca sklepienie
podczas nadchodzącego deszczu. Wołajmy wytrwale, jak Dawid, mówiąc: „Panie Jezu
Chryste !” Niech ochrypnie nam głos, a nasze duchowe oczy niech nie przestaną
pokładać nadziei w Panu Bogu naszym.”
niedziela, 29 marca 2020
Ja Jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie.
Wskrzeszenie Przyjaciela- to
jedna z najbardziej głębokich i emocjonalnych scen Ewangelii; przełamująca
widmo unicestwienia ludzkiego bytu. Poruszająca serce wiadomość o śmierci
przyjaciela, spotęgowana wzruszeniem sióstr Marty i Mari, a następnie cud-
zwrócone życie, pozostanie w pamięci wszystkich świadków tego wydarzenia. Jakże
plastycznie odtwarzał tę scenę w wyobraźni Roman Brandstaetter: „Cisza
zapanowała w dolinie kości. Tylko donośny głos Pana przyzywał jednego
człowieka, przyzywał go po imieniu..., przyzywał Eleazara, przyzywał jego
martwe, rozkładające się imię, obumarłe litery imienia, ich nędzną
przemijalność, ich proch, i każdą literę powoływał do życia, pobudzał jej
krwiobieg..., a potem w to imię już scalone i związane w jedną całość tchnął
swój oddech i imię poczęło ożywać, i otwarło się na przyjęcie powracającej
duszy... Eleazar poruszył się.” Wydaje się, że owo wskrzeszenie silniej
oddziaływało na wyobraźnię chrześcijan niż cuda, które dokonały się wcześniej.
Sztuka wielokrotnie starała się oddać zadziwiająca wielkość tej sceny powrotu
umarłego do życia. Temat ten intrygował pierwszych wyznawców Chrystusa tak
mocno, że odcisnął się w malarskich przedstawieniach na ścianach katakumb.
Obraz historyczny, który zaczął pełnić funkcję symbolu- nadzieja nowego życia.
W wyzwolonym z ramion śmierci Łazarzu, chrześcijanie dostrzegali nade wszystko,
wizję ich osobistego zmartwychwstania. W katakumbach naliczono aż czterdzieści
takich przedstawień, a najstarsze mogły już powstać w II wieku. To wydarzenie
bardzo szybko zostało przetransponowane do ikonografii wschodniej. Ikona bardzo
dokładnie oddaje przekaz Ewangelii. Mamy obraz przeniesiony na deskę, opatrzony
symbolicznymi elementami i spowity blaskiem światłości, którą wyraża złoto. To
opowieść o życiu i uczestniczeniu na nowo w życiu Boga. Chrystus płacze nad
każdym z nas, jak płakał nad grobem Przyjaciela. Chce również nas przywrócić do
życia, nie tylko ziemskiego, ale do życia w całej pełni- doprowadzić do
zmartwychwstania życia duchowego (przebóstwienie). Wyrażają to teksty liturgii
godzin: „Ty jesteś Życiem, Panie, i prawdziwą Światłością, Łazarza wezwałeś i
wskrzesiłeś go, jako wszechmocny we wszystkim okazałeś się, jako Bóg żywych i
martwych”. Przejdźmy teraz do tego, co przedstawia ikona. Pozwólmy aby naszą
wyobraźnię poprowadził tekst objaśniający sztukę malarską- jakim jest Hermeneia: „Góra o dwu wierzchołkach,
poza nią ledwo majaczący gród, z którego bramy wychodzą Żydzi, widoczni tylko
do pasa spoza góry, płaczący. Przed górą grób, z którego jakiś człowiek
zdejmuje płytę; pośrodku stoi Łazarz, a inny człowiek odwija z niego całun.
Naprzeciwko niego stoi Chrystus, jedną ręką błogosławiący go, w drugiej trzyma
zwój, z którego mówi: „Łazarzu wyjdź na zewnątrz !” Za Chrystusem apostołowie;
ku Jego stopom pochylają się Marta i Maria (J 11,1-44)”. Podobnie jak Chrystus
na górze Tabor na oczach trzech wybranych uczniów ukazał się w swojej boskiej
chwale- przyobleczony w światłość, aby ich umocnić przed czekającym Go i ich
trudnym doświadczeniem przyjęcia Krzyża, także tutaj ukazuje swoją boską moc i
godność, prosząc swojego Ojca, poprzez prośbę o przywrócenie życia, aby w ten
sposób, wskazując na własną śmierć i zmartwychwstanie, wzmocnić serca uczniów w
wierze i nadziei. Jezus jawi się jako ten, który jest Panem życia. Wszystko w
ikonie jest skoncentrowane na energicznym geście Jezusa. Z jaką siłą wymusza na
stojących blisko pieczary, aby usunęli kamień i wychodzącego rozwiązali z
krepujących go bandaży. Niezwykła dramaturgia chwili; jest tak bardzo
realistyczna, że na widok wychodzącego człowieka widownia na wielu
przedstawieniach zatyka nosy- ponieważ czuć jeszcze odór śmierci i cielesnego rozkładu.
„Któż widział, któż słyszał, aby powstał zmarły cuchnący człowiek ?
Wstrząsnąłeś bramami i skruszyłeś okowy, rozpadają się więzy martwego na głos
mocy Chrystusowej, a otchłań gorzko płacze wzdycha woła do swoich: Biada mi,
skąd i jakiż to głos ożywia zmarłych”. Teksty liturgiczne i ikona, opowiadają
nam o Chrystusie jako Tym, który nie pozostaje obojętny na przyszły los
człowieka. Bóg pełen dobroci i miłości do rodzaju ludzkiego- Człowiekolubiec. „Dla Łazarza także
śmierć jest tylko przejściem, jest wydarzeniem, które nie przerywa ciągu życia:
światło poza bramami nocy obiecane jest tym, którzy wierzą. Przywołanie do
życia Łazarza jest ostatecznym świadectwem bóstwa Chrystusowego, jest także
zapowiedzią o ileż większego cudu, zapowiedzią ostatecznego zwycięstwa, jakie
odniesie Jezus nad śmiercią”. Tak naprawdę to każdy z nas jest Łazarzem,
oczekującym na swój poranek zmartwychwstania. Pan przyjdzie, aby nas obudzić !
piątek, 27 marca 2020
Myślę, że można spojrzeć
na izolację w sposób niezwykle pozytywny. Jeśli wyłączymy wszelką elektronikę
to wejdziemy w doświadczenie pustyni- samotni- miejsca dla niektórych ludzi
bardzo terapeutycznego. „W tajemnicy każdego człowieka istnieje wewnętrzny
krajobraz z nietkniętymi równinami, z wąwozami milczenia, z niedostępnymi
górami z ukrytymi ogrodami”(A. Exupery). W odosobnieniu można odkryć zbawienną
wartość milczenia- słowa, które zaczyna rozbrzmiewać wewnątrz nas. „W ciszy
mowa wstrzymuje oddech i wypełnia się ponownie pierwotnym życiem”- pisał M.
