niedziela, 7 grudnia 2025

 

Czasami życie uderza w człowieka każdymi drzwiami, potrącając tak mocno, że uciążliwy ból pozostaje na długo i z trudem ustępuje. „W życiu zdarzają się takie straszne chwile, gdy człowiek nie potrafi pozbyć się jakiegoś przykrego ciężaru, który ciąży mu na sercu”(K. Krúdy). Każdy dzień jest mocowaniem z sytuacjami które pojawiają się nagle i obezwładniają, wywołując reakcję obrony lub najczęściej uniku. Przyglądam się uważnie wydarzeniom które dzieją się obok i wewnątrz mnie, budząc niepokój i otwierając na jeszcze mocniejsze zawierzenie Bogu. „Ludzie to tkaniny, które łatwo się rozdzierają.” Wypadkową samopoznania jest rachowanie indywidualnych cierpień które przeniknięte wiarą stają się trudną, ale zrozumianą tylko w łonie chrześcijaństwa drogą pokory i błogosławieństwa. Miał rację Bierdiajew twierdząc, że w „człowieku przecinają się wszystkie kręgi bytu.” Pedagogia cierpienia otwartego na odkupienie i przeobrażenie. „Przechodzimy przez życie z jednym okiem nadmiernie aż wyostrzonym, z drugim ślepym, zaciągniętym bielem- pisał Herling-Grudziński- Wystarczy, by widzieć ? Nie, nie wystarczy.” W Ewangeliach jakże często Chrystus zdejmuje bielmo z oka patrzącego. Nakłada błoto i ślinę, przemywa wodą, dotyka, nakazuje wbrew przymusowi opornego ciała udać się do sadzawki i zanurzyć w wodzie której zmącenie dokonuje niewidzialna dłoń anioła. Zdejmuje bielmo, zrywa zaćmę; moment drżenia soczewki i przetarcie ciemności, światło i eksplozja barw przenikających widzącego i czyniących widzenie możliwym. Natychmiastowość cudu prężnie wypieranego przez podszepty rozumu uwikłanego w uprzednio nakreśloną diagnozę, pozbawioną zdawać się może nadziei. Uzdrowienie i przeobrażenie serca to najwyraźniejsza z intencji którą kieruje się Chrystus. Niedzielna lektura Ewangelii mówi o kobiecie dotkniętej duchem niemocy, zgiętej w pół i nie mogącej się wyprostować. „I położył na nią ręce, i natychmiast wyprostowała się, i wychwalała Boga”(Łk 13, 13). Ilu to ludzi jest zgiętych w pół- przetrąconych przez życie, unieruchomionych przez dramatyczne sytuacje- sparaliżowanych wewnętrznie tak, że ich całe ciało wyje w konwulsji cierpienia. Dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych. Pustynia może stać się rajem; niepłodne łono może zrodzić życie; uschnięte drzewo może wypuścić liście; skamieniałe serce, może miłością nasycić świat; człowiek najbardziej zbydlęcony i odpychający na skutek własnych grzechów, może stać się świętym wydzielającym zapach kwiatów. „W chorobach ciała należy przede wszystkim zatroszczyć się o uzdrowienie duszy”- twierdził Tołmaczew. O czystą i przeźroczystą niczym szkło witraża duszę zabiega Bóg, obezwładniając ją w ekstazie miłości i pochwycenia. Jakże często patrzymy przed siebie i nie potrafimy dostrzec tej wątłej nadziei którą On przemienia w strumień miłosierdzia.

wtorek, 2 grudnia 2025

 

Pewien mędrzec w swoich modlitwach nieustannie prosił Boga, by zachował go od życia w interesującej epoce. Nie wiem, czy jego westchnienia spotkały się z satysfakcjonującą odpowiedzią, ale bez wątpienia nasza epoka jest nie tyle intersująca, co intrygująca i pełna nieprzewidzianych zwrotów akcji. „Na odwrót, w świecie pozbawionym nagle złudzeń i świateł człowiek czuje się obcy”- pisał A. Camus. Historia dziejąca się na naszych oczach pęcznieje od nadmiaru wrażeń i niepokojących dywagacji. Paradoksalnie historia nigdy nie jest nudna, zawsze coś w jej wnętrzu poddaje się fermentacji czasu i tętniących w nim wydarzeń. Wczesnochrześcijański apologeta Laktancjusz snuł pesymistyczną refleksję o „czasach gdy sprawiedliwość będzie odrzucona, a niewinność uznana za występek, gdy źli powstaną przeciwko dobrym…” Odnajdujemy tu nutę apokaliptyczną i jakże obecną w tekstach liturgii które to przygotowują nas na misterium Wcielenia. Człowiek przyszłości, którego los stanie się losem Boga. Taką perspektywę nadziei szkicuje również odległy, lecz nie przedawniony w mądrości Orygenes: „Wkraczajmy w nowe życie i wobec Tego, który nas wskrzesił wraz z Chrystusem, ukazujmy się codziennie nowi i, że tak powiem, piękniejsi, gromadząc piękno naszego oblicza w Chrystusie jak w zwierciadle i w Nim oglądając chwałę Pana, przemieniajmy się w ten obraz…” Chrześcijaństwo w czasie Adwentu- jak postrzega to chrześcijaństwo Zachodu- wyzwala się z przeciętności, letargu i lęku. „Kochać niewidzialnego Boga- to znaczy pasywnie otwierać przed Nim swoje serce i czekać na Jego aktywne objawienie tak, żeby w serce wstępowała energia Bożej miłości”(P. Floreński). Kościół przyobleczony w szatę miłości, staje w postawie wyprostowanej i wygląda nadejścia Pana. „Jak w słowie stwórczym odnajdujemy to, co nadaje stabilność naszej egzystencji, tak w Słowie odkupieńczym my, napiętnowani przez grzech, zostajemy całkowicie odnowieni, stajemy się na nowo istotami poświęconymi, obrazowi w nas zostaje przywrócony pierwotny wygląd, stajemy się na nowo obrazem Słowa, które jest obrazem Ojca”(J. Danielou). To również czas próby i postu- udźwignięcia siebie i otaczającej codzienności, którą trzeba otworzyć na powiew Ducha. Życie staje się świętą tęsknotą- epiklezą, aby móc ostatecznie na sposób duchowy począć Boga w sobie. Stać się Miłością- to znaczy odpowiedzią na niepokój spowijający nadchodzące jutro. Wychodzimy ku Bogu, który jak mówią myśliciele bizantyjscy, stał się „Królem bez miasta” i „bez domu”- bowiem tylko w tak rozumianej bezdomności, możemy zrozumieć nieogarniony dar łaski i stać się prawdziwe ludzcy; wychyleni w stronę zbawczego Piękna.  

niedziela, 30 listopada 2025

 

I opowiedział im przypowieść: «Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie: Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów. I rzekł: Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra.  I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!  Lecz Bóg rzekł do niego: "Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?" Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem»( Łk 12,16-21).

Żyjemy  w świecie materialnych zabezpieczeń. Pragnienie, a nawet obsesja posiadania pieniędzy jest tak silna, iż staje się kwantyfikatorem podekscytowanej i pełnej napięć codzienności. Pieniądz otumania umysły i utrwala przeświadczenie, że dzięki niemu nie istnieją żadne bariery, problemy, czy wyzwania- a nawet złudne przeświadczenie, że można odwlec od siebie nieuchronność starzenia i śmierć. Zasobność konta bankowego, pomnażanie nieruchomości, stylowe ubranie, czy topowy samochód, staje się wyznacznikiem statusu społecznego i nieodpartego przekonania o wyższości nad innymi. Pieniądz utrwala w świadomości potęgę władzy. Wygoda manipulowania rzeczywistości podłóg własnego widzimisię. Materializm i spowinowacona z nim nieumiarkowana konsumpcja, oraz brak duchowości są jak nowotwór- cicho i niepostrzeżenie zabijają. W świecie w którym wszystko wydaje się na sprzedaż, relacje pomiędzy ludźmi zostają sprowadzone do lepiej lub gorzej udanych interesów. Nie ma tu emocji i sentymentów- mieć bierze prymat nad być. To prowadzi do toksycznej samotności. Człowieczeństwo karłowate pod ciśnieniem próżnego samozadowolenia. Marzenie o bogactwie staje źródłem coraz większych kompleksów i nerwic. „Pracując wyłącznie dla dóbr materialnych, budujemy własne więzienie. Zamykamy się sami, z pieniędzmi w postaci popiołów, które nie dają nic wartego życia”- pisał Antoine de Saint-Exupéry. Przypowieści Chrystusa towarzyszy eschatologiczne napięcie. Przerwana cięciwa życia i zderzenie z prawdą o sobie. Jedynym prawdziwym bogactwem jest wypełniona miłością i wdzięcznością szkatuła ludzkiego serca. Człowiek wiary i zawierzenia jest paradoksalnie najbogatszą istotą i dziedzicem wieczności. Św. Bazyli Wielki mówi: „W tej duchowej walce człowiek staje się nowym Chrystusem, to znaczy, jego zmysły stają się zmysłami Chrystusa, jego oczy stają się oczami Chrystusa, a jego myśli stają się myślami Chrystusa. Z łaski człowiek staje się przebóstwiony, a Chrystus jest normą, przykładem.” Gotowość do której wzywa Chrystus wymaga postawy mobilizacji, czujności i dalekowzroczności. „Noc każe mi trwać w pogotowiu”- powie poeta Renard. Kiedy zatrzyma się wskazówka zegara to przed Bogiem staniemy nadzy; przyobleczeni w przeźroczystą tunikę prawdy. Nie będzie zabezpieczeń, czy wentyli bezpieczeństwa, wszystko będzie cieniem i prochem. Wszystko to, co wielu uznawało za bogów, wyląduje na śmietnisku historii stając się przestrogą przed próżnością i pazernością nienasyconego bytu. „Aby być szczęśliwym, człowiek musi mieć centrum… Największą katastrofą jest utrata centrum i porzucenie duszy na pastwę kaprysów peryferii”(F. Schunon). Chrześcijanin jawi się zatem jako ktoś zupełnie wolny. Ubogi szczęśliwiec świtu i przyjaciel Oblubieńca !

