niedziela, 6 kwietnia 2025

 

Zagubiłem początkowe piękno i wspaniałość moją, a teraz leżę nagi i wstydzę się. Piąta niedziela Wielkiego Postu stawia wiernym za wzór świętości Marię z Egiptu – córkę Sodomy, prostytutkę gwałtownie poruszoną łaską. Żyła ona na przełomie V i VI wieku. Ciężko jest słowami odmalować jej dramatyczne życie i wtargniecie w nie Boga. Choć nigdy nie miałem bezpośredniego kontaktu z ulicznicą, to wyobrażam sobie jej uwikłaną w grzechy profesję. „Nierząd jest głęboką samotnością człowieka, śmiertelnym chłodem samotności. Nierząd jest pokusą niebytu, krokiem ku niebytowi. Żywioł lubieżności jest ognistym żywiołem. Kiedy lubieżność przekształca się w nierząd, ognisty żywioł wygasa, namiętność staje się lodowatym zimnem”- pisał Bierdiajew. Wstajesz, myjesz się, wykonujesz na twarzy wyrazisty makijaż, wychodzisz na ulicę i wymieniasz wabiące spojrzenia z tymi, którzy mogą być twoimi potencjalnymi klientami. Zaułek ulicy, czy mała obdrapana nora z łóżkiem, poszarpana pończocha i rozpięty gorset, szelest banknotu i rozchylasz nogi. Oddajesz się za pieniądze, ponieważ towarzyszy ci przekonanie, że już inaczej nie można żyć. Po wszystkim zostaje brud którego nie można zmyć z ciała, ponieważ oblepia potwornie duszę i tłamsi w pułapce umysł. Przychodzi taki dzień kiedy wsiadasz na statek i wraz z żeglarzami dzielisz trud podróży, wydając swoje ciało dla pocieszenia, rozkoszy, namiastki fałszywie pojmowanej miłości. Oni się bawią, a ty już nic nie czujesz – jesteś umarła w każdym włóknie swojej cielesności; toczona zgnilizną duchowej śmierci. Przekazywana z rąk do rąk. Zużyta ! Dobijacie do portu, a ta nieunikniona pauza w pracy zmienia wszystko. Łzy ciemnej otchłani. Przebudzone sumienie i dotknięcie Ducha. W dniu Podwyższenia Krzyża, próbujesz wejść do bazyliki Grobu Pańskiego, a niewidzialna dłoń zatrzymuje ciebie w drzwiach. Nieczystość zostaje na zewnątrz, do środka musi już wejść „dziewica” – czysta owieczka Ukrzyżowanego Mistrza. „Miłość zapala wiarę, oświeca nadzieję. Miłość jest nowym narodzeniem serca. Już nie masz serca takiego jak przedtem, lecz masz nowe serce i ono w tobie żyje. Jesteś nowym stworzeniem. Ponieważ stajesz się tym, co kochasz”(M. Quoist).Spojrzenie Maryi z cudownej ikony i żar przenikający duszę, czynią z niej istotę przebudzoną i przemienioną – pustelniczkę wysuszoną słońcem pustyni, przyjaciółką skorpionów, węży i lwów, oblubienicę której oczy ujrzały zbawienie – świt Raju. W tym miejscu przypomina mi się scena ze Zbrodni i kary Dostojewskiego kiedy Raskolnikow pyta prostytutkę Sonię: „Bóg, cóż On dla ciebie uczynił ? – Uczynił wszystko, szybko wyszeptała, całując znowu jego oczy.” Bóg potrafi z największej ludzkiej nędzy uczynić duszę czystą i zmartwychwstałą. „Miłość zmienia nawet istotę rzeczy”(św. Jan Chryzostom). Cerkiew czci świętą Marię Egipską, ponieważ jest ona wyraźnym przykładem, że można porzucić życie grzeszne, obrośnięte czarną pajęczyną pragnień i pokus. „Świat jest kobietą źle się prowadzącą, przyciągającą do siebie mężczyzn, którzy spoglądają na nią pożądając jej piękna”- jakże aktualne wydają się słowa świętego Izaaka Syryjczyka. W tym dniu równie mocno rozbrzmiewa fragment czytanej na Ewangelii. Otrzeźwia fałszywie sprawiedliwych. Mówi bowiem o pragnieniu zajęcia pierwszego miejsca w Królestwie Bożym. Jakże wymowny akord prawdy o nas: „A kto z was chciałby być pierwszym, niech będzie niewolnikiem wszystkich (Mk 10, 44). Pierwszą jest nierządnica, która przywdziała szatę miłości !

czwartek, 3 kwietnia 2025

 


Cztery dni w Londynie. Cudowna, trwająca cztery kwadranse podroż przez Niemcy, Francję i Niderlandy, aby przesiąść się z autokaru do promu i dotrzeć przez bramę jasnych klifów na Wyspy. „Londyn jest miejscem noclegu dla każdego ptaka”- twierdził  Disraeli. Przeprawa z czterdziestoosobową grupą młodzieży, zawsze jest wyzwaniem i przygodą zarazem. To fascynujące doświadczenie kosmopolitycznego miejsca i wrzeźbionych w nie ludzi. Przemierzaniu topografii miasta o którym się budowało wyobrażenie z książek i opinii tych, którym dane tam było być. Londyn to jakże odmienne miasto od tych, jakie do tej pory poznałem i próbowałem niezgrabnie opisać, czy uszeregować w katalogu odkrytych krain, czy sformułowanej na mój użytek  „architektury fragmentu.” Niespokojne, osadzone na marginesie znanych i przebadanych mi światów. Tak nieprzewidywalne, jak pogoda która swoimi kaprysami zaskakuje przybyszów z odległych miejsc. Na szczęście nie uraczył nas ukośnie padający deszcz, lecz piękna i skąpana w słońcu aura, pozwalająca z niebywałą wprost płynnością przemierzać szlaki turystycznie udeptane i te, które schowane są przed ciekawskimi oczami przybyszów. Najczęściej poznaję jakieś miejsce wedle uprzednio przygotowanej matrycy – tym razem jest zgoła inaczej. Poddany niewiadomej i nucie sceptycznej niedowierzalności, spacerowałem traktami ulic, zaułkami domów, pasażami pod których dachami kłębiły się tłumy Londyńczyków – stanowiących tkankę żywego organizmu miasta. Wzrok fiksował przestrzeń w niespotykany dotąd sposób. Dałem się prowadzić przewodnikowi, będąc zdanym na jego wiedzę i estetyczną wrażliwość kogoś mi zupełnie obcego. Ciekawość i podekscytowanie - to słowa klucze do zrozumienia czegokolwiek. Stare i nowe, połączone w tak trudnej do opowiedzenia harmonii, przenika się i uzupełnia, otwierając się wszystkimi porami materii umysłu na to, co jeszcze nieprzewidziane i odmienne od mojego miejsca zakotwiczenia i wizerunku mijanego codziennie społeczeństwa. Pomimo zatężenia historii i czasu, Londyn potrafił zachować blask wczorajszego i opisywanego na kartach powieści życia sięgającego czasów rzymskich.  Wielokulturowość i wieloreligijność jest zagadką tego miejsca i osadzonego na jego powierzchni człowieka. Wszystko jest takie rozwarstwione, a zarazem scalone tam - gdzie tego wymaga dobro ogółu i wzajemnej komunikacji. Od karnacji skóry, sztuki rozpychającej się z muzealnych przestrzeni na ulicę, po kulinaria w których streszcza się eksperyment z tym, co własne i odmienne zarazem. Pośpiesznie mijanie ludzi. Twarze pogodne, uprzejme, zakotwiczone w odłamkach własnych myśli i losów, które wiatr rzucił na brzeg i pozostawił. Nie rozmijam się z nimi, ale próbuje uchwycić ten język spojrzeń i monologów w tak różnorodnych językach ocierających się zaledwie o słowa Szekspira, czy Dickensa. W sercu miasta Tamiza „płynna historia” lub „najszlachetniejsza rzeka Europy” której brzeg wykreśla obecność mostów, tuneli i barier – które szczelnie i dumnie wypełnia mnogość spacerowiczów. Oprócz miejsc reprezentatywnych i godnych zobaczenia takich jak: Opactwo Westminster Abbey, Big Ben i budynki Parlamentu, Pałac Buckingham, czy katedra świętego Pawła, największe wrażenie zrobiły na mnie parki – zielone płuca miasta: St. James’Park, Green Park, a także Hyde Park, ogrody Kensington i Regent’s Park. Oprócz tego świątynie sztuki: British Museum, The National Gallery of Art, Tate Modern. Przekrój tych estetycznych doświadczeń wymaga jeszcze uporządkowania w czasie i osobnej refleksji. „Londyn jest zagadką.” Obok tych jakże pozytywnych uniesień, towarzyszy mi przeświadczenie, że wraz z rozwojem nowoczesnej i piętrzącej się ku górze architektury, moralność sięga bruku. Na ulicach muzułmańscy radykałowie wykrzykujący tak przejmująco i odważnie imię Allaha. Zawłaszczyli przestrzeń która niegdyś przeszła przez kąpiel chrztu. Skręcam w boczną uliczkę i natrafiam na kościół w którego wnętrzu knajpa, a na beztrosko bawiących się ludzi - z mozaik, fresków i witraży – obserwują nieprzerwanie Chrystus i święci. Desakralizacja ! Patrzę na to i dręczy mnie ból, który chciałbym w sprzeciwie chwili wykrzyczeć, ale nie mam odwagi patrząc na pijany "motłoch bezbożników." Babilon czekający na żywioł ponownej Pięćdziesiątnicy. Ostatecznie umacnia mnie uśmiech moich uczniów. Jest w nich podnosząca na duchu nadzieja i świeżość. Ich zadowolenie z miejsc, które jak myślę na długo naznaczą ich pamięć, stając się ostatecznie radosnym wspomnieniem przestrzeni dla której słowo nadmiar – to zdecydowanie za mało.