Picard. Wyludnione miasta stają się na powrót ogrodem w którym stają się
słyszalne kroki Przedwiecznego, a serca istot zaczynają drgać od nieopisanego
podniecenia. Człowiek zostaje uzdrowiony z powierzchowności i świadomości bycia
kimś ważnym. „Świat staje się piękny w wymiarach serca”(O. Elitis). Cztery
ściany mogą stać się przestrzenią odkrywania tajemnicy i procesem metanoi, która w chrześcijaństwie jest
zmianą w postrzeganiu i przeżywaniu dotychczasowej rzeczywistości. W taktach
ciszy zaczyna rozbrzmiewać eucharystyczny śpiew duszy. „Żyj każdym dniem tak,
jakbyś przeżywał całe swoje życie dla tego jednego dnia” (W. Rozanow). Umieranie
o którym tak silnie trąbią media, może stać się krajobrazem, który zaczniemy
rozumieć i przeżywać bez lęku- głębiej i subtelniej. „Całe chrześcijaństwo nie
jest niczym innym, jak zdobywaniem siły w Chrystusie i przez Chrystusa, siły w
obliczu życia i śmierci, zdobywania siły życia, dla której nie straszne
cierpienia i ciemność, siły realnie przemieniającej”(M. Bierdiajew). Człowiek
zaczyna wtedy być wrażliwym na pulsujące na zewnątrz życie i jako istota
krucha, „dostępuje zbawienia pomiędzy lękiem i nadzieją”- jak mawiał starzec
Ambroży z Optiny. Na życie zaczynają padać krople światła, rozpraszając ciemną
powłokę rezygnacji i zwątpienia. W izolacji dojrzewa pragnienie bycia częścią
wspólnoty- homo liturgicus- usakramentalnienia
bytu i synergii miłości. Przestajemy być więźniami poddanymi kaprysom losu i miażdżącej
sile natury, stając się społecznością naznaczoną pieczęcią Ducha. „Platońscy
jeńcy” skuci łańcuchami wychodzą na zewnątrz i zaczynają widzieć swoje twarze,
a w nich niczym w lustrze odbija się twarz Chrystusa zwycięzcy. Nagle wszystko
staje się świętem, i jak mówił św. Augustyn: „Bóg jest bliżej nas, niż my
siebie samych.”
czwartek, 26 marca 2020

Najbardziej namacalnym
i pozawerbalnie narzucającym się odczuciem społecznym stał się strach. Można
się poczuć bezdomnym w tym uczuciu. Przeszywający, paraliżujący międzyludzkie
relacje; wyczuwalny szczególnie wtedy kiedy przekroczy się metr odległości
wobec najbliższej istoty. „W potęgę lekarzy wierzą jedynie zdrowi.” Lęk
podszyty milczeniem- niewyrażalnością odczuć wobec grasującego i odbierającego
tchnienie życia wirusa. „Bardziej zaraźliwy niż zaraza, jest strach
przekazywany w mgnieniu oka”- pisał M. Gogol. Bezpośredniość – oddech, słowo i
dotyk tego drugiego może wywołać strach,
a tym samym wycofanie i ucieczkę. Brzmią tu niezwykle wymownie zalecenia
sanitarne dawnego Tractatus de
pestilentia Pietra da Tossigna: „Należy starannie unikać, o ile to możliwe
debat publicznych, żeby oddechy nie mieszały się i by jedni nie zarażali
innych. Trzeba więc przebywać w samotności i unikać przychodzących z miejsca, w
którym powietrze jest zarażone.” Wybrałem się do osiedlowego sklepu po zakupy.
Nie byłem sam, kolejka ludzi wykupująca żywność długoterminową; człowiek na
człowieku. Jeden drugiego mierzył wzrokiem, a wszystko to przenikało
napastliwie odczuwalne milczenie. Blade spojrzenie ekspedientki, która
wychylając się za plastikowej przegrody wydaje lakoniczne informacje z
nadzieją, że długa kolejka skruszeje. Tylko panowie pijący chłodne piwo przed
sklepem zachowali wiecznie im towarzyszące poczucie humoru i aktywność do
twórczej aforystyki. „Śmierć mnie nie przeraża, ponieważ jestem pewien, że do
tej pory żyję”(G. Lecroix). Większość ludzi stała się posłuszna ze strachu, a
być może z konieczności. Skrzynka email napęczniała od ilości płodzonych
informacji i komunikatów. Jest ich więcej niż człowiek dziewiętnastego wieku
czytał w prasie przez cały rok. Strach przysparza panikę, a wraz z nią liczne-
społeczne automatyzmy kontroli (bezdyskusyjnie potrzebne). Epoka, w której
jesteśmy władni w tyle technologicznych instrumentów, kapitulujemy przed
panoszącym się wirusem; biologicznie selekcjonującym silnych od słabych. W
średniowieczu- „tym ciemnym”- w obliczu epidemii ludzie w kościołach padali na
twarze w akcie prostracji błagali Boga, aby pozwolił im z wiarą przyjąć tak
trudny krzyż. Potrafili swój ból przemienić w modlitwę pragnienia i zatopić
strach w ranach ukrzyżowanej Miłości. Dzisiaj kościoły są zamknięte, a pasterze
wywieszają tabliczki z napisem: „zostańcie w domach”- jakby powątpiewając w
Jego miłosierne i uzdrawiające westchnienie. Osnową leku staje się cisza- nie
jako modlitwa błagania, lecz obawa wystraszonej jednostki w tłumie. Irytuje
mnie ten wszechobecny kryzys wiary i podsycany w duszach lęk, który towarzyszy
chrześcijanom XXI wieku. Najniebezpieczniejszą rzeczą w tak uciążliwej
rzeczywistości jest obawa pójścia naprzód. „Nawet rozpacz, przez sam fakt, że
jest możliwa w świecie, staje się drogowskazem odsyłającym poza świat”(K.
Jaspers). Potrzebna jest wspomniana uprzednio pedagogia nadziei. Ona pozwala
przezwyciężyć strach. „Malować strach tak precyzyjnie, że mogę go dotknąć, a
tym samym uczynić go nieskutecznym, usunąć go, skasować z mojego życia”-
rozmyślał poeta Tahr Ben Jelloun. Chrześcijanin
nie może być człowiekiem lęku i rozpaczy. Żeby to pojąć w całej głębi,
potrzebna jest mądrość wiary. „Obecnie najbardziej szalona wolność szuka
ostatecznego przezwyciężenia śmierci, a to Chrystus jest jego źródłem. Dziś
wolność nazywa się – Zmartwychwstanie”(O. Clement). Zrozumie to jedynie dojrzały
człowiek nadziei- o świetlistym spojrzeniu w przyszłość. Ktoś kto przekuł lęk w
tęsknotę !
środa, 25 marca 2020
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w
Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z
rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł:
„Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między
niewiastami”…
Wielu chrześcijan
przeżywa zaskoczenie odkrywając, że w wielkopostnym kalendarzu przypada Święto
Zwiastowania. Niekiedy Zwiastowanie jeszcze głębiej wybrzmiewa w swoich
treściach będąc w bliskości tajemnicy Krzyża. Historia chrześcijaństwa
rozpoczyna się wbrew pozorom w pierwszym- najbardziej intymnym Nazaretańskim
Wieczerniku. Tam dokonuje się pierwsze
przyjęcie Boga przez człowieka; przyjęcie przez Kobietę- nową Ewę. To również
nasza izdebka przyjęcia Boga. Jak pisał w swoim poemacie Gerard Hopkins: „Nowy
Nazaret w nas, gdzie Ona dopiero ma począć, Jego poranek, południe i wieczór..”