 

czwartek, 27 listopada 2025

 

Zauważyłem przekornie, że z biegiem lat wyostrza mi się spojrzenie na wiele spraw. „Zimowe spustoszenie- w świecie o jednolitym kolorze- szum wiatru”- powie z intuicją mędrca, mistrz japońskiego drzeworytu Hokusai. Staję się nie tyle krytyczny, co bardziej wnikliwie sonduję egzystencję, dostrzegając w niej już nie tyle kontrast bieli z czernią, co gradacje szarości, półcienie i niuanse których obecność wcześniej nie zaprzątała mojej uwagi. Staram nie oglądać się za siebie, bo od takich aktów tępieje umysł i wiotczeje dusza. Rozpamiętywanie wczorajszego dnia zostawiam niepoprawnym mizantropom i mruczącym do siebie zawistnikom, zawieszonym znudzenie na framudze kuchennego okna, czy podparcie wegetującym z papierosem w ustach na obrośniętym wilgocią i pleśnią balkonie- być może skrawku jedynej wolności- przystani wytchnienia od szturmów niepowodzeń i gorzkich rozczarowań. Mam sąsiadów, co notorycznie wiotczeją przed ekranem telewizora z kuflem piwa w dłoni, śledząc po raz wtóry przebieg futbolowych męczy i ekscytując się zwycięstwami lub trapiąc się niepowodzeniami drużyny, wobec której osiedlowa grupa „inteligentów” poczyniła zakłady w nadziei na radosny kształt następnego dnia. Wydaje mi się, że jest bardzo mało ludzi którzy żyją swoim prawdziwym i własnym życiem. Nadpobudliwie afektywni łapią się na lepy cywilizacji z której wypłukane są najbardziej fundamentalne wartości. Jakże często doklejają się do czyjegoś życia, małpując nawyki i czyniąc punktem odniesienia rzeczy, których nawet na siłę nie da się scalić i uczynić autentycznie swoim. Wkładanie masek i dobra mina do złej gry, to żałosna strategia świata w którym jakże wielu nie chce być sobą; chowając się za przypływami i odpływami mód, ideologii, podszeptów innych- przyjmujących rolę mentorów i przewodników żerujących na ludzkiej nieporadności i zagubieniu. Zbiorowa neuroza jest wirus przenoszony kropelkowo i niezauważenie. Wchodzenie do szuflady innych to żenująca strategia istot zwalniających się z twórczego myślenia o sobie i kondycji świata którego puls wyczuwa się w chwilach napięć, wyborów i bezpośrednich kolizji. Głód oryginalności został zastąpiony potrzebą dopasowania i bezmyślnego naśladownictwa. Habachi twierdził, że „człowiek pozwala się schwytać na lep codziennej banalności. Wyrzekając się swojej wolności.” Wybrzmiewa tu złowroga nuta niepokoju której nie można uciszyć klaśnięciem w ucho, czy próbą ucieczki w jakąś formę izolacji. Czasami potrzeba wstrząsu, przebudzenia i zawrócenia z drogi na opak neptyka lub hipokryty, którego spojrzenie utkwiło w martwym punkcie i czeka nie proszenie na pomoc. Ktoś się wyłoni z nasyconego zgiełkiem tłumu i wyciągnie pomocną dłoń. To wymaga odwagi proroka, żaru świadka wstrząsającego sumieniem i świadomością. „Może świat został przez Boga po to stworzony, żeby odbijał się w nieskończonej liczbie oczu istot żywych, albo, co bardziej prawdopodobne, w nieskończonej liczbie ludzkich oczu”- pisał intrygująco Miłosz. Ale te oczy muszą zassać światło, aby przeniknął je blask prawdy i normalności.   

poniedziałek, 24 listopada 2025

 

Na zewnątrz mróz i wszystko wokół oprószone bielą. Uwielbiam taki krajobraz zimy i przeszywającego wszystko chłodu, pozwalającego raptownie dostrzec kontrasty pomiędzy ciepłem i przytulnością domowego zacisza- a rygorem surowej natury- narzucającej swoje prawidła istocie przynaglonej do narzucenia na siebie wełnianego swetra i grubszego z tkaną  podszewką płaszcza. Piękno pozostające w ukryciu. Pytam ostrożnie za Claudelem: „Czy to nic innego jak to nic, co nas wyzwala od wszystkiego ?” Ból świata fizycznego i melancholia spowijająca umysły istot refleksyjnych narzuca się bezpośrednio. Świat powściągliwie naszkicowany i wypełniony jedną barwą. Senność, zamyślenie, zamglenie, spowolnienie, bezwonność- to jedynie psychologiczne odczucie człowieczeństwa reagującego jakże inaczej wobec tak charakterystycznej pory roku. Porzucam rozwleczone i elokwentne dyskusje z ludźmi na rzecz nasycenia chwilami w których miotają się partykuły śmierci. „Mierzę swoją samotność codziennym znikaniem zimowych promieni słońca”- czytam w poezji Sato. Zmęczenie, mojra codzienności ustępuje miejsca pauzie. Czekam jeszcze na śnieg, zmieniający barwy pod wpływem kolorytu nieba i słońca, wysuwającego się z za chmur obłaskawiając skwierczącą drogę wędrowcy. „Samotność zmusza do pogłębienia siebie”- powie Mauriac. Skrytość i zwrot wewnątrz siebie. Można stać się artystą stojącym ukradkowo w podcieniu milczenia i drżeć jak najszlachetniejszy akord. Spowolnienie i uspokojenie wszystkich zmysłów. Twarz matowo blednie przypominając włókno japońskiego papieru na którym kaligrafuje się znaki opisujące rozterki duszy. Oczy wspierają się na pięknie ogołoconego ze wszystkiego, co powabne w krajobrazie, a wargi jak pisał Mandelsztam „zachowują kształt ostatniego wypowiedzianego słowa.” Nic tak intensywnie nie wybrzmiewa w tym czasie jak znaczenie opuszczenia i bezbronności, będącej również losem dorosłych dzieci, nigdy nieporzucających wyczekiwania na coś nagłego i niespodziewanego. Choć nie piszę już listów do świętego Mikołaja, ale niewinnie wzdycham za obdarowaniem innego rodzaju. Wolność przeszywająca wszystkie włókna człowieczeństwa, wydaje się być najwartościowszym z prezentów. Być jak ptak z obrazu Fałata, beztrosko szybując nad lejem rzeki wrzeźbionej w śnieżną bordiurę pejzażu.

 

niedziela, 23 listopada 2025

 

I opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: "Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?" Lecz on mu odpowiedział: "Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć"»(Łk 13, 6-9).

Być może trzeba wejść w cień ewangelicznego drzewa, aby zrozumieć ukrytą mądrość, wypowiedzianą świadomie i z eschatologicznym przesłaniem przez Chrystusa słuchaczom. Przed moim domem rośnie rosochaty kasztanowiec pod którym hałasują latem dzieci, a jesieniom zbierają garściami kasztany. Ptaki się gwarnie gnieżdżą w jego koronie, poddając się ceremonii pląsów i przekomarzania. Wyleguje się pod nim stary i leniwy kocur, którego przechodnie częstują smakołykami i głaszczą po kędzierzawej sierści. Drzewo to obfita w treści metafora istnienia i trwania pośród kaprysów zmieniającej się natury. Pomiędzy konarami jest wystarczająco dużo przestrzeni i powietrza którym można się zachłysnąć i zobaczyć własne życie w zupełnie innej odsłonie. Drzewo daje schronienie w upalne dni tym, których nogi ledwie niosą a oddech staje się płytki. „Każdy nosi w sobie wszystko, a więc może tego szukać wewnątrz siebie i znaleźć to”(J. Campbell). Żadna filozofia nie objaśni wystarczająco tego, co pęcznieje w skorupie owocu, aby ostatecznie stać się pożywnym pokarmem dla wędrowcy odkrywającego w zaciszu kwitnącego drzewa swój sens i cel. W przyrodzie zawiera się zarys alfabetu którym niewidzialna dłoń Boga rozpisuje scenariusze, po które można sięgnąć lub je buńczucznie odrzucić. Jesteśmy częścią paraboli której rozszyfrowanie dokonuje się w umyśle i sercu tego, który pragnie aby moc Słowa w nim zadrżała. „Życie, odnajduję je w tym, co mi przeszkadza, rani mnie, przeczy mi. Życie jest tym, co przemawia tam, gdzie zakazano mówić, wstrząsając prognozami i myślami, uwalniając się od tępego przyzwyczajenia do siebie”- pisał Ch. Bobin. Bóg jest cierpliwym wobec ogrodnika, każdego poranka doglądającym spękanego i skazanego na niebyt drzewa. Wielu z niecierpliwością i zawodem, wyrwałoby je z korzeniami i strawiło w ogniu; wymazując pamięć o nim z matowego pejzażu zniecierpliwienia i zapomnienia. Przesłanie przypowieści jest szalenie proste. „Istniejemy póki ktoś o nas pamięta”- powie Zafón. On mnie szuka w zapachu łąk, przebudzeniu ziarna wsadzonego w szczelinę ziemi, dojrzewaniu drzewa figowca- intensywnej ciemnej zieleni i bursztynowym miąższu figi której smak pozostaje na długo- niczym pocałunek kochanków obudzonych blaskiem księżyca. Jego miłość jest cierpliwa i przekracza nachalną presję czasu i ciśnienia, które jedynie otumania tych którzy pragną zbierać plony szybko i interesownie. Figi należą do wymownych owoców Ziemi Obiecanej. Sięganie po nie to już przedsmak wieczności. To symboliczny obraz Przymierza, które trzeba odnowić, aby stać się uczestnikiem upragnionego i wyczekiwanego Królestwa. Czas miłosierdzia rozciąga się poza osnowę czasu, dając szansę na przemianę tym, którzy są dotknięci chorobą duszy: zaspali, ociężali, zagubieni, uwikłani w grzechy i przekonani, że nie ma już dla nich ocalenia i szansy. Starożytna Oda przynagla: „Otwórzcie oczy. Popatrzcie na Niego. Poznajcie jakie są wasze czyny !” Nawet drzewo spróchniałe i karłowate ma w sobie arterie życia.

wtorek, 18 listopada 2025

 