sobota, 29 marca 2025

 

Czwarta niedziela Wielkiego Postu. Przeszliśmy połowę drogi pokuty. Odkryliśmy chropowatość kamieni raniących nogi i drzazgi osadzone w osoczu serca. Przytuliliśmy rosochate drzewo Krzyża i ujrzeliśmy strugę światła ze szczeliny Golgoty. Pustynia zaczęła pachnieć eterycznymi olejkami, a święci wskazali nam kierunek wędrówki. Zrozumieliśmy, że jesteśmy grzesznikami – ślepcami, paralitykami, epileptykami, zdrajcami, cudzołożnikami i mordercami – grzesznikami na których oczy Chrystus kładzie błoto i przynagla do obmycia w sadzawce Siloe. Tak wiele biblijnych postaci kotłuje się w człowieku: pełen oporu i ucieczki Jonasz, przynaglony i bezradny wobec powierzonej misji Mojżesz, wadzący się z żywiołami śmierci Noe, poddany próbie wiary Abraham i Hiob, podniesiona z brudu nieczystości Maria z Magdali, Zacheusz wypatrzony na sykomorze i przyjaciel Łazarz wskrzeszony w Betanii. Przesłanie jest proste: Kain nie może posuwać się naprzód ze zwłokami Abla na ramionach. Grzech nie może triumfować. Śmierć musi ustąpić naporowi życia. Ból musi zostać zaakceptowany i ostatecznie przemieniony.„ Cierpienie wprowadza nas w samo serce tajemnicy egzystencji”(J. Danielou). Jeszcze przed nami pełna miłości wytrwałość świętego Jana i próba przez którą będą musieli przejść uczniowie w spowitym nocą zdrady ogrodzie Getsemani. Na wszystkich tych twarzach, pomimo osobistych udręk i wyborów, odzwierciedli się czuła i pełna przebaczenia miłość Mistrza z Nazaretu. Przeniknąć rzeczywistość sensem, a cierpienie – zatopić w nadziei rodzącego się świtu. „Bóg przychodzi z pomocą tym, którzy pragną się leczyć, dając im wiarę”(Teodoret z Cyru). Nieopisana słowami dialektyka wiary i miłosierdzia, zrozumiana najmocniej przez tych, którzy potrafią dostrzec piszący na piasku palec Boga. „Każde uderzenie serca to poryw, w którym Ojciec oddaje siebie. Te uderzenia pompują nam krew Syna, ożywioną Tchnieniem Ducha”(L. Gillet). Oto dlaczego potrzebna jest metanoia – wielka przemiana umysłu i serca, całego naszego rozumienia rzeczywistości, gdyż będąc córą nadziei, jest odrzuceniem rozpaczy – jak głosił świadek i wielki asceta święty Jan Klimak. Życie zwrócone ku Bogu jest kolejnym etapem wielkopostnej drogi, po łzach nowego chrztu, przychodzi czas na pełne duchowej wiosny spotkanie z Chrystusem. Wszystko staje się darem łaski, zaopiekowaniem i euforią radości z odnalezienia daru zbawienia. „Błogosławieni ci, których pragnienie Boga upodobniło się do żądzy ukochanego do ukochanej.”

wtorek, 25 marca 2025

 

Oprócz wiosennego cudu natury, najpiękniejsze są krajobrazy ludzkiego wnętrza. Patrząc na ten widok, wbrew ograniczoności zmysłów, dotykamy tajemnic rozgrywających się poza mimowolną zachłannością oczu. Poznałem wielu ludzi narodzonych po raz drugi. Istoty tracące kontrolę nad własnym życiem. Wykadrowanych z misternie napisanego przez siebie scenariusza osamotnienia i śmierci. Ogarniętych strumieniem miłości tak intensywnie przenikającym duszę, iż poddali się całkowicie i wyłącznie Bogu. Obezwładnieni płakali tak żarliwie, że ich wezbrany strumień stał się sadzawką oczyszczenia- lavacrum. Dzięki genialnemu Diagnoście o szeroko otwartych oczach „podeptany kwiat stał się godnym miłosierdzia.” Wzniesienie ku górze, poczucia bezpieczeństwa, niczym dziecko połączone na powrót pępowiną z matką. Fenomen i factum miłosierdzia tak głęboko obecny w odwiecznej filantropii Boga (Czełowiekoljubiec). W każdym człowieku za fasadą jego duchowych migren, fobii, lęków i demonów, istnieje urodzajna gleba na którą spada deszcz przebaczenia i błogosławieństwa. „Musimy narodzić się z ciała, a następnie z duszy. Oba narodziny są jak łza. Pierwszy rzuca ciało w świat, drugi kołysze duszę do nieba”(Ch. Bobin). Wbrew religijnej wyższości i spoufaleniu sprawiedliwych, to właśnie grzesznicy odczuwają najmocniej ból powtórnych narodzin i pocałunek Boga złożony na ich roztrzaskanym człowieczeństwie. W „łonie matczynym” Przedwiecznego, zagubieni i chorzy- odnajdują schronienie- porzucając wyboistą i raniącą cierniami drogę grzechu. Prostytutka w sakramencie pojednania staje się na powrót dziewicą. Morderca dzieckiem Bożym, a złodziej zrehabilitowanym obywatelem świata i sługą dobra. Notoryczny kłamca i manipulator, pozostaje piewcą prawdy; a ten którego słowa niosły zamęt i podział, nagle odkrywa wielkość uzdrawiającego proroctwa które Bóg położył na jego chropowatym języku i ustach. Jakże często dłonie przestępców stają się strzeliste jak modlitwa lub ofiarnicze jak ołtarz na którym spoczywa Miłość do spożycia. „Ci, którzy mają posiąść nową wartość życia, muszą utracić wszystkie stare wartości”- pisał Brandstaetter. Ubłoceni wkładają godowe szaty czystości i stają świetlistymi, wbrew zalegającym zewsząd ciemnością przyszywającej ich rzeczywistości. „Przeto przyjmuje ostatniego jak i pierwszego- słyszymy w paschalnej homilii św. Jana Chryzostoma- Wszyscy nasyćcie się ucztą wiary, wszyscy przyjmijcie bogactwo miłosierdzia. Niech nikt nie opłakuje ubóstwa, objawiło się bowiem wspólne królestwo. Niech nikt nie opłakuje grzechów, przebaczenie bowiem z grobu zajaśniało.” Ciasny widnokrąg naszych ludzkich sądów, ustępuje pod naporem życia, które obficie udziela ukrzyżowany i zmartwychwstały Chrystus. Dla Niego, pomimo zagmatwanych życiorysów, jesteśmy piękni, mądrzy, prości i godni przemieniającego dotyku. „Raj jest rozproszony, wiem o tym- rozmyślał Yves Bonnefoy- A naszym ziemskim zadaniem, rozpoznać jego kwiaty rozsiane wśród ubogich traw.” Jego przenikliwe i pełne czułości spojrzenie nas tworzy, scala i zatapia w świetle poranka, którego blask nie niknie i rozgrzewa ciepłem dusze skostniałe z zimna. On pisze grzechy na piasku, aby je następnie wymazać z pamięci i historii. „Odpoczniemy ! Posłyszymy, jak śpiewają aniołowie, ujrzymy niebo całe w diamentach, ujrzymy, jak wszystko ziemskie zło, wszystkie nasze cierpienia utoną w miłosierdziu, które napełni cały świat, i życie nasze stanie się ciche, łagodne jak pieszczota”- słyszymy w dramacie Wujaszek Wania Czechowa. Stajemy przed Nim bezradnie nieudolni i pochwyceni pytaniem jak Piotr z Ewangelii: „Czy kochasz Mnie ?”