Intymność i niezwykłą głębię momentu zwiastowania oddaje nawet werset Koranu:
„I oto powiedzieli aniołowie: „O Mario ! Zaprawdę, Bóg wybrał ciebie i uczynił
czystą, i wybrał ciebie ponad kobietami światów.” Chrześcijanie poszli w swojej
refleksji jeszcze dalej, bowiem teologiczne treści tego wydarzenia zawsze
wiązali z cudem Wcielenia. Główne znaczenie tego obchodu i duchowych treści
wybrzmiewających w liturgicznych celebracjach chrześcijańskiego Wschodu i
Zachodu było umocowane w przesłaniu Ewangelii św. Jana: Słowo stało się Ciałem (J
1,14), i stało się w chwili, w której jak powie św. Paweł: „Bóg posłał swojego
Syna, zrodzonego z Niewiasty” (Ga 4,4). Maryja sama będąc stworzeniem, została
wybrana na Tą, przez którą Logos
Stworzyciel zjednoczył się z ludzką naturą. Bóg wybierając Maryję nie tylko
przeciwstawił ją edenicznej Ewie, ale nade wszystko dostrzegając Jej wiarę i miłość
uczynił ją „Naczyniem Łaski” prezentującym grzesznemu światu Zbawiciela- nowego
Adama. Wyrażają to słowa św. Grzegorza z Nyssy: „…za pierwszym razem Bóg Logos
wziął proch z ziemi i ukształtował człowieka, ale tym razem wziął proch z
Dziewicy, i nie tylko ukształtował człowieka, ale ukształtował człowieka wokół
siebie samego”. Chrystus zatem przyszedł przez ciało Dziewicy, poczęty w sposób
cudowny „z nasienia Ojca”. Syn Boży wszedł w świat, stał się uczestnikiem
prawdziwego człowieczeństwa, samemu zaświadczając, iż został „zrodzony z
Niewiasty”. Jeżeli zatem pierwszy człowiek Adam nadał swej żonie imię Życie- Hava, Zoe, to druga Maryja stała się w
sposób najpełniejszy Matką wszystkich wierzących, dzięki wierze w Jej Syna.
„Dlatego więc słusznie i zgodnie z prawdą nazywamy świętą Maryję Matką Boga-
napisze św. Jan z Damaszku- A tytuł ten zawiera całą tajemnicę Wcielenia”.
Dlatego chrześcijanie od początku Kościoła odkrywali w Maryi również własną
Matkę i Orędowniczkę. Termin Theotokos był
pradawnym i zaszczytnym tytułem, używanym by okazać cześć Maryi i dobrze
udokumentowanym w najstarszych modlitwach. Wyrażają to słowa ciągle żywej
modlitwy pochodzącej z III wieku a powstałej w środowisku koptyjskim: „Pod
Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko, naszymi prośbami racz nie
gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelkich złych przygód racz nas wybawiać,
Panno chwalebna i błogosławiona”. Zwiastowanie w cieniu Krzyża- ta
korespondencja dwóch pozornie przeciwstawnych treści, stanowi jedno wielkie opowiadanie
o Odkupieniu człowieka. Koncentruje spojrzenie Kościoła na Oblubienicy i
Oblubieńcu- Maryi i Chrystusie. Ona była cichą, dyskretną towarzyszką dzieła
swego Syna- „Droga”, którą Zbawiciel pokonywał aby dojść do ludzi. Z oddali
brzmi w naszych uszach treść kontakionu Romanosa Melodosa: „Smutek serdeczny
dotyka mnie, o Dziecię. I nie mogę znieść myśli o przebywaniu w moich
komnatach, gdy Ty jesteś na krzyżu; Ja w domu, gdy Ty w grobie. Pozwól mi iść z
Tobą ! Twój widok uśmierza mój ból. Na to odpowiada Chrystus: Porzuć smutek,
Matko, porzuć go… Jesteś pośrodku mojej weselnej komnaty”. Ona była pod Krzyżem
w największym doświadczeniu wiary i miłości- pełna ufności- widząc historię
świata w miłości sączącej się z nabrzmiałych ran Jej Dziecka. „Ona cierpiała
wraz z Synem, i doświadczała duchowo Jego śmierci” (H. Balthasar). Otulona
blaskiem wielkanocnego poranka przytula Kościół czyniąc go swoim Nazaretem-
miejscem Zwiastowania, Wcielenia i Zmartwychwstania.
poniedziałek, 23 marca 2020

Psychoza pandemiczna
stawia społeczności ludzkie w obliczu największego z ukrytych podskórnie leków-
mianowicie śmierci. „Czyż wyraz tabu: śmierć, nie jest przede wszystkim tą
monosylabą niemożliwą do wymówienia, do nazwania, do wyjawienia, którą zwykły
człowiek przyzwyczajony do stanu niepewności, musi sobie wstydliwie owijać w
stosowne i przyzwoite peryfrazy”(P. Aries). Rzeczywistość napęczniała od wszechobecnego
lęku i fatalistycznych prognoz roznosi się szybciej niż wirus, totalnie
destabilizując myślenie i działanie człowieka. W Wiedzy radosnej Nietzsche pisał: „Czy dobrym, czy złym spojrzę
okiem na ludzi, zastaję ich przy tym samym dziele, wszystkich razem i każdego z
osobna: czynią to, co sprzyja zachowaniu rodzaju ludzkiego. A to zaprawdę nie z
uczucia miłości dla tego rodzaju, lecz po prostu, ponieważ nie ma w nich nic starszego,
silniejszego, bardziej nieubłaganego i nieprzezwyciężalnego nad ów instynkt-
ponieważ właśnie instynkt ten jest naszego rodzaju i stada istotą.” Nie wiem
czy reagujemy instynktownie, czy tylko odruchowo z troski o własne życie i
naszych bliskich szukamy dogodnej niszy w której można przeczekać biologiczną katastrofę.
Myślę, że wielu ludziom brakuje pedagogii nadziei. Przypominają mi się przed laty przeczytane słowa
H.S. Kushnera- żydowskiego rabina, który po stracie własnego syna musiał
zrewidować osobiście przeżyte cierpienie i własny stosunek do Boga. Musiał
nauczyć się odkrywać nadzieję, po utraconej nadziei. „Widziałem ludzi
załamujących się pod ciężarem tragedii. Widziałem małżeństwa rozpadające się po
śmierci dziecka, ponieważ rodzice winili się wzajemnie za niedopilnowanie czy
za przekazanie uszkodzonego genu lub po prostu wspólna pamięć przeżytych chwil
była zbyt bolesna. Widziałem ludzi uszlachetnionych przez cierpienie, ale
widziałem też wielu zgorzkniałych i cynicznych... Jeśli Bóg chce nas
doświadczyć, musi od dawna wiedzieć, że wielu z nas nie wytrzymuje próby. Jeśli
chce nam dawać tylko takie ciężary, które jesteśmy wstanie unieść- zbyt często widziałem
jak się myli w obliczeniach.” Na ekranach naszych telewizorów i komputerów
patrzymy śmierci prosto w oczy. Śmierci skradającej się w szpitalach dla tych
którym zabrakło rurek z tlenem, i tej w zaciszu domowych ścian- poza oczami ciekawskich
gapiów. Dostrzegamy paski informacyjne o kolejnych śmieciach zamkniętych w
numerycznych statystykach. Są one bardziej przerażające niż cała średniowieczna
i pełna makabry retoryka ucząca pokornego przechodzenia na drugą stronę. Czym
jest śmierć ? „Jest to ustanie procesu, który jest nam szczególnie nie znany-
procesu życia”(J.G. Smitch). Takie hiobowe doświadczenia pozostawiają ogromne
wąwozy cierpienia, często pretensji oraz zwątpienia w miłość. Jednak w
chrześcijaństwie istnieje odwaga, aby przyjąć i błogosławić cierpienie.
Istnieje tajemnica śmierci i charyzmat „radosnego konania.” To może brzmieć
śmiesznie w uszach tych, którym liczne dramatyczne wydarzenia podcięły skrzydła
i powaliły na kolana. Cierpienie uszlachetnia- tak je przez całe wieki
postrzegali przeniknięci ufnością chrześcijanie. Cierpienie i śmierć wyzwolone od
trwogi: „Dla nas śmierć będzie radością”(św. Serafin z Sarowa). Chrześcijanie,
nie pozostawiali oni na marginesie egzystencji pytania: dlaczego ?- lecz
potrafili poszybować wyżej- dostrzec w tym „mowę krzyża”- „Aż Chrystus w was
się ukształtuje”(Ga 2,20). Hiobowie są wśród nas- jedni zamknięci jak ślimak w
skorupie, sparaliżowani lękiem przed mogącym nadejść pełnym niepewności jutrem.