Otwieram okno na rozcież i zimny powiew powietrza unieruchamia twarz w migawkowym oglądzie rzeczywistości. Obok tego odczucia zewnętrzności, kotłowanina narośniętych myśli i obrazów, które również przynoszą jakiś trudny do opisania rodzaj roztargnienia i bólu. Rozebrane ze strojnej barwności drzewa- ich odstręczająca pustka- wskazuje na nieuchronny proces uśpienia i obumierania. Rysują się dramatycznie na tle nieba i murów kamienicy. „Śnie, który uczysz umierać człowieka”- odsłania prozaiczną prawdę jedna z fraszek Kochanowskiego. Tylko religia i sztuka dają powody do zadowolenia. „Każda sztuka sakralna przeciwstawia się śmierci, ponieważ nie jest ozdobą tej czy innej cywilizacji, ale wyraża ją zgodnie ze swoją wartością najwyższą”- twierdził niewybrednie Malraux. W chwilach dezorientacji i braku tchu, pocieszają mnie wpatrzone we mnie oczy świętych z ikon, Zaskarbia również moją uwagę ruchliwość flamandzkich miniatur, malowanych jakby pod lupą; drobiazgowo i ku uciesze obserwatorów, rejestrujących życie ludzi wolnych od przygniatającego pośpiechu i nerwowości- stanowiących magnetyzującą pochwałę banalnej skądinąd cudowności. Po uprzednim przeczytaniu listów Vincenta van Gogha do swojego brata Theo, wybrałem się nie bez oporu na immersyjną wystawę po sztuce tego postimpresjonistycznego artysty. Inercja wobec obrazów nakładających się na siebie z nutą chronologii i lapidarnego komentarza. Jest to dalekie od rzeczywistego i bezpośredniego obcowania z dziełami „epileptyka” czy „szaleńca.” To widowisko dla dyletantów i tych, którym nie będzie nigdy dane stanąć przed impastowymi, pełnymi witalności i nasycenia barwnymi płótnami mistrza. Być może to powoła do działania kolejnego imitatora który na mieniących się żółcią słonecznikach zarobi na chleb lub butelkę wina. Tego dalekiego krewniaka Rembrandta, trzeba postrzegać i czytać poważnie z atencją której ówcześni mu ludzie nie wyrazili. Jak sam mawiał: „Śnie o swoim obrazie i maluję swoje marzenie.” Jego sztuka jest ukonkretnieniem marzeń i czaru Prowansji która tak intensywnie zawładnęła jego sercem i zmysłami. Wrósł w ziemię której to mieszkańcy go wypluwali i obrzucali kamieniami bo z byt tępe były ich sądy i wyobraźnia. Każdy motyw to przyczynek do spostrzegawczej i ubogacającej umysł refleksji. To meta-natura, materia przeobrażona w gwałtownym i pełnym ekstatyczności dukcie pędzla, który jest niczym dłuto rzeźbiarza czy batuta dyrygenta. Dojmująca samotność twórcy, rozpostartego na cięciwie życia- pomiędzy stanem rozpaczy, a euforią istnienia- fascynuje i kłopocze również nas brodzących po ścieżkach świata którego historia zdaje się być bezbarwną. Jego sztuka ocala od pesymizmu, malkontenctwa, podnosi na duchu i zatrzymuje oczy na krajobrazie który subtelny język teologii nazywa rajem. Zawłaszczające spojrzenie etiudy piękna ! Słońca Van Gogha nieustannie świecą pełnią swego blasku, łany zbożna tańczą na wietrze muzyki, a kolory kwiatów pachną wiecznością o której jeszcze wciąż mało wiemy. Mi najbardziej podobają się jego Irysy w których zawiera się figlarna fascynacja kulturą japońską. Mam ich reprodukcję nad biurkiem i zerkam na nie w zimową szarugę rozwleczonego popołudnia.

niedziela, 16 listopada 2025

 

Gdy On jeszcze mówił, przyszedł ktoś z domu przełożonego synagogi i oznajmił: «Twoja córka umarła, nie trudź już Nauczyciela!» Lecz Jezus, słysząc to, rzekł: «Nie bój się; wierz tylko, a będzie ocalona». Gdy przyszedł do domu, nie pozwolił nikomu wejść z sobą, oprócz Piotra, Jakuba i Jana oraz ojca i matki dziecka. A wszyscy płakali i żałowali jej. Lecz On rzekł: «Nie płaczcie, bo nie umarła, tylko śpi».  I wyśmiewali Go, wiedząc, że umarła. On zaś ująwszy ją za rękę rzekł głośno: «Dziewczynko, wstań!»  Duch jej powrócił, i zaraz wstała. Polecił też, aby jej dano jeść. Rodzice jej osłupieli ze zdumienia, lecz On przykazał im, żeby nikomu nie mówili o tym, co się stało (Łk 8,41-56).

To najbardziej przejmujący i poruszający fragment Ewangelii. Można wiele mówić o śmierci, ale uchwycić jej niewybredną siłę w stracie kochanego i kruchego dziecka to doświadczenie najbardziej dramatyczne. Wchodzimy tu w mrok ludzkiego dramatu który przeszywa jedynie wątła struga nadziei. Wiele razy próbowałem sobie wyobrazić tak opisaną przez Łukasza scenę. Przyglądałem się malarskim próbom ukazania tego tematu, których wspólnym elementem jest cisza, intymność, poruszająca bliskość Jezusa i przebudzenie ze snu- ponieważ tak język wiary opisuje śmierć. Potrafię z czułością choć pewnie nieudolnie, przybliżyć się do uczuć rodziców, ich szamotaniny i braku pogodzenia się z faktem śmierci córki. Gwar i towarzyszące mu emocje, przemienione w święto przebudzenia. Trudna do pojęcia pedagogia nadziei. „Dzisiaj śmierć dziecka zdaje się być sprawą niedopuszczalną, ciężarem, który przekracza psychiczną odporność rodziców i który będzie ich gnębił przez długie lata, podczas gdy krewni i przyjaciele po okazaniu bezpośredniego współczucia schronią się w cieniu defensywnej konspiracji milczenia”(S. Yudkin). Osobiście towarzyszyłem wielu rodzicom w przeżywaniu choroby, odchodzenia i ostatecznie rozstania się z dzieckiem. Widziałem małżeństwa wylewające łzy i chwytające się wszystkich potencjalnych możliwości, aby choć o dzień przedłużyć gasnące życie ich pociech. Potrafili z dnia na dzień upłynnić majątek, żeby sfinansować kosztowną i niedającą pewności na wyzdrowienie lub zatrzymanie choroby eksperymentalną medycynę. Przemierzali pół świata za cudotwórcami i uzdrowicielami którzy mogli odwrócić fatalny bieg wydarzeń. Ostatecznie ich spojrzenie zatrzymywało się na spojrzeniu Chrystusa na krzyżu. Hiobowe dylematy i napięcia które im towarzyszyły, przekształcały rzeczywistość w nich i obok nich w pole walki, szamotaniny i bólu promieniującego na wszystkich którzy mieli z nimi kontakt. Jakże często wiara dawała im oparcie, ponieważ bez niej rozpadliby się na kawałki i nie mogliby siły się podnieść. Byli i tacy którzy przerzucali się winą i odpowiedzialnością za nieszczęście które ich spotkało, co prowadziło do napięć, oskarżeń i ostatecznie do rozpadu małżeństwa. Każdy ich krok przynosił większą ciemność. Pustka po stracie dziecka była tak wielka, że nic nie mogło jej wypełnić, a każde wspomnienie było jak zerwanie opatrunku z broczącej nieustannie rany. Byli i tacy, których odejście dziecka uszlachetniło, zbliżyło do siebie i skierowało ku pełnemu wiary otwarciu na Boga. Pamiętam małżeństwo które po walce nowotworowej dziecka, nieprzespanych nocach w szpitalu, towarzyszeniu i nadejściu śmierci, zamarli i zasklepili się w buncie i gorzkich pretensjach które przelewali na rodzinę i przyjaciół przez kolejne dwadzieścia lat. Już nie potrafili się uśmiechać, a ich spojrzenie było mętne i odpychające. Pozostali w szpitalnej sali i nie pozwolili dziecku odejść w lepsze i bezpieczniejsze miejsce. „W szpitalu można zrozumieć, jaką wartość ma zdrowie, ile znaczy życie- pisał N. Chatzinikolau- jak człowiek sam w sobie jest mały, a jak wielki staje się z Bogiem. Człowiek jest również słaby w swoich osiągnięciach cudownej technologii i geniuszu. Jego cuda są bardzo niewielkie. Bóg natomiast pozostaje w swoich porażkach, w śmierci i w pozornych niepowodzeniach. Życie podarowane przez człowieka zawsze kończy się śmiercią. Śmierć którą dopuszcza Bóg, zawsze prowadzi do życia i wieczności.” W mojej pamięci pozostanie szczególnie odejście dwudziestoletniej dziewczyny i ceremonia pogrzebowa której przewodniczyłem. Piękna dziewczyna, zmarła na białaczkę miesiąc przed swoim ślubem. Rodzina i narzeczony złożyli jej ciało w trumnie w ślubnej sukni. Wyszła na spotkanie innego Oblubieńca. Istota zmartwychwstała !

wtorek, 11 listopada 2025

 

Jeszcze módlmy się o zachowanie w opiece bożej naszej Ojczyzny, za jej władze zwierzchnie i wojsko Chrystusa miłujące, abyśmy mogli prowadzić ciche i spokojne życie, we wszelkiej pobożności i czystości. Patriotyzm- słowo emblematyczne i dla wielu anachroniczne o tak silnym zabarwieniu emocjonalnym, że może poróżnić wspólnotę osób zasiadających przy jednym stole i rozumiejących sens ważnych wydarzeń historycznych w zgoła odmienny sposób. Fluktuacje jednostek ukształtowanych w zaciszu rodzinnego domu, wspomnień lub totalnie przeżywanej ambiwalencji wobec migawkowo rozpamiętywanych wydarzeń naznaczających teraźniejszość. Historia przysparza najwięcej problemów tym, którzy o niej myślą przedawnienie i chłodnie, bez nadmiernej egzaltacji i patosu zaciskania w dłoni flagi, czy afiszowania różnej maści symboli narodowych. „Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym”- przypomina poeta Norwid. Czarno- białe fotografie jeszcze nie wyblakły, a z najbardziej sędziwych umysłów nie wyparowały wspomnienia. Prawdziwe rozumienie historii wymaga, by człowiek nie był tylko istotą historyczną, ale znał ją z doświadczenia i potrafił zdobyć się na ponad przeciętną refleksję o naturze jej rzeczy. Naród który nie doświadczył braku wolności, uciemiężenia, wykorzenienia, dewastacji kultury i języka- nie jest wstanie pojąć sensu świętowania niepodległości; rozsupłanego węzła nieszczęść, niepowodzeń i chronicznych rozczarowań, romantycznych westchnień i zrywów, okupionych krwią jakże często bezimiennych bohaterów, których odwaga o wiele mocniej przemawia, niż nie jeden wystawiony na skwerach miast pomnik pamięci. „Istota bytu ludzkiego zawarta jest w jego egzystencji”- twierdził Heidegger. Nie musimy już patrzeć śmierci w oczy, czy oglądać ścierniska ciał na osnowie których przebudza się nowe pokolenie i wskrzeszona na powrót idea wolności. Ale przeszłość powraca i rekapituluje się, stając się moralnym imperatywem dla nas współczesnych, usadowionych w zaciszu bezpiecznych domów i wygodnych foteli. Pamięć jest święta ! Tylko pełna inwencji miłość mężczyzn i kobiet przyczyniła się do przezwyciężenia fatum historii i spulchniającego go od wewnątrz czasu, zakleszczenia w sidłach śmierci. Bohaterstwo rodzi się przypadkiem w chwilach impulsu i natychmiastowego działania, aby przechylić szalę beznadziei na rzecz upragnionego i uparcie oczekiwanego dobra i życia. Człowiek stojący po każdej ze stron dramatycznego biegu chwil jest zawsze simul justus et peccator. Marzę, aby płomień duszy narodu nie zgasł w wyniku wygodnictwa, lenistwa, obojętności i niepamięci. Gdy ktoś przestaje myśleć o dobru Ojczyzny bez synowskiego uczucia i kultury pamięci, staje się o ironio- dzieckiem bez domu- ślepcem brodzącym we mgle, widzącym jedynie siebie na osi pozbawionego głębszego sensu trwania. Los historii jest każdorazowo moim losem, paradoksalnie stygmatyzuje moją egzystencję i nie zwalnia w żaden sposób z wzięcia odpowiedzialności za kształt jutra. „Stoimy w obliczu końca historii. Dzień każdy świadczy o zastraszających postępach dżumy moralnej, która od Rosji sowieckiej pędząc, zagrania wszystkie kraje, wżera się w organizmy wszystkich narodów, wszędzie procesy rozkładowe wszczyna, w odmętach zdziczenia i zgnilizny pogrąża”- jakże nieprzedawnioną wydaje się diagnoza zapisana w dziele Mariana Zdziechowskiego W obliczu końca z 1937 roku. Nie możemy osiąść na mieliźnie raz wywalczonej wolności. „Powinniśmy patrzeć nasz los, na naszą przyszłość z szerszej światowej perspektywy, uwzględniając jej meandry i konfiguracje. Ilekroć próbowaliśmy samotnie brać los w nasze ręce, zawsze przegrywaliśmy. Niepodległość z 1918 zdobyliśmy dzięki korzystnej koniunkturze międzynarodowej”(R. Kapuściński). Każdy wiek musi przenikać trzeźwa i pełna przenikliwego spojrzenia czujność. „Całe widziadło życia zmienia się powoli w jeden wielki sekret, który na próżno usiłuje odebrać Bogu”(J. Wittlin). Kolejna rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę, musi skłaniać do refleksji, zadumy nad światem w którym od czasu do czasu pojawiają się Neronowie, którzy chcą go ceremonialnie podpalić i pozbawić wolności. Zatem wołam ewangelicznie: „Błogosławieni, którzy czynią pokój, albowiem ich jest królestwo niebieskie.”