niedziela, 23 marca 2025

 

Trzecia niedziela Wielkiego postu, inaczej zwana Niedzielą Adoracji Krzyża. W trakcie jutrzni będącej częścią całonocnego czuwania, po wielkiej doksologii, wynosi się na środek cerkwi Krzyż, aby wierni mogli oddać mu cześć. Czas wielkopostnego nawrócenia i przepełniona nadzieją kontemplacja Krzyża. „W śmierci Chrystus przebywa z nami jak gdyby na jednej linii ludzkiej bezradności, cierpienia i lęku tych, którzy przebywają w ciemnościach”(S. Bułgakow). Tylko taka perspektywa odsłania prawdziwy sens Odkupienia. Ten znak łaski, pozostanie tam przez cały tydzień orientując myśli i modlitwy ludzi na misterium miłości Boga do człowieka. „Krzyż to powstanie z martwych, to nadzieja chrześcijan – powie św. Efrem Syryjczyk – Krzyż to siła bezsilnych, lekarz zdrowych… Krzyż to oczyszczenie trędowatych, uzdrowienie paralityków, źródło spragnionych.” Całun smutku spowija czas próby, przygniatając ciężarem belki tak wiele ludzkich sumień, wyborów i powstań z obolałych od potykania się kolan. Bliskość Chrystusa przytulającego i ocierającego łzy smutku; wyjmującego z ludzkich ran drzazgi buntu i niewierności. Resuscytacja wnętrza i na powrót wsłuchanie się w głos sumienia; zdarcie z siebie łachmanów grzechu – rozbłysk wyzwalającej prawdy ! Ludzkość może przyjąć terapeutyczne zstąpienie miłości lub odrzucić. „Bóg króluje z drzewa życia” – odsłania miejsca przebite gwoźdźmi - niczym trofea zdobyte w boju, przekonując świat, że miłość jest silniejsza niż śmierć. „Im bardziej przyszłość zanurza się w mroku, tym bardziej trzeba nam przekonania, że w głębi tej otchłani może wykiełkować coś lepszego, i to w jakimś niemożliwym do przewidzenia kształcie”(J. Guitton). Chrześcijanin jest zaproszony do odkrycia radykalizmu wiary, odnalezienia Drzewa na którym trzeba skłonić głowę i zebrać do naczynia duszy – drogocenne krople krwi Baranka. Tylko taka postawa może ożywić chrześcijaństwo wypalone, wątpiące, zbutwiałe, wynajdujące przeróżne usprawiedliwienia, pozbawione duchowej witalności, obumarłe. W takiej optyce, wszystko staje się błogosławioną tęsknotą, przemienieniem, podekscytowanym oczekiwaniem na noc, która zajaśnieje jak dzień. To miłosne wypatrywanie Raju, kiedy na nowo rozkwitnie drzewo życia - a na nim Ten – który otwiera ranę swego boku, aby rozlała się obficie Miłość. „Lecz o północy każde ciało nagle zamilknie – pisał B. Pasternak - Wiosna rozgłosi wiadomość, że od pierwszego brzasku, śmierć będzie w łunie wielkiego wołania Paschy.”

wtorek, 18 marca 2025

 

Trzeba było wynaleźć literaturę, by Myśl stała się zjawiskiem odczuwalnym. Cieszę się, że ukazała się moja książka pt. „Słowa na krawędzi otchłani. Szkicownik myśliciela.” Refleksje które przedłożyłem czytelnikowi, zrodziły się pod wpływem chwilowych zdumień, irytacji i buntów. Słowa dotykają czasu newraligicznego, rozpiętego pomiędzy doświadczeniem pandemii, a absurdem wojny dziejącej się za naszą wschodnią granicą. Ciągle dokładane i inspirowane prozą życia. Dramat tych następujących po sobie wydarzeń, interpretowany jest z pozycji człowieka wiary i przeniknięty odczuciem nadziei, której choć nikły blask, ale jednak blask, potrafi rozproszyć mrok zwątpienia i nadchodzącej ukradkiem śmierci. Nie zatrzymałem się jednak na tych dramatycznych sekwencjach i systematycznie poszerzałem szkicownik o nowe refleksje. Urósł ku mojemu zdziwieniu do opasłej książki wyrzeźbionej dłutem pióra. Dźwięk zdyszanego komputera na ekranie którego, złożył się fryz czarnych znaków, za którymi schował się oniemiały człowiek, dźwigający na swoich plecach i w duszy, ciężar chwil czekających opowiedzenia i wyjaśnienia. To rodzaj medytacji powstałej w odstępach czasu, mającej na celu dostrzeżenie w historii, czegoś na wskroś transcendentnego – o wiele głębszego niż zasupłany w dramatach ludzki los. Radość, przygnębienie, łzy i bezradność, stanowią osnowę w czytaniu i interpretowaniu świata. Ostatecznym przesłaniem jest uwiarygodnienie chrześcijańskiej nadziei i wiary, przerzucającej most nad przepaściami otchłani. Szkicownik nie powstałby, gdyby nie towarzyszyła mi systematyczna dyscyplina obserwowania świata, dialogowania z nim i ludźmi, a nade wszystko miłość do czytania tekstów – pochłaniania książek – przemierzania krain myśli i oglądania sztuki, która momentami była jak dopływ świeżego powietrza w smogu odrętwiałej od przeciwność egzystencji. Pomimo rozlegle podejmowanych tematów, zawsze przedziera się pragnienie spotkania z Obecnością. Do Niego zwracam się w pełnym ciepła i miłości wyznaniem Pascala: „Nie szukałbyś mnie, gdybyś mnie już nie posiadł.”

niedziela, 16 marca 2025

 

Druga niedziela Wielkiego Postu. Ewangelia proklamowana w świątyni, opowiada o uzdrowieniu Paralityka. Wyobraźnia przybliża nas do tego wydarzenia i umiejscawia nas w centrum dokonującego się cudu. Zobaczyć to z bliska i zastanowić się nad własnym życiem. Ująć to wewnętrznym okiem duszy. Napierające zewsząd tłumy, słuchające Jezusa. Każdy chce być jak najbliżej w bezpośredniej bliskości. Zgiełk i ścisk, podekscytowanie ludzi graniczące z gorączkowością zobaczenia czegoś spektakularnego. Kiedy kogoś kochamy to jesteśmy zdolni do najbardziej irracjonalnego ryzyka, a nawet do uszkodzenia czyjegoś budynku. „W otworze powstałym w glinianej powale ukazały się ręce, a potem twarze ludzkie. Znów odezwały się mocne uderzenia siekier, poszerzających otwór, i na osłupiałych mężów posypały się strugi piasku i okruchy gliny”(R. Brandstaetter). Nagle kilku mężczyzn (być może krewnych lub przyjaciół) i zmiażdżony chorobą człowiek, którego spuszczają na marach przez zerwany gwałtownie dach domu. Nie było innej możliwości dotarcia do Mistrza i natychmiastowego kontaktu ze spojrzeniem i czułym dotykiem Boga. Przekonujemy się namacalnie, że istnieje Ewangelia miłosiernego gestu Tego, który nie tylko zaskakuje i odbiera argumenty swoim oponentom – lecz jest nade wszystko Miłością, przebaczającą grzechy i uzdrawiającą ciało. „Dziecko, odpuszczone są twoje grzechy”- to wstrząsające dla faryzeuszów słowa. W świecie którym przyszło nam żyć, „dotykamy wszystkiego i nic nas już nie może dotknąć” – a szczególnie zstępująca naglę i przenikająca każde włókno naszego jestestwa łaska. „Żyjemy w epoce niesłychanego napięcia nerwowego. Według współczesnej medycyny, większość chorób organizmu ma źródło w psychicznym nieuporządkowaniu. Tragedia współczesnego człowieka polega na tym, że znajduje się pod wpływem zasad, których nie zna lub boi się poznać”(P. Evdokimov). Wszelkie oddzielenie od Boga, może być źródłem niepowodzenia, nieszczęścia a nawet choroby, przed którą medycyna staje się bezradna. Choroba duszy okazuje się poważniejsza niż dolegliwości somatyczne. Jesteśmy paralitykami innego rodzaju, zdruzgotani niemocą i bardzo często samotni – pozbawieni ramion i dłoni ludzi którzy poniosą nasze zbolałe ciało i duszę do lecznicy. Dom wypełniony Obecnością i każda szczelina jego murów, przez która przepływa żywioł światła i oczyszczenia, miłości i wskrzeszającej siły życia. Oczy uzdrowionych to już krajobrazy zmartwychwstania. Wstać i wziąć swoje łoże, to znaczy „podnieś to, co ciebie nosiło, zmień los ciężaru, aby to, co było świadectwem słabości, stało się dowodem zdrowia…”(Piotr Chryzolog). Kiedy się pokajamy i żałujemy za naszego grzechy, dokonuje się nasze uzdrowienie i otwiera się przed nami droga do przebóstwienia. „Twe wszechpotężne słowo będzie zdolne oczyścić me ciało przepełnione słabością, gdy ja wołam do Ciebie z płaczem”- wyzna św. Grzegorz z Nareku. Dzisiejsza niedziela stawia przed nami oprócz uzdrowionego paralityka, charyzmatycznego biskupa,  piewcę taboryckiego światła „herolda łaski” – św. Grzegorza Palamasa – arcybiskupa Tesalonik. Jego wkład teologiczny w życie Cerkwi jest nieprzeceniony i po dziś dzień jego myśl i  intensywne życie wewnętrzne, staje się niedoścignionym wzorem dla chrześcijan prawosławnych. Wedle niego, człowiek jest wspaniałym darem Boga, syntezą świata widzialnego i niewidzialnego, streszczeniem całego stworzenia: „Człowiek, a więc owa wspaniała istota żywa na małym świecie jest streszczeniem wszystkich rzeczy, rekapitulacją dzieł Bożych.” Palamas definiując przebóstwienie, twierdzi następująco: „Łaska Boża to ta energia Boga, mocą której zstępuje On łaskawie, aby zbawić wszystkich, którzy okazali się godni przeobrażenia w Chrystusa w Duchu.”