Są również Hiobowie przynoszący nadzieję, ludzie pochylający się nad chorymi-
współcześni samarytanie- którzy spacerując po cienkiej linii ryzyka, stają się
piewcami miłości i wiary w życie. Ludzie udręczeni cierpieniem z wypisaną na
twarzy nadzieją, kiedy tylko staje się możliwe uratowanie kolejnego życia. Opowiadanie
o Hiobie ostatecznie kończy się dobrze. Nadzieja triumfuje ! Spróbujmy zaufać Temu który Zbawia. W starożytnym
tekście pt. Ody Salomona, rezonują
słowa pełne nadziei: „Ulituj się nad nami, Synu Boży, i okaż nam łaskę.
Wyprowadź nas stąd, z tego miejsca ciemności, i otwórz nam bramę, byśmy przez
nią wyszli ku Tobie.”
niedziela, 22 marca 2020

Słowo proroka
Zachariasza zwiastujące erę mesjańską, doskonale odzwierciedla atmosferę która
towarzyszy chrześcijanom na wielkopostnej drodze. Przeszliśmy połowę drogi ku
Świętom Paschalnym; na twarzach strudzonych wędrowców rysuje się radość z
doświadczonego ocalenia. Pustynia serca zaczyna rozkwitać i staje się rajem
oczekującym na przyjście zwycięskiego Pana. Nawet na zewnątrz przyroda budzi
się do życia, a piękno kwitnących drzew owocowych i zapach trawy ogrzanej
słońcem- roztańczonej muśnięciem wiatru- oznajmia, że budzi się do życia
wiosna, a wraz z nią grzeszny człowiek. Również stare religie ziemi wchodzą do
chrystianizmu zdolnego wszystko przemienić. „Moja miłość zmieniła się w
płomień, a ten płomień stopniowo pochłania to, co we mnie jest ziemskie” (Novalis).
Świat zaczyna jawić się jako przeniknięty łaską kościół, nasycony witalnością
wschodzącego na horyzoncie Chrystusa- „słońca eonów”(św. Maksym Wyznawca). W
Kościele człowiek odnajduje „samego siebie, ale siebie nie w bezsile swojej
samotności duchowej, a w swojej mocy duchowej, szczerego zjednoczenia ze swymi
braćmi, ze swoim Zbawicielem. Odnajduje siebie w swojej doskonałości, lub
mówiąc ściślej to, co jest doskonałe w nim samym, Boże natchnienie, które
ciągle ulatnia się ze strasznej nieczystości każdego jednostkowego istnienia
osoby” (A. Chomiakow). Między wdychanym powietrzem a wewnętrznym poruszeniem
łaski zachodzi cudowna harmonia. „Jego myśli nie były bowiem opanowane przez
troski tego świata ani inne rzeczy, których doznają ludzie i wszelkie istoty
obdarzone ciałem. Znajdował się w niematerialnym świetle i, jak mu się
wydawało, sam stał się światłem. Zapomniał o całym świecie. Jego oczy były
napełnione łzami, on sam zaś- nieopisaną radością i weselem”- pisał św. Symeon
Nowy Teolog. Bóg tchnie życie w każdą cząstkę naszej cielesności- czyniąc je
„ciałem duchowym”- jakby rezurekcyjnym. Łzy grzesznika zostają otarte, błoto
położone na oczy przywraca zmysł wzroku, rany są zabliźnione, serce pompuje
miarowo miłość, a umarli duchowo stają się przyjaciółmi Mistrza- wskrzeszonymi Łazarzami.
Dachy domów są podniesione i rozrywa je potężna siła proklamowanego Słowa
Życia. „Zbawić siebie- to nie znaczy umrzeć dla tego świata i przejść w inny,
zbawić siebie- znaczy przeobrazić ten świat, żeby nie panowała nad nim śmierć,
żeby wszystko, co żywe, w nim zmartwychwstało” (M. Bierdiajew). A świat pomimo
targających go niepokojów i pandemii „trwa w istnieniu dzięki błaganiom
chrześcijan”(Arystydes). Ludzie spotykają Żyjącego w modlitwie i próbują
uchwycić się rąbka jego szaty. Rzeczywistość staje się eucharystyczna, a jej
egzorcyzmująca siła przemienia szarość mozolnej codzienności w chwilę
podniosłą, szczególną i niepowtarzalną. „Liturgia powinna objąć całe życie, nie
tylko życie ducha, życie wewnętrzne, lecz także zewnętrzne, światowe,
przemieniając je w dzieło
zmartwychwstania”- pisał M. Fiodorow. Wszystko pulsuje w rytmie liturgii, która
jeszcze przygaszona i otulona pokutną poświatą, czeka na końcowy akord euforii-
zwycięstwo Życia nad śmiercią. W jednym z żydowskich tekstów mądrościowych
czytamy: „Król wszedł do swego ogrodu, aby rozmawiać ze swym ogrodnikiem, ale
ogrodnik ukrył się. Wówczas król powiedział: Czemu chowasz się przede mną ?
Zobacz jestem taki sam, jak ty. Tak też Bóg będzie spacerować ze sprawiedliwymi
w ziemskim raju po zmartwychwstaniu. Oni Go zobaczą i będą przed niż drżeć. A
wtedy powie do nich: Nie bójcie się. Zobaczcie, jestem taki sam, jak wy.”
Takiego przemienienia wyglądamy.
piątek, 20 marca 2020

czwartek, 19 marca 2020
Chwile intensywności
zawdzięczam przede wszystkim twórczej refleksji nad otaczającą mnie
rzeczywistością, a nade wszystko milczącemu namysłowi nad sprawami które
poruszają moją duszą. Moje nieporadnie składane w słowa refleksje, rodzą się w
ciszy, którą staram się wykradać- niczym szczelinę pomiędzy strukturą wielu
pilnych i niepotrafiących czekać na później spraw. Harmonijne zaaranżowanie
słów zrodzonych w blasku milczenia i migotliwego światła lampki oliwnej przy
zawieszonej na ścianie ikonie ukazującej Przemienienie Pańskie. „Cisza jest
zasobem tych, którzy uznają szlachetność języka” (Y. Bonnefoy). Poddaję się
pasji czytania i pisania, analizowania ikonografii- uprawiania mądrości- aby
nie uronić żadnej z budzących się w głębiach mojej duszy myśli. „Oczy
czytelnika są małymi geniuszami- twierdził poeta F.G. Lorca- którzy szukają
duchowych kwiatów, by ofiarować je myślom.” Życie jest podróżą- podczas której
dowiaduję się o Bogu i ludziach, wierze i miłości tyle, ile tylko zdołam pojąć
i zachować dla siebie; aby następnie obdarować tą wiedzą innych. Z drugiej strony wszystko to, o co z taką
pieczołowitością „kolekcjonera” zabiegam i gromadzę, jest jedynie czymś
naprawdę przygodnym, efemerycznym, poddanym miażdżącemu upływowi czasu. Choć
poznanie Boga ma charakter intymny i osobisty, to zawsze konfrontuję własne
przemyślenia z tymi, które intrygowały innych na ich krętych drogach wiary. „Myśl
chrześcijańska jest nieuchronnie połączona ze świadectwem innych osób”-
twierdził R.L. Wilken. Dokonuje się to na drodze zapośredniczenia od innych-
świadków wiary lub tych, którzy przechodząc przez zawiłe strumienie nauki
dochodzą do odkrycia obecności Kogoś, przy którym wszelkie intelektualne
dywagacje stają się jedynie woskiem topiącym się pod naporem ciepła. Wiara tętni
od licznych idei, które mają jedynie sens, o ile wypełnia je osobowa i pełna
miłosnego zachwytu bliskość Boga. Apostołowie słyszeli i dotykali Jezusa;
poddawali się impresji miłosierdzia tak namacalnego, że ich umysły musiały
kapitulować po naporem piętrzących się pytań. Tak naprawdę, uczniowie wiedzieli
przede wszystkim sercem – skorym do widzenia. Wiara to droga przenikającego rozumu,
a nade wszystko łaknącego miłości serca. W paschalnym tekście Ewangelii
słyszymy świadectwo: „Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz on zniknął
im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pało w nas, kiedy
rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał ?”(Łk 24, 31-32). Orygenes
powie, że „wiara wynikająca z oglądania o wiele przewyższa wiarę w zwierciadle
i zagadce.” Zatem nie można poznać Boga bez wiary ! Nawet gdyby się o Nim
najpiękniej pisało, czy poetycko wzdychało- to będzie tylko powierzchowny
spacer obok Tajemnicy, która musi przeniknąć ostatecznie serce. Świadek
Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Chrystusa nie jest jedynie reporterem
opowiadającym o sprawach przekraczających to, co niewytłumaczalne za pomocą
rozumu. Świadectwo jest jedynie odpowiedzią miłości, która na zewnątrz
manifestuje się w formie budującego świat opowiadania. Ostatnie słowo oddaję
świętemu Augustynowi: „Zatem jeśli wierzysz w Chrystusa, przez twą wiarę
Chrystus przychodzi do ciebie i w taki czy inny sposób jednoczysz się z nim i
stajesz się członkiem jego ciała. Lecz to nie może się stać, jeśli wierze nie
towarzyszy nadzieja i miłość.”