niedziela, 9 listopada 2025

 

Gdy wyszedł na ląd, wybiegł Mu naprzeciw pewien człowiek z miasta, opętany przez złe duchy… Gdy ujrzał Jezusa, z krzykiem padł przed Nim i zawołał: «Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Błagam Cię, nie dręcz mnie!» Rozkazywał bowiem duchowi nieczystemu, by wyszedł z tego człowieka. Bo już wiele razy porywał go, a choć wiązano go łańcuchami i trzymano w pętach, on rwał więzy, a zły duch gnał go na pustkowie. A Jezus zapytał go: «Jak ci na imię?» On odpowiedział: «Legion», bo wiele złych duchów weszło w niego. I zaczęły Go prosić, żeby im nie kazał odejść do Czeluści. A była tam duża trzoda świń, pasących się na górze. I zaczęły Go prosić [złe duchy], żeby im pozwolił wejść w nie. I pozwolił im. Wtedy złe duchy wyszły z człowieka i weszły w świnie, a trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i utonęła (Łk 8,26-39).

Biesowaty, tak w prawosławiu określa się człowieka opętanego przez złe duchy. Jęczący i wyrywający się byt człowieka, ubezwłasnowolnionego, szarpanego, udręczonego, nie posiadającego kontroli nad swoim ciałem i życiem. Zgraja demonów opanowała jego ciało i próbuje zawładnąć ostatnimi resztkami wolności; zdobyć duszę, bo o nią się rozgrywa to dramatyczne starcie. Jakże nieszczęśliwy jest ten człowiek- odarty z godności i krępowany- separowany od tych, którzy uchodzą za zdrowych na ciele i duszy. Tylko łzy rzeźbiące jego zdeformowaną od pogardy twarz i krzyk buntu wobec obecności Chrystusa, przyczyniają się do zbawczego aktu uzdrowienia i przełamania tego tragicznego impasu. W tym miejscu przypominają mi się słowa Dostojewskiego: „Tak, będziemy na łańcuchu, pozbawieni wolności, ale w naszym bólu zmartwychwstaniemy w radości, bez której człowiek nie może żyć, ani też Bóg nie może istnieć…” Kiedy czytam o tych krępujących człowieka łańcuchach to moim oczom jawi się ikona Zstąpienia do Otchłani gdzie Chrystus- jakby słońce schodzi do piekieł, przenika ciemność światłem i zrywa rygle, łańcuchy i kłódki którymi opięte są bramy miejsca śmierci. Biesy opuściły opętanego i weszły w stado świń. Ich przerażający ryk przykryły wody śmierci, przynosząc spokój i bezpieczeństwo przyglądającej się temu zajściu społeczności. Odtąd wody jeziora stały się mętne i czarne; otchłań nasycona tłuszczą. Przyglądający się tej spektakularnej konfrontacji ze złem, byli poruszeni tak dogłębnie, iż rozbiegli się po okolicy długo trawiąc w umysłach, co tak naprawdę się wydarzyło. Uwolniony usiadł przy Chrystusie i jak Marta z gościnnego domu w Betanii chłonął całym jestestwem Słowo Życia. Szpetna i powyginana twarz na podobieństwo grymasu małpy, odzyskuje świetlistość dziecka Bożego. Mężczyzna odzyskał wolność, wydarty siłom piekła, stanął naprzeciw Miłości i wtulił się w nią. Już wie, że jest sobą i pozostanie sobą, ocalonym- dzięki Jeszua którego imię ma moc i znaczy: Jahwe zbawia ! Dlatego święty Cyryl Jerozolimski podkreśla, że tylko to Imię jest „zbawczym lekarstwem.” Ponieważ jest On jednocześnie Bogiem i człowiekiem, jednoczącym w swej Osobie dwie natury- boską i ludzką, stąd dzięki wzruszeniu i mocy wiary- Chrystus uzdrawia chorą od grzechów duszę, a tym samym i nadwyrężone przez siły zła ciało. Cierpienie staje się darem i wielką szkołą miłosierdzia. „Oto stan grzesznika, który stoi u progu nawrócenia, rodząc w bólu nadzieję na zbawienie i odnowę swego życia- pisał Matta el- Maskine- Płacze, patrząc na przeszłość… Czy nie chcesz zatem wyciągnąć ręki, aby otrzymać siłę, przestać być słabym i martwym ?”- to pytanie musi nas wziąć w posiadanie i wryć się natychmiast w świadomość. Aktualność i terapeutyczne przesłanie dzisiejszej Ewangelii jest nad wyraz czytelne dla nas współczesnych. Niech wchodź w przestrzeń zła, unikaj sytuacji i przestrzeni, gdzie nieprzyjaciel może ugodzić twój słaby punkt i zawładnąć wolnością, upodlając i profanując to, co w człowieku jest święte. Zło jest zawsze postrzeganiem siebie w rozpaczy i separacji wobec Miłości !

czwartek, 6 listopada 2025

 

Każdy dzień przynosi jakieś nowe strapienia, wyzwania, niepewności w cieniu których dojrzały mężczyzna wydaje się zmarszczonym i ociężałym od prozaicznych czynności starcem. Przypominają mi się w tym miejscu słowa Camusa: „Za dnia lot ptaków zdaje się zawsze bez celu; ale wieczorem ptaki odnajdują swój cel. Lecą ku czemuś. Tak może w wieczór życia.” To również wyrazista metafora ludzkiego życia które niczym sinusoida- rozgrywana na odwrót- pomiędzy nocą zwątpienia, a blaskiem dnia w którym pragnie się ogrzać strudzony włóczęgą wędrowiec; ogarniający wszystko szerokim oddechem i głodnym spojrzeniem. „Pomiędzy słowami było wystarczająco dużo powietrza, wystarczająco dużo ciemności na płótnie, by ktoś mógł chwycić się własnego niedokończonego życia”(Ch. Bobin). Reflektujący twórczo świat człowiek, musi się zgiąć niczym ikebana i unieść ciężar własnego, a niekiedy cudzego istnienia. Dźwiganie ciężaru człowieka ! W obliczu najokrutniejszych wydarzeń słowa bledną, pozostawiając miejsce nadziei szamoczącej się z poczuciem rozpaczy i buntu. Nie dokonuje się to bez oporów i wewnętrznej konwulsji. Wchodzisz po schodach i z niepewnością zaglądasz do skrzynki pocztowej wyławiając list lub awizo z jakimś powiadomieniem o oficjalnym piśmie na które należy odpowiedzieć w wyznaczonym terminie, po uprzednim przetrawieniu przedłożonych tam mało optymistycznych treści. Jeszcze inni dowiadują się o chorobie która spada na nich jak grom z jasnego nieba, a nawet śmierci której pojawienia się nie można odroczyć. Poczucie stabilizacji to komfort nielicznych, którym jeszcze nikt nie nacisnął na odcisk lub nie spotwarzył strumieniem szorstkich słów. Szczerze dziwię się tym, którzy rutynowo przeżywają życie, będąc przywiązani skrupulatnemu wypełnianiu codziennych i powtarzalnych rytuałów. Jest to jakaś trudna do pojęcia formuła kontrolowanej egzystencji, opierającej się gwałtownym poruszeniom i sytuacjom, wobec których można poczuć się zagubionym albo bezradnie wystraszonym. Nie można schować się przed falą która nadchodzi nagle i przykrywa wszystko, co znajduje się w trajektorii wystraszonego i otępiałego spojrzenia. Żywioł jest zawsze konfrontacyjny i stawia wobec niewiadomych, czy ostatecznie trudnych do skalkulowania rozstrzygnięć. Każdy człowiek to zgoła odmienny przypadek psychologii- trudnej do rozszyfrowania i diagnozowania- wbrew przekonaniu o skuteczności wypracowanych narzędzi. Schowany skrycie za bezpiecznymi ścianami umeblowanego świata, czy przywdziewający maski w momentach niełatwych konfrontacji z prawdą o sobie samym. Każdy rzeźbi swoje życie ułomnie lub z patosem, starannie odcedzając zło od dobra; unikając otarć, czy cerując ubytki nadwyrężonego od myślenia o jutrze intelektu. Ostatecznie będąc posiniaczonym wstaje z kolan i wie, że to jedynie jedna z wielu niepoliczalnych ale możliwych do udźwignięcia prób. „Gdy stoję z wyciągniętymi rękoma oznacza to postawiony krzyż”- czytam w tekście z pierwszych wieków chrześcijaństwa i to mnie pociesza.

wtorek, 4 listopada 2025

 