środa, 12 marca 2025

 

I skąd to, że nie wiemy, dokąd biegniemy. Skąd ten krzyk – szybciej, szybciej. Inaczej padniemy -wiersz Brylla oddaje coś z atmosfery czasu obecnie przeżywanego. Obawiam się świata o którego losie decyduje dwóch zasiadających na jego przeciwległych biegunach stołu ludzi, implementujących do dialogu o pokoju, techniki biznesowe i ukradkowo ważące swój potencjał finansowy i militarny. Trudny do opisania zamęt i zanieczyszczone tajemnice ! Każdy pragnie coś ugrać dla siebie, nie zważając na dramat bezimiennych istnień – umieszczonych lub nie - w katalogu niepowetowanych strat wojny i nekrologach które rodziny przechowują jako bolesne tąpnięcie chwili, po której pozostaje stróżka łez i poczucie niesprawiedliwości. To już nie jest widowisko, czy rozciągnięty w przewidywalnych granicach czasu teatr, którego końcowy dialog stron rozstrzyga wszystko. „Prawdziwa wielka tragedia następuje wtedy, gdy człowiek, który ma moralną rację po swojej stronie, zderza się z szaleństwem grup powiązanych chciwością i wspólnym interesem”(S. Marai). Tak wiele niewiadomych i trudnych do przewidzenia scenariuszy, których rozpisane drobiazgowo sekwencje, schowane są szczelnie przed oczami zirytowanych i domagających się zrobienia czegokolwiek gapiów. Przyszłość jest tak mglista jak wspominanie miejsc w których nigdy się nie było, a których zarys kreśli w umyśle płodna, choć wadliwa wyobraźnia. Nadciąga burza i nie wiadomo skąd uderzy piorun. Na naszym poletku politycznym nieustanne kolizje i wzajemne wyszarpywanie prawd – których autorami są ludzie z pierwszych stron gazet - aspirujący do bycia namiastką wczorajszych i nieprzystających na dziś autorytetów. W walce o fotel prezydencki ludziom puszczają nerwy i padają słowa o ciężarze i sile kamieni, mogących zranić a nawet zabić. Rzeczywistość nie jest czarno - biała, w której są źli i dobrzy, a ich przewaga jest zmienna i dochodzi go głosu w zależności od przychylnych wiatrów, przechylających wahadło raz tu i tam. „Błogosławieni grzesznicy i święci, zbawiający się wzajem… Błogosławiony ból, który nas uniża”- pisze poetka Dana Gioia. Rozmyślanie o polityce i pokoju są płoche i przekładają się na szereg dywagacji, nie mających żadnego, a na pewno silnego umocowania w tym, co dzieje się poza włączonymi kamerami mediów i etatowymi prognostykami przyszłości. Słowa mielące słomę, nic nie wnoszą, jedynie stanowią powierzchowne pocieszenie na czas próby i sprawdzian z drobin człowieczeństwa. Deszcz papierowych obietnic trwa. Jestem nieufny wobec słów bez pokrycia. Domów świetlanych do których nie można wejść. Świat który mnie otacza, staje się na powrót „bolszewicki” i unicestwiający samodzielność myślenia, pośród otumanionych mas na których to ustach cisną się nieustannie artykułowane litanie roszczeń. Ludzie przestali mieć swoje własne poglądy na sprawy ważne, są jak powielacz cudzych myśli – ideowych plewów – rozplenianych na kobiercach ludzkich umysłów. Mam nadzieje, że to jedynie ulotne i podszyte lękiem chwile zagubienia. „Czekanie, gdzie czas odwraca się, aby uspokoić strach”(M. Butor). Nadzieja jest największym bogactwem człowieka refleksyjnego. Ten impas minie i nastanie dzień którego krajobraz naznaczy obecność człowieka wolnego od narzekania, cierpienia i śmierci.

niedziela, 9 marca 2025

 

Pierwsza niedziela Wielkiego Postu poświęcona jest przez Kościół Triumfowi Ortodoksji.  Tego dnia wspomina się święto przywrócenia kultu ikon po zwycięstwie nad herezją ikonoklazmu. Oczy są mądrzejsze od uszu, a we wczesnym Kościele najbardziej rozpowszechnioną metaforą poznania Boga było widzenie. „Sama ikona jest świadectwem i nosi na sobie ogniste piętno chrztu. Krew męczenników miesza się z częściami poniszczonych ikon, ze strzępami światła powstałymi podczas zażartej walki ikonoklastów”(P. Evdokimov). Ikona stanowi nierozerwalną część tradycji Kościoła. To nie tylko część sakralnego depozytu sztuki, lecz zdumiewający język wiary – jej wyznanie – przełożone na malarską wizję. Ikona wpisuje się w historię i egzystencję człowieka, stanowią opowieść o wierze rodzącej się w sercu i pożądanej przez zmysł wzroku; będącej dogmatycznym zachwytem nad Bogiem, odsłaniającym zagubionemu w mroku światu, swoją Twarz. Tam gdzie pojawia się deficyt słów, ikona staje się katalogatycznym argumentem za istnieniem Obecności. Oznacza to, że widzialne człowieczeństwo Chrystusa jest ikoną jego niewidzialnego bóstwa, że jest „widzialnym niewidzialnego.” Dla chrześcijan Wschodu, ikona nie tyle coś wyobraża, ale jest wyznaniem przechodzącym z oczu do duszy. Kult ikon jest najwyraźniejszym świadectwem, że Bóg pojawił się w ludzkim ciele w osobie Jezusa. „Widziałem Boga w ludzkiej postaci i moja dusza została zbawiona.” To rzeczywistość modlitwy w całej rozciągłości i głębi tego znaczenia. „Sztuka jest domeną w której dusza bizantyjska znajduje swój pełny wyraz – pisał Tatakis - Takie przywiązanie do religii, dało sztuce to, co teologia dała myśli; teologia i sztuka są komplementarnym wyrazem tego samego dążenia pobudzonego przez religijny impuls. Głęboki sens tajemnicy, próba wyrażania tego, co jest ponad zjawiskami, duchowość, odrzucenie świata są szlakami, którymi podąża zarówno teologia, jak i sztuka.” Ikona przemienia spojrzenie człowieka, otwiera na materię przeistoczoną dotknięciem łaski. Zaprasza do komunii. Czyni wzrok i myśli skierowanymi na Chrystusa i piękno Jego Królestwa. Portret Chrystusa „malarski wyraz boskiej natury”(A. Grabar). Ikony przez wieki zbierają potoki ludzkich modlitw i łez, stając się świetlistymi towarzyszami wędrówki którą musi odbyć człowiek poderwany do drogi wiary i stający z pokorą atlety, wobec czyhających na niego niebezpieczeństw. Istnieje jeszcze prawda pośrednia, odzwierciedlająca nasze dzisiaj. Nasza rzeczywistość jest również dotknięta jakimś rodzajem kryzysu ikonoklastycznego, półprzejrzystości, separacji od piękna i paradoksalnie przesycona kultem idoli – bożków. Treści tej niedzieli to klarowna przestroga dla wierzących, aby nie wejść na drogę błędu, odstępstwa i herezji, zachowując nienaruszoną i przekazywaną przez wieki naukę wiary. Dlatego w specjalnym obrzędzie, wygłasza się anatemę wszystkim heretykom, a naprzeciwko tych którzy pobłądzili – stawia się świadków i obrońców prawdy. Liturgia wprowadza nas w czas i przestrzeń spotkania, gdzie rozbrzmiewa moc Słowa Życia i pełne światła Oblicze Boga, który wchodzi ku nam, czyniąc wiarę mądrą i odważną. „O Ty, który wszystko znosisz miłosiernie. Który wszystkich ludzi wybawiłeś od przekleństwa. O łagodny Panie, chwała Tobie.”