wtorek, 17 marca 2020

Czas namacalnego
doświadczenia kruchości ludzkiego życia, jakoś naturalnie zbiega się z czasem
nawrócenia w którym powinien uczestniczyć każdy chrześcijanin. Człowiek jest
efemerydą. Nędzną częścią przyrody, śmieszną chwilą historii, żyjącą- jak
powiedział św. Grzegorz z Nyssy- „życiem śmierci” w świecie opieczętowanym
przez śmierć. Wszystko jest takie witalne- pulsuje od nadmiaru życia- a po
chwili obumiera, staje się jedynie migotliwym wspomnieniem. „Wyzwolić się z
obsesji siebie- to nakaz najpilniejszy”(E. Cioran). Droga ku światłości
prowadzi przez ciemność, ale w tej ciemności naznaczonej lękiem- rozbłyska
światło nowego dnia. Dla wierzących jest to czas próby, dogłębnej refleksji nad
tym, co jeszcze nie zostało przeniknięte, naznaczone muśnięciem Ducha-
rozgrzane żarem życia- skąpane w promieniach słońca i oddane Bogu. „Nie chodzi
o to, żeby przewidywać przyszłość, ale żeby ją tworzyć”(D. Rougemont). Mamy
poczuć w sobie Życie, a smutek niesiony w tłumie zdezorientowanych ludzi,
przekuć w nadzieję i promienną radość. „Światłość Chrystusa zwycięża świat,
zwycięża wszelką ciemność”(M. Bierdiajew). W rzeczywistości chaotycznej,
histerycznej i odrętwiałej od naporu szamoczących ją zewsząd niepokojów,
pojawia się nadzieja; trzeba się jej kurczowo uchwycić, a oczy same napełnią
się światłem. Poeta Rilke pisał, że „jesteśmy tylko korą, tylko liściem, ale
owoc, który jest w centrum wszystkiego jest to wielka śmierć, którą każdy
niesie w sobie.” Jednak to nie śmierć niesie w sobie człowiek, lecz
zmartwychwstanie- świetlistą przyszłość. Takie przesłanie niesie
chrześcijaństwo przez dwa tysiące lat. „Oczyśćmy zmysły, a ujrzymy Chrystusa jaśniejącego-
wyśpiewa Kościół w dzień Zmartwychwstania Pańskiego- W niedostępnym świetle
swego Zmartwychwstania. I usłyszymy wyraźnie jak mówi „Radujcie się.”
niedziela, 15 marca 2020

Dzisiejsza
Ewangelia stawia nas w centrum chrześcijańskiej Liturgii. „Boska liturgia jest
wiecznym powtórzeniem wielkiego czynu miłości, który został dla nas dokonany”(M.
Gogol). Pokarm przywracający zdrowie- Pokarm nieśmiertelności, dający nam
udział w chwalebnym Ciele Chrystusa. „Ilekroć jakaś choroba nadejdzie, niech
ten, co choruje, przyjmie Ciało i Krew Chrystusa”- pouczał wiernych św. Cezary
z Arles. Wczesne chrześcijaństwo i całe nauczanie teologów, uważało Eucharystię
jako tajemnicę prawdziwej i realnej wspólnoty z Chrystusem. Przez znaki i gesty
pieczołowicie powtarzane, uobecnia się dar największego cudu- bliskości Boga
wobec grzesznego człowieka, nawet więcej – całego stworzenia- bowiem materią
eucharystyczną stanowią owoce ziemi- chleb, wino i woda. Eucharystia jest
Misterium, które nie tylko „reprezentuje” życie Chrystusa i czyni je przedmiotem
naszej „kontemplacji”- jest to moment i miejsce, w którym przebóstwione
człowieczeństwo Chrystusa staje się naszym. „Przystąpcie doń i nasyćcie się, bo
On jest chlebem. Przystąpcie doń i pijcie, bo On jest krynicą. Przystąpcie doń
i oświećcie się, bo on jest światłem”- wołał św. Ambroży z Mediolanu. Jest to
Przymierze Miłości- jako owoc dramatu Krzyża. Bowiem prawdziwą krwią ofiarną,
sprawiającą pełne odkupienie i przebaczenie grzechów jest jedynie krew
Chrystusa. „Arcykapłan dóbr przyszłych… przez własną krew wszedł raz na zawsze
do Miejsca Świętego, zdobywszy wieczne odkupienie” (Hbr 9,11). Tak krew jest
krwią Nowego i Wiecznego Przymierza, jak ją nazwał sam Zbawiciel ustanawiając
Eucharystię. Św. Paweł przytacza te słowa: „Czyńcie to na moją pamiątkę.
Ilekroć bowiem spożywacie chleb ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską
głosicie, aż przyjdzie” (1 Kor 11, 25-26), a kapłan powtarza je w czasie
celebracji każdej Eucharystii, kiedy przyzywa w epiklezie Ducha Świętego i wypowiada
słowa konsekracji nad darami. Stad każdy Kościół w którym celebrowana jest
liturgia, posiada cechy prawdziwego Kościoła Bożego; jedność, świętość i
apostolskość. Bez doświadczenia Chrystusa eucharystycznego moje życie nie
miałoby sensu; staram się do tego wyjątkowego momentu przygotować zawsze jak
najlepiej. To Pokarm zaspokajający głód duszy, umocnienie w trudnościach i
bólach codziennego życia. „Ciebie Panie, spożywamy, Ciebie pijemy, nie abyśmy
Cię spożyli, lecz abyśmy żyli przez Ciebie”(św. Efrem ). Zanurzenie w miłości
Boga, który w okruchach chleba zawarł największą głębię swojej obecności. Jak
ktoś pięknie napisał: „Tylko w Eucharystii życie karmi się Życiem !”