Wybrałem się na spacer po cmentarzu kiedy go opuściły tłumy ludzi i komercyjna zawierucha opadła. To już jedno z niewielu miejsc w hałaśliwej topografii miasta, gdzie można usłyszeć własne myśli- można zarejestrować innymi zmysłami szepty tych, którzy odeszli- a w jakiś trudny do zracjonalizowania sposób próbują się z nami komunikować. Jak bluszczem obrośnięte drzewa, tak piętrzą się wspomnienia z których wyłaniają się sylwety bliskich oraz brzmiąco znajome słowa, będące już poza strefą zapomnienia czy wyparcia. Rozciągający się krajobraz świateł i cieni, promienie zachodzącego słońca i dojmujące przeświadczenie o tym, że to nieunikniona konieczność każdego człowieka- spotkanie ze śmiercią. „Człowiek zmierza ku własnemu końcowi powoli, potykając się. Wszyscy są w tym samotni- i to jest dobre w tej ostatniej wędrówce”- pisał Marai. Rozstanie z czasem i wejście w zupełnie inny, absolutnie odmienny sposób bytowania. Wątpliwości zawsze się pojawiają i spowijają umysł niczym mgła po której pojawia się brzask świtu i śpiew ptaków. Sztuka opromieniona mądrością religii próbuje dotykać tych tropów; rozsuwać nieporadnie i odrętwieniu zasłonę tajemnicy. Po każdej rozmowie z moją ponad osiemdziesięcioletnią mamą, odnoszę wrażenie, iż jej każdy dzień to rodzaj duchowych ćwiczeń i powolnego oswajania się z tym, co nieuniknione. „Synku, tak się źle czułam tej nocy, iż bałam się zamknąć powieki. Bałam się, że to już koniec.” Uporczywe rozterki w jesieni życia i kurczowe trzymanie się powierzchni, ponieważ strumień czasu i jego możliwe spowolnienie należy już nie od nas, lecz od Boga.  W pewnym hinduskim sanskrycie jest opowieść o pustelniku który usłyszał wewnętrzny głos: „Wybierz jedno z twych pragnień.” Przychodzi w życiu taka chwila, że już nic nie potrzebujemy poza możliwością cofnięcia zegarka i bezbolesnym wstaniem z łóżka. Ogłuszenie, zaćmienie oczu i kołatanie serca, jednym słowem bezradność na które jedynym środkiem „farmaceutycznym” jest wiara i święty spokój. Działają tu siły wymykające się teologicznej spekulacji, sytuują się one na krawędzi doświadczenia prawie quasi mistycznego. „Milczenie umarłych ciąży żyjącym. Jednak od Chrystusa śmierć ma sens chrześcijański, nie jest już intruzem, lecz wielką inicjatorką”(P. Evdokimov). Ludzie wierzący pogodniej przeżywają chwilę przejścia, konfrontacji z bólem i rozstaniem z innymi. Przenika ich dusze i oczy nadzieja, świetlistość horyzontu za którym pojawi się coś nie tyle spektakularnie ważnego czy oszałamiającego, lecz zarys pejzażu miłości- rzeczywistości wolnej od trosk, rozczarowań, zranień i wzdęć historii. „Pojawienie się tęsknoty już jest zbawieniem”- twierdził Bierdiajew, orientując człowieka w wolności i optymistycznym scenariuszu końca. Stąd jest mi myślicielem najbardziej bliskim, a jego wrażliwość najmocniej koresponduje z moją, przechylając wszystkie piętrzące się rozterki w kierunku nadziei, która nie może zawieść. „Człowiek zbudowany jest z nadziei. Gdyby ją odebrać- cóż zostaje z człowieka ? Nasze życie jest zaczynaną każdego ranka nieustanną walką ze zniechęceniem, smutkiem i rozpaczą, które nabierają siły, w miarę jak słabniemy, jak posuwamy się w latach, gdy powoli opuszcza nas radość. Póki nadziei- póty życia. Ona jest siłą i motorem”- kreślił na kartce swojego dziennika Pasierb. Wszystko jest wielką szkołą ufności i oczekiwaniem na spotkanie z Obecnością !

niedziela, 2 listopada 2025

 

Umarł żebrak i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: «Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu»…(  Łk 16,19-31).

W świecie w którym wszystko wydaje się na sprzedaż, tak naprawdę nie ma nic. Dzisiejsza parabola demaskuje ludzką zachłanność i odsłania kulisy społecznej niesprawiedliwości dotykającej każdego okresu historii i uwikłanego w niej człowieka. Chrystus wbrew pojawiającym się opiniom, nie głosi rewolucji ploretariackiej w której to klasa uciskana- będąca na marginesie życia- wstaje z kolan i podnosi protest przeciwko bogatym wyzyskiwaczom. Bóg jest subtelniejszy w swojej mądrości i przenikliwości, niż chcieliby tego zabarwieni socjalizmem teologiczni dyletanci. Istnieją tacy którzy twierdzą, iż „chrześcijaństwa nie interesuje żaden program przemiany świata i nie ma też żadnych propozycji odnośnie reform politycznych i społecznych”(R. Bultmann). Sens przypowieści jest zgoła inny i na pewno nie proklamuje cnoty komunizmu chrześcijańskiego. Ewangelia wsączona w marksizm to utopijnie szatański bunt mas. Przypowieść jest przestrogą przed nadmiernym prymatem „mieć” nad „być.” Człowiek pozbawiony wewnętrznej głębi, staje się istotą niezaspokojoną- tak silnie uwikłaną w destrukcyjnych mechanizmach hedonistycznej egzystencji, pod warstwą której jest przerażająca umysł ciemność. Szatow powiada w Biesach do Mikołaja Stawrogina: „Pan zatracił zdolność rozróżniania dobra i zła…” Bogacz ma zamknięte serce na ludzką tragedię i dlatego duchowo bankrutuje. Oczy ubogich to najpiękniejszy krajobraz jaki przynosi wolność. Nie potrafi dostrzec w swoim obliczu zachłanności i bezduszności. Jego zachłanne dłonie zaciskają pieniądz jako narzędzie dominowania nad innymi. „Czyż nie jesteś łupieżcą, skoro to, co otrzymałeś we władanie, czynisz osobistą twoja własnością ? Czy ten, co obdziera z szat ubranego będzie nazywał się rabusiem, a ten, co nie przyodziewa nagiego, choć może to uczynić, zasługuje na inną nazwę ? Do łaknącego należy chleb, który ty zatrzymujesz; do nagiego szata, którą ty chowasz w skrzyni; do bosego obuwie, które u ciebie pleśnieje; do potrzebującego należą pieniądze, któreś zachował. To ty krzywdzisz tylu, iluś mógł obdarzyć”- nauczał św. Bazyli Wielki. Hałaśliwość i nieprzyzwoitość istnienia bogacza, skutecznie zamyka mu drzwi do wieczności. To perspektywa eschatologiczna wysuwa się na pierwszym miejscu, a potwierdzeniem jej jest postać ubogiego Łazarza, znajdującego ostatecznie swoje miejsce na „łonie Abrahama.” Bierdiajew twierdził, że „człowiek w swoim wymiarze głębi łączy się nie tylko z czasem, ale także z wiecznością. Jeśli człowiek jest całkowicie wrzucony w czas, jeśli nie istnieje w nim nic z wieczności i dla wieczności, to obraz człowieka, osoby, nie może zostać zachowany.” W tym świecie, który marzy tylko o bogactwie, pięknie i młodości, śmierć nadchodzi niezapowiedzianie i ukradkiem, jak przyczajony złodziej pod ukradkiem nocy. Rzeczywistość odwrócona i brak spłaty długu miłości. Bogacz zatopił się w konwulsji śmierci i otchłani, widząc w ułamku sekundy całe swoje paskudne życie. Nie ma już nad nim kontroli. Umiera spragnienia i samotności, zdany na kaprys boskiej sprawiedliwości i miłosierne westchnienie Łazarza.

wtorek, 28 października 2025

 

Intryguje mnie codzienność z fabułą nieprzewidzianych sytuacji, dreszczykiem emocji, czy wydarzeniami których staję się częścią- na kształt kamienia w murowanego w fundament nadwyrężonego przez czas domu. Identyfikuję się ze spostrzeżeniem Parandowskiego: „Pisarz nigdy nie jest bezinteresownym obserwatorem, jeszcze mniej roztargnionym przechodniem, każde zjawisko, choćby najbłahsze, najbardziej banalne, porusza w nim nie tylko ten czy inny zmysł, ale i wyobraźnię, która je rozszerza, i słowa, które je mimowolnie, odruchowo kształtują. Z takiej przelotnej obserwacji wynosi się czasem jedno zdanie, jedną metaforę, jeden wyraz- ziarna, zawsze zdolne zakiełkować, i może jakaś inna chwila podniesie je do kłosu.” Rzeczywistość jest nabrzmiała od tematów z którym warto lub nie się konfrontować. Spaceruję po kobiercu złotych liści które muskane wiatrem, wykonują swój popisowy balet. Wiatr i deszcz nastraja do refleksji nad przygodnością wszystkiego, co zatrzymują oczy i ku czemu rozpościerają się ręce. Przemoczony i zmęczony natłokiem dziejących się w tych dniach spraw, zatrzymuję się i patrzę. Kruchość materii zatopionej w śnie i pocałunkowi śmierci. Tylko cmentarz ku możliwemu pocieszeniu nielicznych, rozbłyska niepoliczalną liczbą zniczy i barwnością chryzantem które w polskiej tradycji stawiamy na grobach zmarłych- jako wyraz pamięci i tęsknoty. Zgiełk ludzi, pomimo niego potrafię wytworzyć w sobie atmosferę ciszy i zadumy. Miał rację Maeterlinck mówiąc, że „inteligencja to zdolność, przy której pomocy pojmujemy ostatecznie, że wszystko jest niepojęte.” Narodziny, dojrzewanie, przekwitanie, konfrontacja z chorobą i cierpieniem, nieunikniona i najwyżej trochę odwleczona w czasie śmierć- to topografia człowieka wrzuconego w świat i przekraczającego go zarazem- przy wszystkich subtelnościach niewiadomych. Z jednego łona się wychodzi przez prawidła biologii, do innego się wstępuje przez wiarę. Możemy się szamotać, ale nie zmienimy tej kolejności zdarzeń i temporalności którą uparcie regulują zegary. Kiełkowanie świadomości: „Oczekuję wskrzeszenia zmarłych i życia wiecznego” które odmawia się wyuczenie i instynktownie od dziecka, zdając sobie sprawę, że jest się częścią liturgicznego oczekiwania Paschy. „W śmiertelnej czasowości ciała jedna kropla wieczności daje pełnię chwili, w której nasze żyły napełnią się istnieniem”(O. Clement). Często śni mi się moja śmierć i pogrzeb. Widzę siebie z pewnego dystansu. Jakby kilka malarskich perspektyw nałożyło się na siebie, tworząc trudną do opisania sublimację kadrów. Postacie stojące nad moim wystygłym ciałem i dłoń anonimowej postaci, kładąca sudarium na moją nieruchomą i nic nie mówiącą twarz. Próbuję ruszyć powieką, ale nie mogę. Ciasno mi w tej drewnianej trumnie która kojarzy się z kołyską i skrępowaniem jakiemu jest poddane niczego świadome dziecko. Przygniata mnie ciężar wspomnień, a zarazem podrywa niewidzialna siła ku górze. To jedynie migawkowy sen, bądź projekcja naznaczona intensywnością przeżyć pod ciężarem których umysł może płatać figle lub prowokować do głębszego namysłu. „Wchodzi się do raju dzisiaj, kiedy się jest biednym i ukrzyżowanym”- wspominał o tej natychmiastowości przejścia Bloy. Mam zwyczaj przypominać moim uczniom, że jakbym odszedł natychmiastowo i nie zapowiedzenie z tego grajdołka, to mają na mój grób przynieść jedynie żywe i pachnące kwiaty. To jest warunek sine qua non mojego zmartwychpowstania. Kwiaty, których zapachem była odurzona Maria Magdalena z obrazu Fra Angelica, próbując dotknąć się Mistrza. Choć jedna z tych pociech po drugiej stronie Raju !

niedziela, 26 października 2025

 

Gdy zebrał się wielki tłum i z miast przychodzili do Niego; rzekł w przypowieściach: «Siewca wyszedł siać ziarno. A gdy siał, jedno padło na drogę i zostało podeptane, a ptaki powietrzne wydziobały je. Inne padło na skałę i gdy wzeszło, uschło, bo nie miało wilgoci. Inne znowu padło między ciernie, a ciernie razem z nim wyrosły i zagłuszyły je. Inne w końcu padło na ziemię żyzną i gdy wzrosło, wydało plon stokrotny». Przy tych słowach wołał: «Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!»(Łk 8, 4-8).