wtorek, 4 marca 2025

 

Wchodzę na szlak wymagającej wędrówki. „Poprzez czyny, które wołają głośniej niż słowa, wieczernia Przebaczenia obwieszcza, że Wielki Post jest z pewnością podróżą, w którą nikt nie może wybrać się sam”(K. Ware). Dopływ świeżego powietrza i konfrontacja z wyzwaniami chwil, które przecież nie obce były Chrystusowi w krajobrazie rozległej pustyni i odpieraniu pułapek diabła. Wszystko wydaje się próbą i mocowaniem ze sobą i wątpliwościami, od których nie jest wolna wiara, tląca się leniwie w komnatach duszy i codziennie powtarzanych rytuałach uświęcenia czasu i rzeczywistości. Gdybym każdego dnia mógł zerwać choć jedną z wypłowiałych i zastygłych masek, które nakładam - aby przetrwać w świecie ułomnym – egoistycznie zachłannym i nieprzewidywalnym; dostrajającym się bardziej do zła, niż upragnionego dobra. Jednak kiedy otwieram Biblię, wyczuwam zapach utraconego Raju. To instynktownie porywające i obezwładniające zarazem. Szum drzew oliwnych, figowców i gałązek palmowych, zniewalającą woń jaśminu i nardu którego eteryczność przywołuje fragment wyczekiwanej wieczności i szczęście Raju który w imię zgubnej ciekawości porzucili nasi protoplaści. Wchodzę na sykomory i wyglądam Obecności ! Tam, gdzieś w oddali na piasku zdeptanej ziemi On wypisuje moje grzechy i oczekuje, że wyrwę je jak uwierający cierń ze stopy. „Jakie to żałosne i naiwne ufać, że świat się poprawi, kryzys grzecznie przeminie i historia sama z siebie, bez naszego udziału obdarzy nas szczęśliwością. To bzdura przyprawiająca o łzy – pisał Hamvas – Głupia fantasmagoria sfałszowanego istnienia… Przemianę świata umożliwia tylko moja własna przemiana.” Czy Bóg zlepi mnie na nowo. Położy błoto na moje oczy. Chwyci gwałtownie za dłoń i powie pewnie: Wstań ?  Chciałbym przemierzyć pustynie jak ślepiec, wiedziony wiarą, że u jej horyzontu jest sadzawka błogosławieństwa – źródło nowego chrztu. Ucałować ziemię jak bluźnierca i morderca, który zabijał słowem i dewastował miłość. Wyrwać paliki namiotu, zwinąć ciężkie tobołki i ruszyć ze skarbem wiary w nieznaną i naznaczoną bólem przemiany przygodę. Trzeba, choć nie bez oporów, porzucić świat posiadania i kompromisów, stać się nomadą na skraju ulicy z modlitwą psalmu na ustach: „Stwórz, Boże we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha… Przywróć mi radość Twojego zbawienia.” Jakże trudno usunąć z serca przygnębienie i odkryć prawdę o sobie, nawet jeśli to ta z najboleśniejszych prawd. Być wyrytym na dłoniach Boga, tych przygwożdżonych do Krzyża i obficie broczących miłością. U początku tego czasu zmagania i nowych narodzin, wołam słowami Kanonu św. Andrzeja z Krety: „Zgrzeszyłem jak nierządnica, wołam do Ciebie: Ja jedyny zgrzeszyłem przez Tobą. Przyjmij, Zbawco, ode mnie jako olejek moje łzy.”

niedziela, 2 marca 2025

 

Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski (Mt 6, 14-21). Niedziela Przebaczenia Win, przygotowuje prawosławnych chrześcijan do wejścia w Wielki Post. Cerkiew staje w uścisku miłości i przebaczenia, którego nurt musi przekuć kamienne serca w rezerwuary miłości i łaski. Duchowa wiosna i czas wewnętrznej przemiany ! Trwoga nicości musi zostać zażegnana. Stanąć naprzeciw soczystego i obezwładniającego zmysły owocu, i nie zerwać go, pozostawiając wszystko w prymacie wolności Boga. „Grzech to tajemnica odłączenia, to poczucie, że jesteśmy tak ogromnie blisko raju, patrząc na piękno świata, w pełnym ufności spojrzeniu, w oczarowaniu miłością, a mimo wszystko to raj utracony”(O. Clement). Człowiek wiary ma dostrzec dramat Raju i nieposłuszeństwa pierwszych rodziców, aby nie poddać się podszeptom demona i porzucić kiełkującą w duszy, pokusę wejścia na pełną cierni drogę nieposłuszeństwa i grzechu. Kiedy na krzyżu zakwitło Życie, wszystko stało się dziewicze i przeniknięte pięknem pierwszego dnia. Od tej pory świat staje się przejrzysty i nie rygluje go już miecz anioła. Opuścić miraże i widma szczęścia, podekscytowanie i gorączkowość rzeczywistości w której egoizm i próżne „ja”- niszczy harmonię pomiędzy ludźmi, a nade wszystko Bogiem. „Wówczas mocą Ducha Świętego kruszą się w proch bastiony pychy człowieka, zatwardziałości serca i nienawiści – pisał D. Łukin – Kościół odczuwalnie przenosi życie „przyszłego wieku,” gdzie króluje Miłość Boża. W tych minutach dźwięczy w sercach słyszalna w cerkwi pieśń nadchodzącego Zmartwychwstania. Jeden za drugim podchodzący wierni oddają pokłon do ziemi i kłaniają się przed kapłanem. Kłaniają się wzajemnie oraz proszą o przebaczenie wszystkiego, czym zasmucili się wzajemnie, czy to grzechami osobistej nieprzyjaźni, czy upadku wewnętrznego, ukrytego człowieka.” Ekspresja liturgii podrywa do wyjścia naprzeciw skrzywdzonego brata i siostry, stając się rozrzutnym w akcie przyjęcia, przytulenia i zgody. „Przebaczyć to znaczy uwolnić więźnia, a potem odkryć, że tym więźniem byłeś ty.” Podczas Nieszporów przebaczenia śpiewa się: „Otwórzcie mi drzwi pokuty” lub „Nad rzekami Babilonu…” Zewnętrzność gestu podąża za tym, co wewnętrzne – muśnięte dotykiem Ducha. „Miłujcie człowieka i w grzechu jego, albowiem to jest podobieństwo Bożej miłości i szczyt miłości na ziemi” – przestrzega nas przed nieumiejętnością kochania Dostojewski. Wszystko staje się wydarzeniem przebaczającej miłości, poderwaniem pokory i zdjęciem masek za którymi kryje się człowiek słaby, poraniony, przewrotny i podły, w którego rozpiętości wyborów zachował się jad i podszept węża. „Miłość jest bramą gnozy”- powie Ewagriusz. To początek duchowego przeobrażenia wnętrza, którego pulsowanie wyzwala źródło łez i uścisku – prowadzące do „królewskiej drogi naszego ubóstwienia”(Lot-Borodine). W przebaczeniu i wzajemnym współczuciu, kryje się najgłębsza prawda o współodpowiedzialności za siebie i uśmiechu dziecka, dostrzegającego na horyzoncie piękno pachnącego kwiatami ogrodu.