piątek, 13 marca 2020

Niezwykle mocno uświadamiam
sobie, że tegoroczny Wielki Post jest czasem kwarantanny. Tak jak wspominałem
wcześniej- „małe apokalipsy”- stawiają istotę ludzką w miejscu, gdzie trzeba
zderzyć się z ważnymi, jeśli nie najważniejszymi pytaniami. Choroba może być
histerycznie przeżywanym epifenomenem natury; zdradliwą mutacją wirusa. Choroba
dotyka również ludzkiego ducha- otwierając zmysły na coś namacalnie
eschatologicznego. Kiedy rano wybrałem się na spacer z moim synkiem, zobaczyłem
miasto prawie wyludnione. Drzewa smagane wiatrem i cudowne ożywcze powietrze. Cisza,
która jest deficytem aglomeracji, stała się czymś intensywnie odczuwalnym-
narzucającym się. W sparaliżowanej pandemią rzeczywistości, odległości między
jedną istotą od drugiej zdają się dynamicznie wydłużać. Przypominają mi się
fragmenty Dżumy Alberta Camusa którą
jako młody chłopak czytałem z podekscytowaniem przed wielu laty: „Każdy nosi w
sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny i trzeba czuwać nad sobą
nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego
człowieka.” Miałem już nie wracać do tematu koronawirusa, ale zjawiska
otaczającej mnie rzeczywistości prowokują mnie do jeszcze bardziej wnikliwej
refleksji. Rodzina i znajomi zasypują mnie kolejnymi newsami o zarażonych i
potencjalnych zgonach. Zaprzyjaźniony lekarz dzieli się ze mną przemyśleniami,
że więcej ma problemów z ludzką paniką i odpowiadaniem na nią, niż z potencjalnym
zderzeniem z chorym pacjętem. Błyskawiczny transfer informacji z zagranicy
jedynie potwierdza wiele niepokojących obaw i powoduje ogromne zamieszanie. Telewizja
napęczniała od ciągłych komunikatów i karkołomnych wyjaśnień, nadając żałobny
ton nawet tym optymistycznym wieściom ze świata. Rzeczywistość tak bardzo stała
się sterylna, że wyludniła miasta i zasiała ziarno niepewności. Od kilku dni
panuje wyczuwalna i dostrzegalna na zewnątrz panika. Namacalnym tego przykładem
są sieci handlowe z których wyjeżdżają kosze pełne jedzenia, a ludzie
spoglądają na siebie w taki sposób, jakby od któregoś z nich miał zależeć
dalszy ciąg przedłużającej się niepewności i lęku skrywanego w myślach- a może
ten drugi jest nosicielem wirusa. Dźwięczy mi w uchu myśl Ajschylosa: „Granica
między doskonałym zdrowiem a chorobą jest niezwykle cienka.” Nasz świat zbudowany
na pewnikach został rozłożony na łopatki i dryfuje po mieliźnie niepewności.
Ciała się bronią, a duch nie może ustać w nadziei. „A przecież nikt dotychczas
nie wyznaczył, do czego ciało jest zdolne..., zdolne jest do czegoś, czego jego
własny umysł dziwi się”- pisał filozof B. Spinoza. Hiobowe doświadczenia które
stały się udziałem wielu ludzi, nie mogą być traktowane z obojętnością. Smutek każdego
rozstania, tylu rozdarć, tylu odejść, wylanych łez- wymagają ludzkiej postawy
solidarności, współodczuwania i duchowego towarzyszenia. Wiara pozwala
przerzucać pomosty w sytuacjach w których stawiane pytania przenika milczenie. „Bóg
nie każde nam iść żadną drogą, której On sam nie przemierzył i na której by nie
szedł z nami”(D. Bonhoeffer). Wiara niesie ważne terapeutyczne przesłanie: Zdaj
się na Boga. Nie bój się, wszystko będzie dobrze !
czwartek, 12 marca 2020

środa, 11 marca 2020

niedziela, 8 marca 2020

Przypowieść o Synu Marnotrawnym.
Ilu to malarzy chwytało za pędzel i próbowało oczami wyobraźni prześledzić tę
scenę. Zatrzymać w najbardziej rozdrobnionych niuansach egzystencję
lekkomyślnego i wychłostanego przez grzeszną mieliznę życia młodzieńca. Czy
potrafimy zrozumieć głęboki sens opowiadania Jezusa ? Zrozumieć strategię
miłosierdzia, której siła jest większa niż pośpieszne osądzenie i pozbawienie
człowieka miejsca naprzeciw przebaczającego Boga. Przyzwyczailiśmy nasze oczy
do malarskiej- pełnej emocjonalnego napięcia wizji Rembrandta. Chciałbym
odsunąć poza margines naszej imaginacji scenę czule przytulających dłoni Boga.
Zamierzam spojrzeć na tę narrację oczami brodzącego w demonicznej ciemności Hieronima
Boscha. „Tylko ten, kto przewędrował labirynty skruchy i doświadczył na sobie
skutków ulegania pokusom, mógł ten wyraz twarzy tak wnikliwie uchwycić i
skondensować do psychicznego wstrząsu, żeby w spojrzeniu wstecz Syna Marnotrawnego
naprawdę przytłoczyła nas nędza całej ludzkości” (W. Fraenger). Obraz spowija
aura wszechobecnej ciszy. Zdaje się jakbyśmy słyszeli mozolny oddech kogoś, kto
jest na granicy pomiędzy rozpaczą a nadzieją. „Cisza leczy duszę”(W. Rozanow). Jego
bohater jest przygnieciony ciężarem źle spożytkowanej wolności. Przemierza
drogę, sprawiając wrażenie wraku- istoty zdruzgotanej lękiem; jakby najmniejszy
powiew wiatru miałby go strącić w otchłań potępienia. Z każdym postawionym
krokiem jest coraz gorzej. Każda przelatująca przez umysł myśl, jest jak
uwierające kajdany rozpaczy, przywołujące momenty zmarnowanej młodości i
ześwinienia. Człowiek o błędnym spojrzeniu i chwiejnym kroku. Przyodziany w
szatę, która niegdyś była odzieniem panicza- syna; któremu nic nie brakowało,
oprócz trzeźwości umysłu i wiary w miłość ojca. Marzenie o innym życiu
sprowadziło go na miraże- stało się doświadczeniem bytu wykolejonego,
przetrąconego kaprysami fałszywie pojmowanego szczęścia. Wszedł w przestrzeń
grzechu ! Uwiedziony urokami szemranego towarzystwa, rozpusty i
nieograniczonych możliwości- roztrwonił nie tylko pieniądze z przydzielonego
spadku, lecz człowieczeństwo. Piękno synowskiej duszy ! Rozmienił na drobne
godność i wiarę w siebie. Uwierzył na krótko nic nieznaczącym słowom
biesiadnych pochlebców którzy wraz z nim z apetytem przepijali brzęczący
ojcowski trzos. Bosch osadził swoją postać w niezwykle symbolicznej scenerii.
Każdy detal jest wyraźnym odwołaniem do procesu który dokonywał się umyśle i
duszy przegranego człowieka. Redukcja kolorystyczna i surowy krajobraz potęgują
nastrój synowskiego zakłopotania i lęku przed możliwością spotkania starszego
brata, nie wspominając już o spojrzeniu w popękane o zmartwień oczy ojca.