Ewangelia jest księgą składającą się z wielu zdań, a w każdym ze zdań jest wiele krajobrazów poruszających zmysły choćby przypadkowego i niezorientowanego w egzegezie czytelnika. Jest tam szum drzew oliwnych, studnie dla strudzonych samotników, bryza wiatru z nad pustyni, stuk kopyt osiołków, zapach ryb ułowionych w nocnym zmaganiu z żywiołem wody, figowce smagane wiatrem i ziarna które rolnik z nadzieją rozrzuca, iż wpadną w płodne łono ziemi i staną się powszednim chlebem. U Orygenesa czytam: „Cała rzeczywistość zmysłowa, włącznie z niebem i tym, co zawiera, dla tego, kto się w nią wpatruje, jest jak owe białe pola gotowe do żniwa, albowiem odsłania się jej logos ukazujący się tym, którzy upodobnili się do obrazu Boga i zyskali oczy podobne do oczu Boga, które widziały, że stworzenie jest dobre.” Błogosławiona materia przez którą zwiastowana jest prawda o wieczności ! Galilea i jej odczucie ziemi rozsianej pośród górzystych wzniesień; krajobrazu nieprzewidywalnego w swych kaprysach. W takiej scenerii osadzona jest przypowieść o siewcy. Tu się zaczyna rezonowanie słowa- pęcznienie ziarna w uszach słuchaczy wrośniętych w ziemię i czerpiących z niej życie. Alegoria podąża drogą historii zbawienia. Trzeba porzucić mentalność człowieka wielkomiejskiej cywilizacji, aby zrozumieć sens Królestwa Bożego które przychodzi w ukryciu, pośród pasma niepowodzeń. Chrystus przekonuje nas, że Królestwo jest zasiewem- znojnie powtarzaną czynnością, nawet jeśli ten świat zamarzony przez Boga, musi przejść przez proces obumarcia, zakleszczenia w szczelinach i cierniach ludzkiego odtrącenia. Siewcę przenika nadzieja wzrostu i przekonanie o ostatecznym sukcesie. „Bóg jest hojny. Nie sieje tylko na dobrej glebie, nie chce nawet wiedzieć, kto jest chwastem, a kto żyzną ziemią. Nie wolno nam zatem ograniczać zasiewu tylko do żyznej ziemi…czy też do tej, którą my uważamy za żyzną”(A. Maillot). Największym zadaniem dla dzisiejszych chrześcijan to ocalić ziarno wiary. Osłonić je przed żywiołem zniszczenia, zagubienia i podeptania. Religia jest uchwyceniem tego sensu- zespoleniem z Tym, który zasiewa i uczestniczeniem w procesie wzrostu ziarna.

czwartek, 23 października 2025

 

Od dwóch dni udziela mi się pesymizm filozofów którzy życie postrzegali jako źródło zmagań, cierpień i uwierających serce niedostatków. „Największe cierpienia ludzi mają swe źródło w miłości”(E. Cardenal). Każda chwila jest jakimś nieprawdopodobnym wyzwaniem, piętrzącym się bólem w konfrontacji z sytuacjami których autorami są inni- a zarazem tak bardzo bliscy ludzie- stojący naprzeciw, choć odwróceni ciągle plecami. „Szczęśliwy, kto swe życie wśród własnych przeżył pól. Dom, który widział go chłopcem, teraz siwą jego głowę osłania. Szczęśliwy, kto wspiera się laską na tej samej ziemi, gdzie niegdyś pełzał jak dziecko, i wspomina długie lata pod jednym spędzone dachem”- porusza, więcej targa mną, antyczny tekst nieznanego autora- zamieszczony na marginaliach przetartej przez czas książki. Chciałbym mieć tę łaskę starca powłóczającego nogami po ziemi z której się wyrosło i wychylało miarowo ku wyczekiwanej dorosłości. Spojrzenie na historię, ludzi i rzeczy staje się nostalgiczne i tak wyraźne w oglądzie, że trudno ten stan znieść, uporać się z żywiołem obrazów i podszeptów szturmujących już aż nazbyt nadwyrężony umysł. Ostatnio słabo sypiam. Noc przerywana pauzami ciszy i wątle wyszeptanej modlitwy ust spracowanych i chropowatych- dialogu z Obecnością- tak lubię nazywać Boga Biblii, Patriarchów, Proroków i Apostołów których wspólnym doświadczeniem był Ogień, podrywający ich ze snu i wyruszenia w nieznane. Chciałbym mieć ich siłę i determinację, spokój i cierpliwość wyciągania z ciała świata drzazg i zaleczania ran. Bandażowania strapień i daru uśmiechu, nawet jeśli pojawia się w nie porę i rozwesela natarczywą pszczołę która zgubiła trasę do ula. Wędrówki pod prąd, naprzeciw świata przyjemności i bezmyślności, wchłaniającej człowieka pustki. Kalkuluję sumiennie moje sukcesy i niepowodzenia, upadki i wzloty, rozpadliny trosk i podekscytowanie zalegającym niespodziewanie i Bóg wie z skąd szczęściem, a nastającym po nim gwałtownie fiaskiem. „Do ogłuchłych muszę krzyczeć, dla słabo widzących muszę pisać dużymi literami”- to zadanie pokornego sługi który próbuje rozkruszyć zawiłość własnej egzystencji niczym orzech; wyłuskać smak i zapach czegoś, co nada wszystkiemu świeży sens. Święty Izaak Syryjczyk twierdził, że „milczenie jest tajemnicą świata, który ma nadejść.” Stąd będę milczał i wyczekiwał świtu !

niedziela, 19 października 2025

 

Wkrótce potem udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a podążali z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz». Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, przystanęli – i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!» A zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce.. (Łk 7,11-16).

W życiu ludzi objawiają się sytuacje dramatyczne, przeniknięte bezradnością i niemocą, przewartościowujące wszystko, o czym się do pewnego momentu nie myślało, a już na pewno nie przewidywało. Życie płynie jak rzeka, łącząc dwa brzegi- życie i śmierć. Wypędzeni z łona matek wchodzimy w te nurt który nas zagarnia i ostatecznie wrzuca w objęcia nieuniknionego odejścia. „Nasz świat jest taki kruchy i taki kruchy jest każdy z nas”- zanotował w swoim Dzienniku Green. Najbardziej obawiamy się choroby i śmierci która odziera ze wszystkiego i odbiera aż nazbyt wiele. „Jeśli nie przełkniesz jednocześnie śmierci i strachu, nigdy nie zrobisz nic dobrego”(św. Teresa z Avila). Dobrze to czuła matka której twarz zalana łzami i przygnieciona stratą, szukała nadziei wbrew tragicznym uwarunkowaniom chwili. Jej oczy mają ciężar kamieni które się podnosi wbrew ciężarowi rozpaczy. Chłopiec milczy, jakby ktoś go obezwładnił i zaszył usta ciszą wieczności. Patrzę na ciebie synku i pragnę wydrzeć ciebie, przebudzić, ponownie wydać światu w bólach połogu. Śmierć nie jest wybredna. Odbiera młodą latorośl, a stary korzeń pozostawia do wegetacji w ziemi. Wbrew tej pochmurnej konstatacji, wola życia przeniknięta wiarą- zmienia tak wiele- jeśli nie wszystko. Nie potrafimy w żaden sposób opisać słowami uczuć rodzica idącego w kondukcie za ciałem swojego dziecka. Najbliższa rodzina, przypadkowi gapie i dźwięk trzeszczenia mar na których spoczywał unieruchomiony snem śmierci młodzieniec. Przewodniczyłem przed laty ceremoniom pogrzebu w którym byłem ja i kobieta niosąca na swoich rękach małą trumnę z ciałem kilkutygodniowego dziecka. Nie miałem odwagi wymówić jakiegokolwiek słowa. Zdobylem się jedynie na przytulenie. Odczucie kruchej ziemskości zostaje, zostaje poddane wskrzeszeniu i nieśmiertelności. Tę ostrość widzenia spraw, oddają słowa starca Zosimy z powieści Dostojewskiego: „Bóg wziął nasiona z innych światów, aby rozrzucić je tutaj…wszystko żyje dzięki uczestnictwu w tamtym świecie.” Czułość Chrystusa przewyższa nasze wyobrażenia. Rozszczelnia uścisk śmierci i bezbarwne ciało zmarłego, nasyca ciepłem- coś na kształt przebudzenia, czy „nowych narodzin.” Miłość ma moc wskrzeszenia !