środa, 26 lutego 2025

 

Kilkanaście dni temu powziąłem sobie takie wewnętrzne postanowienie, że na jakiś czas wycofam się i pozostanę z dala od ludzi. Nie udało mi się zrealizować tego pragnienia i chyba będzie musiało być przełożonym na czas Wielkiego Postu. „Sztuka jest może drogą do siebie”(M. Blanchot). Kilkanaście dni minęło mi na wykładach o sztuce i literaturze – spotkaniach z ludźmi i dyskusjach -  które pogłębiły we mnie przeświadczenie, że człowiek pomimo dostępu do wiedzy w telefonie, potrzebuje żywego słowa i obrazu, opatrzonego komentarzem, którego bezcenna i jednorazowo wygłoszona treść, nie znajdzie się w przeczesywanym do gorączkowości i upadłości Internecie. „Akcent przesuwa się od słów do obrazów, od tego, co możliwe do powiedzenia, ku temu, co możliwe do zobaczenia”- pisał Mitchell. Ten głód słuchania i oglądania, a za jego ścianą tęsknota i wrzenie uczuć. W nasionach myśli jest smak i zapach innej krainy. To wyrywa z nudy, która jak twierdził Heidegger – „pokrywa rzeczy i pokrywa ludzi, i wraz z nimi pokrywa nas samych – sprawiając, że wszystko to po równi staje się nam osobliwie obojętne.” Stąd natychmiastowy postulat: nie można być przestraszonym Prometeuszem przykutym do skały własnej niemocy i odrętwienia. Przychodzi czas w którym trzeba wskrzesić ogień, aby dawał ciepło i światło; wybudzał z letargu i mroczności. Stać się głosem, symbolem, napiętą cięciwą słowa. Lubię wpuszczać ludzi do mojego świata przeżyć, przemyśleń, rzeźbionych natychmiastowo myśli, które niczym fala zalewają brzeg ludzkiego poszukiwania i zatrzymania w zdumieniu. Przestałem rozprawiać o wielkiej teologii, czy zawiłej mistyce – zarezerwowanej dla nielicznych i uprzywilejowanych. Skupiam się na prozaiczności chwil z których można wyłuskać coś, co będzie równie duchowo ważne i otwierające na świat przed którym trzeba otworzyć oczy serca i zaniemówić. Otrzeć się o nieskończoność i Obecność ! Moje spojrzenie na ludzi i rzeczywistość stało się mniej podekscytowane i melodyjne, a bardziej przenikliwe i odrobinę krytyczne. „Unikać nie tylko ludzi, którzy przeszkadzają w pracy i życiu; jeszcze bardziej unikać chaotycznych, przegadanych, zbędnych i obcych książek.” Wyostrzył mi się wzrok na sprawy które do tej pory pomijałem lub świadomie wypierałem z orbity przemyśleń, nie konfrontując się z nimi. Od pewnego czasu uwiodła mnie literatura węgierska o której istnieniu wcześniej nie byłem świadomy. Przez kilka nocy połykałem eseje Hamvasa i Dziennik Sandora Marai. Ich przemyślenia są jak łyk świeżego powietrza, wobec wydeptanych już przeze mnie dróg po literaturze i tropów do których przywykłem, będąc przeświadczonym, że nic oryginalnego nie obezwładni mojego umysłu. A tu miłe zaskoczenie i zamówione książki, których wyczekiwanie graniczy z podekscytowaniem chłopca obdarowanego ukradkowym spojrzeniem kobiety – nie w sposób oczywisty, artykułującej miłosne zainteresowanie. W przestrzeni rozproszonej i wznoszonej na poszarpanych ideach, istnieją pełne światła punkty, przywracające wiarę w świat, człowieka, a nade wszystko Boga.

niedziela, 23 lutego 2025

 

Kiedy przyjdzie Syn Człowieczy w chwale swojej i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na tronie Swej chwały. I zostaną przed nim zgromadzone wszystkie narody. I oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów (Mt 25, 31-46).

Niewielu teologów potrafi zdobyć się na odwagę pisania o rzeczywistości bezpośrednio doświadczanej w kategoriach apokaliptycznych. „Najpłodniejsze wydarzenia rodzą się w nas długo, zanim dostrzeże je dusza”(G. D’ Annunzio). Skrycie marzę o świecie doskonałym, wolnym od kłamstwa, przemocy, rozpadu, nie stojącym nad przepaścią samozagłady; choć prawda zbyt prostych i szczerych uogólnień jest aż nazbyt skomplikowana i odległa od faktycznego stanu rzeczy. „W teraźniejszości zawarte są wszelkie przesłanki nieodwracalnej katastrofy mogącej wydarzyć się w niedalekiej przyszłości - pisał profetycznie A. Tarkovski- zdajemy sobie z tego sprawę, lecz nie potrafimy temu zapobiec.” Pomiędzy człowiekiem a światem wytwarza się swoiście rozumiane napięcie- drganie, które odczuwalność wydziera przestrzenie pustki- próbując tak dobrze oswojone horyzonty życia, nasycić strachem, cierpieniem i śmiercią.  Z zatrwożeniem myślę o zdaniu Camusa: „jedyne wartości jakie panują nad światem to te, które rządzą światem zwierzęcym - gwałt i chytrość.” Wyrazem przepastnej naiwności jest świadomość, że coś złego dzieję się gdzieś tam, daleko od nas i możemy spać spokojnie. Nagle w to wszystko wkracza powtórnie Chrystus. Spektakularnie rozpoczyna się sąd, konfrontacja z prawdą o sobie i własnym losie. Wszystkie półcienie znikają, a na jaw wychodzą rzeczy nawet najgłębiej skrywane i bolesne. Odpadają maski i nic już nie będzie można zafałszować, zakłamać, zretuszować; uzewnętrzni się wszystko. Miłość stanie się matrycą przyłożoną do życia każdego człowieka. Umiejętność bycia człowiekiem na miarę miłości jako daru: poświęcenia, rezygnacji z egoizmu i wyjść ku drugiemu człowiekowi. Otwarte oczy serca w których odbija się zarys Królestwa Bożego. Tylko ci, którzy odwracali głowę od nieszczęść innych, mogą czuć się w pełni zaniepokojeni dniem, który gwałtownie wkracza w umeblowaną i pozornie bezpieczną rzeczywistość człowieka. Choć dzisiejsza Ewangelia mrozi krew w żyłach i napawa lękiem, to pomiędzy jej zdaniami, tli się wątła struga nadziei. Myślę, że na ziemi nie ma większej tajemnicy niż ludzka tęsknota za Bogiem. Czy jestem owcą, a może kozłem – przymusowo ustawionym w gronie skazanych na niebyt i z zerwaną pępowiną miłości ? W pryzmacie miłości destyluje się odpowiedz na tak poważnie postawione pytanie. W tej eschatologicznej rozterce, pojawia się przebłysk pogodnego przeświadczenia, że ostatecznie koniec będzie lepszy niż początek. Szczęście zatriumfuje nad rozpaczą, a kozłom zostaną przyprawione skrzydła aniołów. Miłość rozleje się obficie i wypełni ludzkie otchłanie. „Tu milknie język ludzki - pisał M. Bierdiajew - Eschatologiczna perspektywa to nie tylko perspektywa nieprzewidywalnego końca świata, jest to również perspektywa każdej chwili życia. W każdej chwili życia, trzeba kończyć ze starym światem i rozpoczynać świat nowy. W tym jest oddech Ducha. Eon kresu jest odsłonięciem Ducha.”

 

czwartek, 20 lutego 2025

 

Znam ludzi którzy są chronicznie rozdrażnieni i boją się marzyć, a troska o dzisiaj przesłania im to podstawowe i w pełni darmowe rozmyślanie o sensowności i świetlistości wyłaniającego się ukradkowo jutra. Natarczywie sprawdzają stan bankowego konta i próbują kontrolować niuanse codzienności – niedowierzając temu, że potrafią być naprawdę wolni i choć trochę zadowoleni z siebie. Marzenia są jak łyk świeżego powietrza pośród pędzącego tłumu, destylującego ze smogu resztkę nadziei i życia. „Im bardziej przyszłość zanurza się w mroku, tym bardziej trzeba nam przekonania, że w głębi tej otchłani może wykiełkować coś lepszego, i to w tak niemożliwym to przewidzenia kształcie”- pisał w Dzienniku Guitton. Kurczymy i boimy się śmierci, tak jak boleśnie przeżywamy nowe wyzwania, które przynosi przyprószony nicością kolejny dzień życia. „Wytrzymać świadomość, że cała ludzkość pędzi w ciemność unicestwienia”(B. Hamvas). Wszystko jest absolutną łamigłówką lęku, sklejonego lepiszczem stagnacji, niepewności i strachu, które muśnięte jednym promykiem nadziei – znikają bez śladu i wyzwalają umysł od przeciążenia, powątpiewania i strachu. Nasze klucze do otwierania egzystencji są spiłowane i nie pasują do żadnego z zamków, czekających na otwarcie. Wystarczy wątła szczelina drzwi, aby rzucić okiem na drugą stronę miejsca w którym można się zadomowić i odetchnąć. Wszędzie chcielibyśmy wejść gwałtownie, wyważając ściany i czyniąc niepotrzebny hałas. Natychmiast opresyjni, boimy się cierpliwie czekać i trwać pokornym nieporuszeniu. Irytująco roszczeniowi, wyposażeni w instrukcję obsługi świata i pakiet odpowiedzi na pytania, wobec których zawsze człowiek pozostawał w roztargnieniu i rozkroku – nie potrafiąc odkryć drobiazgów i momentów obdarowania. Jakże wielu chciałoby zrywać z kiści słodkie winogrona, a nigdy nie poczuło pod stopami chropowatej ziemi z której łona ma wychylić się łodyga, a następnie uwodzący wzrok i powonienie owoc. Być może trzeba stracić to, co się posiada – aby otrzymać to, co jest jeszcze nie widoczne dla oczu – a skryte za zasłoną beztrosko kiełkującego marzenia. Spacer pośród tak wyłożonych dylematów, staje się filozoficzną zagwozdką mężczyzny w średnim wieku. „Szczęśliwe dojrzałe kolby kukurydzy i zboża gotowe na żniwo” – mówił z właściwą dla siebie emfazą Péguy. Coraz częściej przekonuję moich uczniów i napotkanych słuchaczy, żeby nie przejmowali się chwilą obecną. Nie wzbraniajcie się marzyć, bo z nich wykluwa się smak i dreszcz życia, sztuka, miłość i odruchy duszy, skierowane ku zadomowieniu w ponadczasowości. Jak powiedział Tolkien: „Drogi wiodą i wiodą wciąż dalej.” Wzmocnione tęsknotą za tym, co niepoznane i wyczekiwane, czynią z wędrowcy proroka, będącego już o krok od celu powziętej odważnie przygody życia; na przekór rozproszeń i przeciwności.  