Niegdyś panicz- teraz żebrak z wiklinowym koszem na plecach i podartych
spodniach. Ktoś, komu nikt już nie współczuje; nawet przydrożny pies mierzy go
obojętnym spojrzeniem i warczeniem. Z kaftana wystaje mu świńskie kopyto-
symbol niskich popędów i rządz. Świńska racica przywiązana do sznurka- odzwierciedla
kogoś kto jest nieczysty i wraz ze świniami rył w rynsztoku. Brama za którą
stoi juczne zwierzę- krowa „strażniczka progu”- rozciąga się granica świata
zatracenia i horyzont domu Ojca. Na plecy tego zwierzęcia chciałby się
przerzucić ciężary syna, odwołując się ekspijacyjnej praktyki Izraela. Powiew
nadziei został ukryty w rozkwitającym pośrodku drzewu. Ono wyrasta wbrew całemu
złu, którym jest obarczony i ogarnięty skruchom wędrowiec. Jest w tym silny
element edeniczny, zwiastujący powrót pierwszego człowieka do stanu pierwotnej
szczęśliwości- komunii z Bogiem. Kij w jego dłoniach wypuszcza młode pędy- nic
nie jest stracone, istnieje nadzieja na duchowe zmartwychwstanie. Ostatnim
najbardziej przejmującym akordem jest zamknięcie przez malarza sceny powrotu w
formie oktogonu i wpisanego w niego koła. Mamy tu reminiscencję tekstów biblijnych mówiących o ocaleniu. „W
liczbie osiem jest pełnia zmartwychwstania”- pisał św. Ambroży z Mediolanu. Ten
ósmy dzień jest figurą zmartwychwstania Chrystusa, które nastąpiło nazajutrz po
szabacie; jest figurą chrztu, który obmywa z grzechu i przeobraża człowieka
nowe istnienie „...Pan daje początek zmartwychwstaniu z umarłych ósmego dnia,
kiedy po pobycie w grobie, jak Noe w arce, kładzie kres potopowi nieczystości i
ustanawia chrzest odrodzenia, abyśmy pogrzebani wraz z Nim we chrzcie, stali
się uczestnikami Jego zmartwychwstania”- czytamy w starożytnym kazaniu Asteriusza
o Psalmie szóstym. Zatem marnotrawny syn był umarły, a jego powrót jest drogą
ku ocaleniu. Jest jeszcze koło- jako powracająca do siebie linia, której
wszystkie punkty są oddalone od centrum, a drugiej strony stanowi pełnię
wszystkiego. Pełnię istnienia i doskonałości. To symbol wywyższenia-podniesienia
człowieka z bagna grzechu. To zanurzenie w wieczności Boga. Koło to można
interpretować również jako źrenicę Boga Ojca. W jego pełnym miłości spojrzeniu
tli się nowa szansa na życie odzyskane. „Grzesznik- jak pisał Bernanos- może
się ponownie narodzić, gdyż nie narodził się jeszcze do życia w łasce.” Dla
strzaskanego przez odmęty życia młodzieńca rozbłyska świetlista przyszłość,
tęsknota z uściskiem kochającego Boga. Przez spieczone od strąków gardło słyszymy
ujmujące serce słowa dziecka: Przebacz mi, że byłem ci wierny bez miłości.
piątek, 6 marca 2020

Każdy piątek Wielkiego
Postu koncentruje moją uwagę na krzyżu Chrystusa. „Stajemy przed obrazem Twojej
męki, aby także nasze oczy ciała coś zobaczyły- coś do czego mogłyby przylgnąć”(Wilhelm
z Saint Thierry). Nie przeszywa mojej duszy i zmysłów jakiś nadzwyczajny doloryzm,
lecz jedynie wdzięczność wobec Tego, który w godzinie największej próby objawił
swoją miłość. „Krzyż uzupełnia fragmentaryczny sens tego świata, który ma
znaczenie, gdy jest postrzegany jako dar posiadający swą wartość, ale jedynie
relatywną i nie absolutną” (D. Staniloae). Przez krzyż świat został zatopiony w
miłości, a człowiek wspiął się ponad nędzę własnych grzechów. „Nietykalny
cierpi i nie mści się. Nieśmiertelny umiera i nie waha się. Cóż to za nowe
misterium”- pyta św. Efrem Syryjczyk. Do dzisiaj nie potrafimy pojąć całej
głębi ofiarowania „za życie świata,” ogromu cierpienia przeszywającego każde
włókno człowieczeństwa- wzięte na siebie dobrowolnie przez Syna Człowieczego. „Wzgardzony
i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści oswojony z cierpieniem, jak ktoś przed
kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic”- woła do nas z
otchłani czasu prorok Izajasz (53, 3). Myślę, że jedynie sztuka z wielką
delikatnością potrafi uchwycić coś dramatycznego i wielkiego jednocześnie. Patrzę
na zdjęcie Krucyfiksu sieneńskiego
mistrza Ducia di Buonisegna. W tym przedstawieniu nie istnieje przestrzeń dla
smutku, opłakiwania, lecz pogodne zdumienie- otwierające oczy widza na
świetlistość poranka wielkanocnego. Chrystus jest żywy ! Krzyż nie może
utrzymać swej ofiary, stając się jedynie- dekoracyjnym- sztafażowym elementem
ponurej egzekucji. To drzewo, którego konary uginają się pod wznoszącym się
owocem paschalnej Światłości. „Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzieś jest, o
śmierci, twój oścień”(1 Kor 15,55). Wojownik dał się ugodzić w boju, lecz ostatecznie
wyszedł zwycięski. „Jego ciało jest różowawe, nie zielonkawe, to znaczy nie w
kolorze, którym by chciano nawiązać do
stanu po skonaniu, jak na krucyfiksach Cimabuego, gdzie nawet zakrzywione
ułożenie biodra miało wskazywać na pogrążenie w śmierci”- pisał L. Bellosi. Tu
zgoła inaczej spogląda artysta na scenę przechodzenia przez misterium
cierpienia i śmierci. Ciało Chrystusa jest delikatnie wygięte, krew z ran
wąskimi stróżkami spływa na ziemię. „Golgota nasyca się nimi, a świat staje
się świętym Graalem, ponieważ przyjął i zawiera w sobie bezcenną krew i wodę
Chrystusa” (S. Bułgakow). Na twarzy rysuje się delikatny smutek- nie można bowiem zrezygnować
z dramatyzmu który szamotał duszą i ciałem Ukrzyżowanego. Wytworna przepaska- linteum, lub perizonium- najczęściej utkana ze sztywnych fałd lub kaskadowego
spływu sukna, zostaje zastąpiona prześwitujący welonem- „tkanina z wody”- jak
ją postrzegał Roberto Longhi. Dla mnie to świetlista tkanina otulająca
zawstydzające wyszydzenie dokonane przez oprawców. To nagość ciała nowego
Adama, przykryta efodem królewskim i
kapłańskim. Pytam za Edytą Stein: „Kim jesteś, o Światłości, która wypełniasz
moją duszę i rozjaśniasz ciemności mego serca ?”
środa, 4 marca 2020

wtorek, 3 marca 2020
On odpuszcza wszystkie
twoje winy
i leczy wszystkie choroby.
On twoje życie ratuje od zguby,
obdarza cię łaską i zmiłowaniem.
i leczy wszystkie choroby.
On twoje życie ratuje od zguby,
obdarza cię łaską i zmiłowaniem.