środa, 15 października 2025

 

Słoneczne popołudnie to przywilej nielicznych, przemierzających miasto wbrew obezwładniającej sile hałasu i ludzkiej obojętności. Intensywnie rozmyślam nad życiem i dokonuję pewnego rodzaju streszczeń i podsumowań. Oparty o barierkę w tramwaju spoglądam ukradkowo na ludzi, widząc w nich coś więcej niż otępiałą pracą i pogonią zbiorowość, lecz sumę indywidualnych historii czekających uzewnętrznienia w dobrze skrojonych i na miarę ich potencjału słowach. W mitologii greckiej matką muz była Mnemosyne- Pamięć ! Dla mnie to nie bogini, lecz rezerwuar wspomnień, galeria zarejestrowanych poruszeń, natychmiastowych natchnień, sentencji i obrazów za pomocą których można rzeźbić wizję świata o wiele bardziej interesującą, niż ta- do której potrafi przywyknąć nasza uwikłana w poznanie czegokolwiek- sfera zmysłów. Tak jak w przeczytanych książkach zachowują się idee i barwne opowieści, tak pamięć określa świadomość tych którzy twórczo i niebezboleśnie przeżywają życie w sobie i innych. Gdyby nie ta błogosławiona predyspozycja notowania świata w labiryncie naszych synaps i utrwaleń, czyniących z człowieka istotę na wskroś intrygującą i twórczo percypującą świat; wbrew pokusie stagnacji i bezmyślnej nonszalancji- to wszystko wydawałoby się jedynie płochym zadowoleniem lub bolesnym rozczarowaniem. „Ludzi dręczy mniemanie, jakie mają o rzeczach, a nie rzeczy same”- odsłania nam jedną z wypartych prawd mądrość Epikura. W miejsce ideałów lęgną się kłamstwa które przywdziewają kostium prawdy. Przestałem oglądać telewizję, ponieważ wyjawia umysł i nic konstruktywnego nie wnosi, poza dojmujący niepokój o kształt jutra. „Media są ekranem świata, na którym bez przerwy pojawiają się coraz to nowe, wybrane obrazy. Ale kto je wybiera i według jakiego kryterium- pyta wciąż aktualnie Kapuściński. To jedna z tych władz, aż nazbyt kosztowna dla człowieka z wyraźnie ukształtowanym poglądem i wysublimowanym smakiem, którego jakość wzrasta wraz wyostrzoną obserwacją, a nie narzucaną wprost manipulacją, dobiegającą natarczywie z trzeszczących niczym stado szerszeni ekranów. Wolę pobiec ku słowom szeleszczącym milcząco w nieprzeczytanych i wymagających wtargnięcia książkach. Ponieważ „słowo jest bramą do nowej perspektywy, materią dla dalszej syntezy.” W przygodnym i rozdzieranym sporami świecie człowiek „już nigdzie nie ma domu, tęskni więc do stron, w których mógłby się poczuć choć trochę jak u siebie.” Wczoraj rozmawiałem z moim przyjacielem który uparcie i niezmienne podróżuje do Florencji, delektując się malarstwem renesansowych mistrzów. Zna każdy zakamarek tego miasta ze smaczkami, których nie potrafią dostrzec grupy turystów wlepione w przewodniki lub bezmyślnie zawierzające opowieściom lokalnych przewodników. Efektem tych twórczych tułaczek mojego rozmówcy są opowiadania o których istnieniu dowiedziałem się dopiero wczoraj z dozą nieukrywanego zadziwienia i szacunku. Najboleśniejsze jest to, że nikt ich nie przeczyta poza gronem wtajemniczonych osób. Pozostaną w folderze, co do którego pewności otwarcia nie ma za jakieś kilkanaście lat. Pamięć to ważna sprawa, a to co w niej przechowujemy nie jest tylko nasze; czasami wymaga opowiedzenia, zobrazowania, zaufanie powierzenia innym- coś na kształt testamentu- być może jedynego który przyjął papier.   

niedziela, 12 października 2025

 

Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny (Łk 6,31-36).

Myślę, że zakulisowo każdy ma w swoim życiu jakiś wrogów- zewnętrznych lub wewnętrznych- którzy na peryferiach naszej niewidoczności w sposób ukradkowy o nas źle pomyśleli, wyrazili jakąś krzywdzącą opinię, hejtowali, złorzeczyli, a może przyłożyli rękę do jakiegoś naszego niepowodzenia, cierpienia w życiu osobistym lub zawodowym. „Zaciśnięta dłoń jest śmiercią”(L. Bloy). Nasz świat zużyty i zmęczony jest naznaczony mechanizmami ludzkiego cynizmu, wyrachowania, zazdrosnego uprzykrzenia komuś życia tylko dlatego, że  ten drugi ma więcej powodów do zadowolenia niż ci, którym się coś nie udało i próbują swoją winę za niepowodzenie scedować na innych. „Człowiek jest zamknięty w samym sobie i wszystko widzi przez siebie i w odniesieniu do siebie samego. Człowiek jest oszalały na punkcie samego siebie, na punkcie swojego „ja”. Wszyscy jesteśmy grzeszni przez egocentryzm”- pisał M. Bierdiajew. Wrogość to jednostka chorobowa- zakrzep serca, niepotrafiącego kochać, rozpadającego się przy pierwszym potencjalnym odruchu bycia naprzeciw bliźniego. To jakiś rodzaj kalectwa i duchowej niepełnosprawności. Kilka mrocznych myśli i wyszeptanych słów, może zmienić wszystko.- nakreślić kontury piekła „drwiny szydzącej ze wszystkich.” Paskudnie upodlić i zranić to perfidna strategia nieprzyjaciół. Tylko bezinteresowna miłość i przebaczenie, przynosi moc zmartwychwstania. „Miłość jest prawem ludzkiego serca, prawem każdej moralnej, rozumnej istoty- pisał Cyryl Pawłow- Prawo to jednoczy wszystko, co żyje, wszystkie stworzenia w jedną integralną harmonię. A jeśli ludzkość nie podporządkuje się temu prawu, to skazuje się na cierpienie, błąd i śmierć.” Biegnący tłum ludzi będących analfabetami miłości; kapryśnych istot w pośpiechu depczących wartości w imię których egzystencja może być przestrzenią zadomowienia, międzyludzkiego szacunku i współodpowiedzialności za siebie. Trzeba odważyć się na przebaczającą miłość. „Pokochać wroga- to najlepszy sposób, żeby uczynić go przyjacielem”(J. Tołmaczew). W tym świecie przepastnego egoizmu, podglądactwa i zazdrości rozlewanej różnymi kanałami, Chrystus pokazuje swoje przebite dłonie, aby przez nie rozlała się dobroć, łagodność i miłosierdzie na zasklepione i przeszyte chłodem ludzkie dusze. Na początek tej wielkiej szkoły miłości, zasadne jest modlitewne westchnienie: Panie, Boże nasz, którego… miłosierdzie jest bez granic i miłość ku ludziom niewypowiedziana… Przemień nas w siebie.

wtorek, 7 października 2025

 

Za oknem taniec różnobarwnych drzew przeistaczających się muśnięciami śmierci. Bruzdy uwierających myśli obficie szturmujące przedsionku duszy. Wszystko jest wielkim wyziewem życia- przeobrażeniem, uświadamiającym nam istotom refleksyjnym- ulotność chwil i migawkowość pragnień po które sięgamy nienasycenie. Mistyczna muzyka natury docierająca nawet do tych, co mają przytępiony słuch i wydaje się, że już nic nie słyszą, a tak naprawdę słyszą, ale boleśnie. Konwulsja śmiertelnych bytów zagarniętych w wir życia, szept ust Przedwiecznego trzymającego wszystko w dłoniach, niczym różnobarwnego motyla któremu nadmiar wolności odbiera tlen do życia. Przenikają mój umysł słowa greckiego poety Kawafisa: „Jeśli nie możesz ukształtować swojego życia, tak jak chcesz, przynajmniej o to się staraj tak, jak możesz: aby go nie upodlić w ciągłym ze światem obcowaniu, w bieganiu i gadaniu.” Człowiek dzisiejszy za wiele mówi, a za mało kontempluje to, co wymaga zachwytu, zatrzymania i uwagi. Młóci słowa jak słomę, nie pozostawiając miejsca na wtargnięcie poruszeń które mogą obezwładnić i rzucić na kolana. Takie życie jak pisał Iwaszkiewicz „staje się pustynią, wyschłą równiną bez zdarzeń.” Młodzi kurczowo zaciskający w dłoni telefon, stawiają pytania sztucznej inteligencji- substytutowi ludzkiego geniuszu i lenistwa- nie dostrzegając tego, że odpowiedzi na nie udziela natura i stojący naprzeciw ich człowiek- o wyczulonym i zadrażnionym łamigłówką egzystencji spojrzeniu i słuchu. Jesteśmy nasyceni złymi informacjami o wojnach, wszędobylskiej śmierci, łzach osieroconych dzieci i gwałtach jakie jedna istota może zadać drugiej. Świat pozbawiony barw postarza nas i odbiera tlen do życia naznaczonego sensem. Każdego dnia Kain niesie na swoich ramionach zwłoki zabitego brata. Widzimy powtarzalność tej drogi i ciężaru, który spada na kolejne plecy tych, dla których przemoc jest silniejsza niż język miłości, którego lekcję wynosi się z rodzinnego domu, religii, szkolnej ławki, wpatrywania się w oczy pięknej istoty w cieniu orzechowego drzewa. Nitkowata ludzka natura, zapętlająca w kokon obojętności i unicestwienia, może być rozsupłana przez wrażliwców- potrafiących zrezygnować z siebie w imię szlachetniejszych spraw i ideałów- gotowych na poświęcenie a nawet męczeństwo, oplatając złotą aureolą głowę świadka odbijającego na zarysowanej powierzchni świata obraz Boga. Filozofia codzienności przeniknięta wewnętrznym autorytetem, staje się przestrzenią wolności w której człowiek- byt zagubiony i ślepy- zostaje dostrzeżony, odnaleziony i podniesiony ku górze- naprzeciw Innego.

niedziela, 5 października 2025

 

„Wypłyń na głębie i zarzuć sieci na połów”. A Szymon odpowiedział: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci”. Skoro to uczynił, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać… Lecz Jezus rzekł do Szymona: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim (Łk 5,1-11).

Brzeg jeziora Genezaret- słońce rzuca refleksy światła na spokojną toń wody. W kadrze wyobraźni zatrzymują się dwie łodzie. Niewyraźna twarz nieznajomego człowieka stojącego na brzegu; kontury twarzy niewidoczne, oczy lśniące i pełne zaufania, ledwo zauważalne z daleka- otulone promieniami. Gra spojrzeń przełamująca anonimowość. Za plecami wyjątkowej postaci kłębiący się tłum, interesanci ze spółki rybackiej, ciekawscy przechodnie, zwyczajni ludzie czekający na świeżo ułowione ryby, które będzie można nabyć po przyzwoitej i niewygórowanej cenie. W łodziach spracowani rybacy, o oczach zaropiałych i znużonych, mało rozmowni, lekko podenerwowani, utrudzeni całonocnym i pozbawionym sukcesu połowem ryb. Łodzie rybackie wydają się stare, trzeszczące, trudne do określenia kolorystyczne- lekko zbutwiałe i wyeksploatowane, skropione potem i zroszone krwią od przecinających dłonie sieci rybackich. Taką scenerię odsłania przed nami Ewangelia. Pomiędzy wierszami istnieje pewna doza intymności- Mistrz i Szymon- oraz ja na własnym brzegu wybrania i powołania. Wydaje się, że każde słowo wypowiedziane przez Chrystusa ociepla atmosferę niepowodzenia i zawodowego rozgoryczenia. Jednak zrezygnowanie i marzenie o zacienionym domu z łóżkiem, nie bierze góry nad intrygującym przynagleniem- „Wypłyń na głębię i zarzuć sieci na połów”. W tych słowach zawiera się cała, jeszcze tak słabo uchwytna przez spracowanych mężczyzn, przygoda wiary. W tych słowach zostaje zawarta najbardziej zapierająca dech w piersiach misja do przekroczenia siebie, swojego życia, osobistych planów. Z tego zawierzenia słowom i ryzyka, pomimo lęku oraz niedowierzania dokona się cud- tak wielkie mnóstwo ryb wypełniło sieci, tak mocno, iż zaczęły się rwać. Na twarzach mężczyzn wypisuje się dawno zagubiony uśmiech; jak to wytłumaczyć, zmierzyć się z tym, ogarnąć rozumem- nie sposób. Tutaj potrzeba wiary. Podekscytowanie uwikłane w pytanie na krawędzi zmęczonego umysłu: Jak to możliwe ? To wydarzenie zmieniło tych ludzi, zmieniło Szymona Piotra. „Nie bój się ludzi będziesz łowić”- będą rozbrzmiewać te słowa, przez całe wieki Kościoła w posłudze posłanych, świadków, męczenników, charyzmatyków, błogosławionych szaleńców- opromienionych światłem poranka, łaską tak obficie rozlaną na synów świtu. „Zbawić siebie- pisał Bierdiajew- znaczy przeobrazić ten świat, żeby nie panowała nad nim śmierć, żeby wszystko, co żywe, w Nim zmartwychwstało.” Zrozumieją to uczniowie po zmartwychwstaniu kiedy Chrystus podzieli z nimi smaczne ryby ułowione i usmażone na kamieniach. Będą wracać do tych chwil i iść przed siebie, nazanczeni stygmatem miłości.