niedziela, 16 lutego 2025

 

A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko, wybiegł naprzeciw niego, rzucił się mu na szyję i ucałował go ( Łk 15,11-32). Jest to jeden z najpiękniejszych, a jednocześnie  najbardziej poruszających wewnętrznie fragmentów Ewangelii. Zobaczyć gest Ojca, który rozpościera w akcie miłości swoje ramiona, wychodzi na drogę z tęsknotą wyczekując swojego zagubionego i zniszczonego przez grzechy dziecka. Dom z aromatem pomarańczowego sadu. Przestrzeń miłosiernej i czułej Obecności ! Pocałunek, przytulenie, wzruszenie i eksplozja miłości, która czyni chrześcijaństwo wrażliwym na przebaczenie, to wielkość która wypływa z pełnego miłosierdzia serca Boga. „Wszyscy jesteśmy schwytani w kosmiczny rozmiar Bożej łaski i miłosierdzia”(R. Rohr). Chrześcijaństwo mierzy się otwartymi ramionami, głębią serca, potokiem łez które przynoszą oczyszczenie i wskrzeszają na nowo do życia. „On uznał mnie gotowego do, aby wejść do cudownego raju, a ja wybrałem kłujące ciernie. On przygotował życie i wieczną chwałę, a mnie zabiły własne grzechy”(J. Mandakuni). Ile to razy w naszym życiu zranieni jesteśmy grzechem, zagubieni, pełni buntu i wewnętrznej pychy. Gnijące strąki zalegają na dnie serca każdego człowieka. Przechodząc przez dramat upadku, potykając się o swoje iluzje szczęścia, w pewnym momencie przypominamy sobie, że ktoś nas autentycznie i prawdziwie kocha, dla Niego jesteśmy ważni. Bóg się nami nie brzydzi, ciągle wychodzi cierpliwie na drogę i wygląda naszego powrotu, bo wie że krucha jest  i pełna lęku ludzka natura. „Nie mów, że jesteś słaby, powiedz, że jesteś grzesznikiem”(św. Jan Chryzostom). Grzesznik musi zdjąć z siebie ciężar ciała, aby móc zostać dotkniętym łaską i otworzyć się na przebóstwienie. Kiedy duma, pycha i egoizm się wyczerpią pozostanie tylko tęsknota za Miłością. Święty Ambroży wypowiedział jakże zdumiewający pogląd: „Bóg stworzył człowieka i wówczas odpoczął mając wreszcie kogoś, komu może przebaczyć grzechy". Te słowa stanowią całą wielką wyobraźnię miłości jako daru. Serce ojca nigdy nie przestało bić dla swojego dziecka które się zeświniło. Serce to centrum uczuć, to przestrzeń w której zostaje przywrócony do życia ten, który był umarłym a ożył, zaginał a odnalazł się. W głębi tego obrazu przypowieści, widzimy starszego syna - tego „sprawiedliwego wyrobnika", gdybyśmy mieli opisać jego portret psychologiczny to zobaczymy: wściekłość, irytację, pogardę, ręce zaciśnięte w porywie gniew, to cała postawa wyraża naganę i zgorszenie słabością ojca. Jak ten obraz ma się do mnie ? Kiedy odnajdę w sobie marnotrawnego syna, stanę w prawdzie, dokonam autorefleksji nad swoim postępowaniem, wejdę na drogę, jest szansa że spotkam na niej Ojca, który przyjmie mnie z rozpostartymi ramionami..., to już jest uzdrowienie, odnaleziona darmowa miłość. "Teraz wreszcie czuję, jak ogarnia mnie tęsknota za tym uściskiem. Biegnę do Ojca, zarzucam Mu ręce na szyję. Przebacz mi, że byłem Ci wierny bez miłości".

 

wtorek, 11 lutego 2025

 

Ostatnio dużo rozmyślam nad przyszłością. Mam świadomość, że to marzycielskie i płoche przedsięwzięcie, ale jakże odprężające po trudach przeżywanej intensywnie codzienności. Czasami wydaję się tak ociężały jak starzec, którego kości wiotczeją na samą myśl o konieczności wstania z łóżka i podjęcia najmniej skomplikowanych czynności; od zaparzenia kawy po wciągnięcie na skarpetek na stopy. Najdrobniejsza łupina życia staje się wyzwaniem rzuconym marazmowi, czy kiełkującej w posadach sennego ciała depresji. Pustynia czekająca na przebudzenie i rozkwit życia. Rozmyślania nad jutrem stają się wygodą dla intelektu, marszczącego się nieustannie wobec spraw ważkich i jakże często przygniatających. Nie każdy ma taki komfort do rozciągniętych w czasie wzlotów i płodności idei, ponad prozą garbatej codzienności. Jutro jest pełne piękna, ponieważ zawsze można wszystko zacząć do nowa. Nie istnieją chwile stracone, zaprzepaszczone, porzucone na rumowisku czasu. „Asceza samotności wygasza nawet światła i kolory świata zewnętrznego, by skierować spojrzenie ku wnętrzu”(P. Evdokimov). Każdego poranka można ocalić i wskrzesić miłość. Nigdy nie jest za późno na wzniesienie fundamentów domu, posadzenie drzewa oliwnego, czy odpoczynku na kamieniu na którym być może biblijni patriarchowie składali swoją ociężałą od bożych spraw głowę. Zawsze można usłyszeć śpiew ptaka i szelest wiatru, pocałunek spadającego liścia i słodycz rozwartych ust i oczu drugiego człowieka. Być otulonym promieniami słońca i skropionym kroplami deszczu w fałdach którego przychodzi bryza wieczności. „Ziemia jest pełna nieba. I każdy zwykły krzew płonie Bogiem. Lecz tylko ci, którzy widzą, zdejmą sandały…”(E. Barrett). Kiedy się to pojmie, wtedy indywidualna historia stanie się błogosławieństwem i obdarowaniem. Pojmujesz to i uwalniasz się od paraliżujących wnętrze lęków, chimer ciągnących ciało ku ziemi i śmierci. „Gdybyśmy potrafili wielbić, nic naprawdę nie mogłoby nas martwić. Przemierzalibyśmy świat ze spokojem wielkich rzek”- pisał Eloi Leclerc. Tylko tak otwarte myślenie, separuje od świata zepsutego pieniądzem i posiadaniem, świata natarczywej neurozy i chciwości, dwubiegunowości, szalonych namiętności i pragnień zredukowanych do przedmiotów – wyznaczających drogę ku fałszywie przeżywanemu szczęściu. To jedynie spektakl cieni i ohydna farsa, za którą nie ma człowieka, lecz jedynie jego karykaturalna maska. Nikt inny nie potrafi unieść mnie ponad to wszystko jak Bóg i wyszeptać do mojego ucha u kresu dnia: „Zbawiam Cię, ponieważ cię kocham.”

niedziela, 9 lutego 2025

 

Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik (Łk 18, 10 -14)