Wielkopostna droga człowieka jest
naznaczona pokutą. Jeden z rosyjskich mistyków mówił, że pokuta jest miastem w
którym chrześcijanin znajduje schronienie. Greckim słowem określającym ten
niezwykle intensywny proces wewnętrznej przemiany jest słowo metanoia, ma znaczenie sięgające o wiele
głębiej. W pokucie nie chodzi tylko o zmianę zachowania lub przewartościowania
wielu życiowych spraw. Chodzi tu o zmianę sposobu myślenia i oderwanie się od
grzechu. Metanoein tłumaczy się tyle,
co spojrzeć na świat przemienionym wzrokiem. Może dlatego Chrystus zabrał ze
sobą uczniów na Górę Tabor, aby zobaczyli swoje życie w nowym świetle. Od tego
momentu będą podążać za Światłem. Najważniejszą częścią pokuty jest
doświadczenie przebaczającej miłości Boga. To lekarstwo miłości jest udzielane
w sakramentach Kościoła. Odsłania się tu niezwykle ważne zadanie Kościoła,
który staje się niczym „duchowe laboratorium, w którym przygotowane są
lekarstwa, byśmy mogli znaleźć środki do uleczenia ran, które zadaje nam świat”
(św. J. Chryzostom). Najmocniej ten terapeutyczny wymiar uzdrowienia odkrywamy
w sakramencie pojednania i powrotu. Chrześcijański Wschód określa pojednanie
jako misterium pokajania- pokajanije lub
ispowiedanije, jako wyznanie duszy i
wydobycie na zewnątrz tego, co odbiera radość istnienia i nie pozwala być
oświeconym światłem Chrystusa. Spowiedź to również „drugi chrzest”, gdzie muszą
pęknąć katarakty duszy i rozlać się na zewnątrz wodą oczyszczenia. To łzy
duchowych narodzin, zmartwychwstania, odkrycia w sobie pięknego człowieka-
którego Miłosierny Bóg wziął w ramiona, ponieważ „syn był umarły, a znów ożył;
zaginął, a odnalazł się”. Miłość Boga jest wskrzeszająca, ten kto zginął
odnajduje się. Chrześcijaństwo ukazuje grzech jako zagubienie, nędzę i
degradację człowieka. Pokuta zatem jest łaską u darem, zerwaniem krępujących
więzów, pocieszeniem i radością- nową drogą odkupionego człowieka. Dostojewski
wołał: „Bracia, nie bójcie się grzechu ludzkiego, miłujcie człowieka i w
grzechu jego, albowiem to jest podobieństwo Bożej miłości i szczyt miłości na
ziemi”. W tym wyznaniu zaznacza się silna perspektywa paschalna- spojrzeć na
siebie, drugiego człowieka- przez miłujące oczy Boga. Ten sam pisarz
penetrujący wewnętrzny świat człowieka napisał przed śmiercią słowa pouczenia,
skierowane do swoich najbliższych. To przesłanie dla każdego chrześcijanina:
„Strzeżcie bezgranicznej wiary w Pana i nigdy nie zwątpcie w Jego przebaczenie.
Gdyby nawet zdarzyło się wam w ciągu waszego życia popełnić przestępstwo, mimo
to nie traćcie nadziei w Bogu. Jesteście Jego dziećmi. Korzcie się przed Nim
jak przed waszym Ojcem, proście Go o przebaczenie, a On będzie radować się z
waszej skruchy, jak radował się z powrotu marnotrwanego syna”.
niedziela, 1 marca 2020
Duch
wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy pościł już
czterdzieści dni i czterdzieści nocy, poczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił
kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie
stały się chlebem»… Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem
napisane: „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć
będziesz”». Wtedy opuścił Go diabeł, a oto przystąpili aniołowie i usługiwali
Mu.
Ewangelia dzisiejszej Niedzieli
przenosi nas na pustynię, jesteśmy świadkami pierwszego i niezwykle ważnego
pojedynku Chrystusa z diabłem. To moment kuszenia i próby, pewnie bez którego
nie jesteśmy wstanie zrozumieć istoty Wielkiego Postu. Pustynia nie jest
miejscem turystycznej włóczęgi, czy egzaltacji- to miejsce duchowej walki,
mocowania się ze sobą i z przeciwnikiem naszej duszy. Pustynia to środowisko
naszego życia, codzienność przemierzana w pocie czoła i z oczami w których
można wyczytać katalog osobistych trosk. Pustynia to również zderzenie z
największym lękiem człowieka- śmiercią. „Jesteśmy na świecie by zmagać się z
życiem i śmiercią, a nie by je omijać, jak to nam podpowiada cywilizacja...”(E.
Cioran). Na pustynię wychodzi się po to, aby wiarę pozbawić bałwochwalstwa,
serce opróżnić z egoizmu- dostrzec własne grzechy i opłakiwać je. Atanazy
Wielki pisał: „Umiłujmy post, bowiem post jest wielką ochroną, wraz z modlitwą
i jałmużną. To one wyzwalają człowieka od śmierci. Jak Adam został wygnany z
raju za to, że zjadł i przez to wyrzekł się wiary, tak każdy, kto chce, wchodzi
do raju przez post i wiarę”. Pustynia jest miejscem wycofania się od
wszystkiego, konfrontacji z tym, co uniemożliwia dalsze wędrowanie w kierunku
Boga. Święty Izaak Syryjczyk opowiada, że trzeba wyruszyć odważnie w nieznane-
szukać i wołać o dar przeobrażającej serce miłości: „Niech Duch Twój, oddany
przez Ciebie na krzyżu w ręce Ojca, w miłosierdziu swym doprowadzi mnie do
Ciebie. Nie ma odwagi, żeby Ciebie poszukiwać, brak mi ducha pokuty, brak też miłości…
Ale Ty, Panie, Boże mój, Jezus Chryste, daj mi łaskę pokuty, potrząśnij mym
sercem, abym całą duszą poszukiwał Ciebie, bez Ciebie bowiem nie istnieję…” Na
pustyni można zajrzeć w głąb samego siebie, zobaczyć to wszystko co potrzebuje
uzdrowienia i ocalenia. W tej duchowej bezsilności możemy zdać się jedynie na
Boga. Nie jesteśmy wstanie nie doświadczyć trzech pokus, które stały się
doświadczeniem Mistrza. Ilu dzisiaj współczesnych ludzi słyszy ten sam podszept
złego ducha. Chcesz rozwiązać problemy ekonomiczne świata; przemienić kamienie
w chleb- nakarmić rzesze, to daj mi tylko swoją wolność. Czy tak właśnie nie
oskarżał chrześcijaństwa ateistyczny socjalizm ? Wypominał chrześcijaństwu to,
że nie uczyniło ludzi szczęśliwymi, nie dało im spokoju, nie nakarmiło ich.
Wielki Inkwizytor z powieści Dostojewskiego mówił, że „człowiek szuka nie tyle
Boga, ile cudu”. Ilu to karmiło się chlebem rozdawanym przez ręce Kościoła.
Najedli się do sytości i poszli swoją drogą. W taką pułapkę próbował wciągnąć
demon Chrystusa, a teraz mami tym krótkowzrocznych i chorujących na materializm
ludzi. Odpowiedź Pana jest prosta i radykalna: „Nie samym chlebem żyje
człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”- wskazując prymat
ducha nad materią. Nie chodzi tu o powszechną i pozbawiającą problemów świata
dystrybucję dóbr. „Pokusy zostały odrzucone przez Chrystusa- mówił Bierdiajew-
w imię wolności ludzkiego ducha. Chrystus nie chciał by duch ludzki był
zniewolony przez chleb, cud i ziemskie królestwo… Tajemnica chrześcijańskiej
wolności jest tajemnicą Golgoty, tajemnicą Ukrzyżowania. Prawda ukrzyżowana
nikogo nie zmusza. Można ją dobrowolnie przyjąć. Prawda ukrzyżowana zwrócona
jest do wolności ducha ludzkiego”. Dzięki pokornemu przemierzaniu pustyni z
Chrystusem, chrześcijaństwo uczy się wewnętrznej wolności opartej na zaufaniu;
odkrywa przemieniającą radość, odnajduje najcenniejszy dar- miłość samego Boga.
Po zmierzeniu z pustynią, chrześcijanin staje się gwałtownikiem zwalczającym
zło w swoim wnętrzu, a jego „serce oczyszczone staje się wewnętrznym niebem”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)