wtorek, 30 września 2025

 

Słowa wyłaniają się przenikającej wszystko ciszy. Powstają frazy na podobieństwo plam którymi artysta maluje świat widziany i przeżywany w sobie. Kiedy dorastam do przypływu myśli które się we mnie kotłują, to zaraz obezwładnia mnie przeświadczenie, że ktoś mi przerwie ten intensywny namysł nad światem- tracąc ów strumień wyobrażeń i pozostając wobec nich w punkcie wyjścia. „Poryw myśli rodzi się z wołania bytu i z namiętności tego wołania. Wtedy właśnie rodzi się słowo, które stanowi o naszym życiu”- ekstrakt z filozofii Heideggera. Euforia to pokłosie zdumienia, obezwładnienia, degustacji rzeczywistości przeżywanej na sposób natychmiastowego uszczęśliwienia które wbrew otrzeźwiającemu podszeptowi rozumu, chcę się zatrzymać jak najdłużej i trwać. Miałem wczoraj rozmowę telefoniczną z moim kolegą z dzieciństwa który podzielił się myślą, że w wieku już dojrzałym- grubo po czterdziestce, rozpoczyna studia teologiczne. Nie byłem zdziwiony jego wyborem i nawet ucieszony, podekscytowaniem mężczyzny wobec faktu, że zasiądzie w uniwersyteckiej ławce i będzie spijał nektar Bożej nauki. Po paśmie życiowych wzlotów i upadków, gnębiących umysł i duszę rozterek, podjął decyzję o studiach które w gruncie rzeczy mogą go przybliżyć do Boga lub od Niego oddalić. Wobec tak licznych projekcji Boga, trzeba obrać właściwą ze ścieżek i ostatecznie spotkać Go w drodze, jak sparaliżowani strachem i ciężarem krzyża uczniowie podążający do Emaus. Nie przekonywałem go o niebezpieczeństwach czyhających na niego i o konsekwencjach rozlicznych dylematów, wobec których będzie musiał przyjąć postawę przetrwania, walki, albo mistycznego przeczekania- niczym święty Antoni z Tebaidy- naprzeciw wyłaniających się naprzód fantasmagorii i wzruszeń wojownika, który ostatecznie z wewnętrznych potyczek wyszedł cało. Kogoś kto dzięki niezachwianej wierze był przekonanym, że „Bóg zamknął otchłań demonów.” Teologia może być źródłem zachwytu i zatracenia w Obecności wobec której staje się jak dziecko- które stawia pytania za pytaniem- kłopocząc się kto na nie odpowie, kiedy On milczy. Być może w tym strumieniu ciszy jest odpowiedź ? „Teolog to ktoś kto się modli”- oddycha i żyje w Nim- przekonywali nas Ojcowie Kościoła. W tej pierzei odrobinę mądrych podpowiedzi, zawsze jest troska o człowieka, który przychodzi z pewnymi ideami, wyobrażeniami i intuicjami stanowiące na pozór pewniki lub ich brak, w konfrontacji spraw które boleśnie się piętrzą i przerastają; uwierając boleśnie, będą zrozumiałymi w pełnym oglądzie dopiero zapewne po śmierci. Jesteśmy „katechumenami” ostatniej godziny, czekającymi na chrzest eschatologicznej Pięćdziesiątnicy, po której wszystko będzie świetliste i poddane konfrontacji z Prawdą która zbawia. Być może trzeba kierować się pełną przekonania i prostoty mądrością rosyjskiego pielgrzyma: „Ach, jakże zachwycające są dzieła Boga… wydaje mi się, że widzę Chrystusa nie tyle w niebiosach, ile raczej jako żyjącego pośród nas na ziemi.” Nasza codzienność jest zaludniona dobrze wykształconymi teologami którzy wynajdują alibi jak się Go pozbyć, pomniejszyć i ośmieszyć, spychając na rubieże miejsca, gdzie nikt się nie będzie Nim interesował, sprowadzając go do stanu ułomnej ludzkiej projekcji, odrętwienia i zaciemnienia przestraszonego umysłu. „Bóg odszedł z poczuciem winy”- tak zatytułował jedną z książek „teolog” którego myśl nie wykarmiła modlitwa, lecz własne „ja”- zadając gwałt wszystkim wartościom które zapewne stały u podstawach jego pierwszych życiowych wyborów i pasji. Wszystko wedle wypłowiałej zasady sceptyków i dobrze wyedukowanych malkontentów: „Bóg jest kimś, kto przeszkadza być szczęśliwym.” Bycie inteligentnym cenzorem Boga i chrześcijaństwa stało się dobrze opłacaną profesją. Można pobłądzić i uparcie w poczuciu jakiego psychologicznie wytłumaczalnego cierpienia, przeraźliwie krzyczeć, negując wszystko- włącznie z sobą samym. „Ateizm jest szaleństwem dotykającym niewielu’- przekonywał święty Augustyn, choć na tą jednostkę chorobową jest zawsze jakieś antidotum. „Tam, gdzie nie ma Boga, nie ma też człowieka”- to czytelny bilans religii zastępującej Boga człowiekiem. U góry umieściłem obraz Wojciecha Weisa pt. Opętanie to jedynie mądra przestroga dla tumanu słów które przynoszą pustkę i purpurową zmazę judaszowego porzucenia i zdrady. Odpowiedź chrześcijanina na ten stan rzeczy jest zwyczajnie prosta. To wolność w której to On mnie spotyka i ja Jego. Życie staje się przeżyciem Jego miłości w każdym włóknie mojego poranionego przez grzech człowieczeństwa. Od tej pory jesteśmy nierozłączni, wbrew skowytowi wykwalifikowanych i zagniewanych na religię elit. „Dobroczynny Bóg kochający ludzi prosi, aby w zamian kochano Go dla Niego samego”- to wymagająca kapitulacji i bezbronności prawda zmieniająca wszystko.   

sobota, 27 września 2025

 

Zbaw, Panie, lud Twój i błogosław dziedzictwo Twoje, zwycięstwem prawowiernych nad przeciwnikami obdarzaj i przez Krzyż Twój ochraniaj społeczność Twoją. Pewnie zabrzmi to paradoksalnie, ale chrześcijaństwo nieprzerwanie proklamuje miłość wyrażoną w misterium Krzyża. Wszystko jest naznaczone tym znakiem. „Historia krzyża, nie jest taka prosta- zauważa R. Jensen- Czy to znak, artefakt, instrument, czy postać, krzyż został wrzucony w niezliczoną ilość ról. Jaką dziś rolę odgrywa krzyż ?” Jeżeli byśmy stracili z perspektywy obraz rozpiętego na drzewie Baranka, zagubilibyśmy fundament naszej wiary. To, co w oczach świata wydaje się absurdem, skandalem, spektaklem okrucieństwa, zbroczonym narzędziem tortury- dzięki największemu aktowi miłości Syna Człowieczego, rozświetla wszystko oczywistością sensu. „Nie istnieje kult samego drzewa- twierdził N. Perrot- pod tym wyobrażeniem kryje się zawsze jakiś duchowy byt.” Wielu chrześcijan przez całe wieki historii postrzegało krzyż wyłącznie jako narzędzie kaźni, pogrążając się w cierpiętliwym współczuciu i dolorystycznej poufałości z Tym, którego przytwierdziło ludzkie poczucie wolności i władzy. Kontemplacja nieprawdopodobnej agonii rozciągniętej w czasie, zatrzymała spojrzenie tak wielu. Lecz czy rozświetliła ich życie blaskiem wielkanocnego poranka ? W mojej głowie postrzegam dziesiątki średniowiecznych krucyfiksów i tych późniejszych przedstawiających Chrystusa w niewyobrażalnej agonii; pot, brud, konwulsyjnie wygięte ciało i krew tryskająca z ran tak intensywnie, iż za nim spadnie na ziemię przemienia się w grona które można zebrać do czaszy kielicha. W tych licznych krucyfiksach przejawiają się dwie druzgoczące treści: cierpienie i miłość !  Na pewnym etapie trzeba przekroczyć ten miażdzący obraz cierpiącego i martwego już człowieka. Trzeba pójść dalej... Krzyż z rozpiętym i rozpostartym Barankiem, musi jawić się zawsze jako chwalebny- zwycięski znak powodujący tąpnięcie w posadach piekła i świata zaślepionego grzechem. To ukazują bizantyjskie przedstawienia na których Chrystus jest spokojny, śpi, ugodzony w boju za chwilę zejdzie z drzewa kaźni i świat stanie się przejrzystym w podarowanej mu przez akt ofiary miłości. W tym miejscu nasuwa mi się fragment hinduskiej Rigewdy mówiącej o kosmicznym drzewie: „W dół kierują się gałęzie, w górze znajdują się korzenie, a promienie rozchodzą się ku nam.” Ukrzyżowany Chrystus jest już zwycięski- emanujący niczym Słońce wschodzące na horyzoncie przebudzonego z nocy dnia. Taka jest Boża filantropia. „Bez krzyża człowiek znalazłby się w niebezpieczeństwie uważania tego świata za ostateczną rzeczywistość.” Krzyż spina ziemię z niebem, a jego belki przecinają się w sercu człowieka- przenosząc go na powrót do Raju naprzeciw drzewa które nigdy nie przestało owocować. Cerkiew podnosi krzyż do góry i egzorcyzmuje nim rzeczywistość, naznaczając wszystko zwycięstwem i Życiem które proklamuje już naszą paschę.