Ewangelia dzisiejszej Niedzieli, nie stanowi w żaden sposób wprowadzenia do życia modlitwy, to raczej precyzyjnie sformułowana odpowiedź, skierowana w stronę faryzeuszów, próbujących Mistrza zapędzić w ślepy zaułek teologii, obarczonej uwierającym umysł pytaniem: Jak można się zbawić ? Bowiem dla uczonych w Prawie, jedyną drogą do zbawienia jest wierne i poddane dyscyplinie zewnętrznych aktów – przestrzeganie Prawa. Jezus staje w opozycji do takiej perspektywy i wskazuje na język miłości, przebaczenia i skruchy, jakże odległy od pełnej arogancji i pychy człowieka, przechwalającego się katalogiem spełnionych powinności względem Boga. „Początkiem ludzkiej mądrości jest umiejętność osądzania siebie”- czytam w Apoftygmatach. Świątynia z przypowieści, staje się doskonałą przestrzenią weryfikacji dwóch jakże odmiennych postaw ludzkich. Jeden człowiek, to pozer przechwalający się swoimi zasługami i robiący wokół siebie spektakl radykalnej pobożności, poza którą nie istnieje już rzeczywistość współczucia i miłości bliźniego; tylko konfrontacyjny osąd i pogarda. „Bóg jest przykrywą dla zadufanego „ja”, które instrumentalizuje relację religijną dla własnego wywyższenia. Człowiek, który kryje się poza tą modlitwą, niczego od Boga nie oczekuje, o nic go nie prosi; chodzi mu jedynie o pokazanie się, o przedstawienie Bogu swoich praw, o przedstawienie swojego kredytu”(R. Fabris). Faryzeusz w miejscu dla uprzywilejowanych i celnik schowany za półmroku krużganka, nie mający odwagi nawet podnieść oczu ku światłu sączącemu się przez przepruwający ścianę świątyni otwór. Bije się w piersi, wskazując na wnętrze które niczym wyschnięta ziemia potrzebuje życia, odrodzenia i łaski. „Twarz obmyta przez łzy – pisze św. Efrem – ma niezatarte piękno.” Zdruzgotany grzechami, obarczony historią osobistych zdrad, znajduje miłosierne westchnienie i pełen współczucia osąd Boga.  W celniku jest marność i nędza zagubionego dziecka. Jest wolny od osądzania kogokolwiek i pragnie jedynie posklejać swoje życie, aby zacząć wszystko od nowa. On najlepiej rozumie trudny los innych – ubrudzonych w rynsztoku, ogłupiałych przez pieniądz, niewiernych, odseparowanych, nieczystych, skazanych na potępienie – takich na których faryzeusze spluwają, lub omijają szerokim łukiem. Życie modlitwy, jego intensywność, głębia, stanowi o jakości zdrowia duchowego i ma wymiar terapeutyczny. „Zacznij od pokornego powiedzenia: jestem grzesznikiem, dzięki Ci składam, Panie, za to, że mnie cierpliwie znosisz… Następnie proś o Królestwo boże, a potem o rzeczy godziwe i nie ustawaj z tego powodu, że ich nie otrzymałeś”(św. Bazyli Wielki). Ten został zaakceptowany i przygarnięty przez Boga. „Odwrócić się od wszystkiego ku jednej twarzy to znaleźć się twarzą w twarz ze wszystkim”(E. Bowen). Przypowieść Chrystusa jest również przestrogą dla chrześcijan, którzy mogą popaść w pułapkę ekskluzywizmu zbawienia i łatwość wykluczenia z niego innych braci. W każdej modlitwie dokonuje się poszukiwanie Boga i współodczuwanie wraz z innymi wielkiego daru miłości i przebaczenia – uchylającego drzwi do Królestwa Bożego. „Daj mi głos celnika dla mojej uzdrowionej duszy – wzdycham za mistykiem Nersesem Snorhali – Ty, który jesteś Wodzem Celników, abym wołał własnymi słowami: Mój Boże, przebacz mi moje grzechy !”

niedziela, 2 lutego 2025

 

Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”(Łk 19,1-10).

Każdy z nas ma swoją sykomorę na której wypatrzył nas Bóg. Gdzie powinieneś być, a gdzie teraz jesteś ? Dobrze to zrozumiał bohater z dzisiejszej Ewangelii. Zobaczyć, przekonać się, zdumieć się, skonfrontować się z Obecnością. Zacheusz - celnik, konfident, w powszechnym przekonaniu społeczny pasożyt, zaciekawiony osobą Mistrza z Nazaretu. Wiele o Nim słyszał, choć to było zapewne wyobrażenie wykreślone słowami innych. Wieść o cudach, uzdrowieniach i mądrości zmieniającej ludzi, dociera na długo przed Jego wizytą. Ciekawość poprzedza pragnienie ujrzenia. Wdrapał się na sykomorę, ponieważ był zakompleksionym karłem, aby wśród cisnącego tłumu wypatrzeć Uzdrowiciela i przekonać się o prawdziwości ludzkich opinii. Bóg znalazł go na gałęzi drzewa. Przez koronę liści, ujrzał poświatę światła, bijącą z taką intensywnością iż nie można było oderwać oczu. Był wstrząśnięty. Nagle Chrystus zatrzymał się, spojrzał mu w oczy i wszystko od tego momentu się w jego życiu zmieniło. Chrystus przerywa mu widowisko i proponuje coś, co nie było przewidziane w programie terapeutycznej dramaturgii. Wydobywa go z ukrycia i szkicuje nowy scenariusz życia. „Zejdź prędko". Już widzę jak schodzi z tego drzewa zdziwiony i lekko zakłopotany, a ludzie wybałuszają oczy, śmiejąc się z niego oraz czekając na reprymendę ze strony Pana. Odważnie znosi wrzaski i kpiny. Zacheusz zostaje wyleczony z cwaniactwa, egoizmu, chęci zawłaszczenia innymi, pazerności na pieniądze, leczenia kosztem innych swoich kompleksów, budowania sukcesu na krzywdzie ludzi. „Ten, kto ujrzał swój grzech, większy jest niż ten, kto widział anioły”(św. Izaak Syryjczyk). Spotykają się dwie osoby, dwa spojrzenia które zmieniają to wydarzenie w nawrócenie i impresję wiary, poruszającą otchłaniami duszy. Moment w którym poczuł się autentycznie kochanym. Ilu to ludzi po Zacheuszu usłyszało: „Zejdź prędko. Idź moimi śladami, zaprowadzę cię do mojego domu, przeobrażę wszystko. Istota uchrystusowiona. „Nie szukaj absolutu – pisał  poeta Gaspar - On jest w tobie.” Dom grzesznika stał się domem Pana. Dom złodzieja i krętacza, stał się kościołem w którym dokonało się pokajanie. Od tego momentu nawrócony grzesznik, zaczął rozdawać swój majątek tym których skrzywdził -  wtedy poczuł się autentycznie wolny i szczęśliwy. Odnalazł zbawienie i stał się ukochany dzieckiem Boga.

piątek, 31 stycznia 2025

 

Istnieje sztuka która wyrywa ze zmęczenia i marazmu. Sztuka na obrzeżu krzykliwości, szoku i trywialności, świetlista nasycająca prozaiczną codzienność i zabieganie, nutą idylli -  skąpanej w zieleniach tak witalnych i jakże wybudzających oczy z matowości zimy oraz towarzyszącego jej sennego zmęczenia. Zaskakująca zmiana postrzegania, wolna od umysłowych diagnoz i estetycznych analogii. „Malarz jest malarzem dzięki temu, że używa farb zdolnych uwieść oko i naśladować naturę, jedynie kolor bowiem zdoła to uczynić”- pisał Blanchard. Ukradkowo, po całym dniu intensywnych zajęć w szkole, wpadłem na wernisaż malarstwa Jovity Żychniewicz. To było jednie kilkanaście chwil obcowania z obrazami, które dały mi ogromną satysfakcję estetyczną. Kolor istnieje kiedy zainteresowanie na niego patrzymy. Jest płodny kiedy zaskarbia nasz wzrok i powoduje uśmiech na twarzy. Cały strumień myśli został zawłaszczony przez święto zieleni. Starożytni byli przekonani, że zieleń to barwa nadziei- ratująca rzeczywistość z odrętwienia i kataklizmu zapomnienia. Kolor przeistoczonego losu ! Podoba ci się zielony – to jedyne pytanie oczekujące na natychmiastową odpowiedź widza. Malarstwo prostego motywu, fotograficznego kadru natury, odmalowanego tak soczyście i zachęcająco, jakby się człowiek znalazł w tajemniczym ogrodzie w sercu miasta – momentu biologicznego przebudzenia form i pigmentacji tak intensywnej, że nie pozwalało się oderwać oczom od płaszczyzny płótna. Patrzysz na rośliny wychylone ku górze, a one przestają być czymś malarsko skatalogowanym. Nie jest to atlas botaniki przeniesiony na krosno obrazu, lecz obiekty malarskie, których osnową jest wnętrze i spojrzenie malarki, przełożone na dukt pędzla i muzykę koloru.  W takim malarstwie jest coś pozaintelektualnego, zwolnionego od wyrafinowanego opisu ikonograficznego. Wegetacja i bycie naprzeciw łodygi, liścia, rozedrganego światłem klosza palmy, czy sztafażu architektury. Być może artystka próbuje zwrócić naszą uwagę na to, co ożywione i otaczające nas zewsząd, do czego przywykliśmy tak mocno, iż wypiera to trajektoria naszego wzroku. Wchodzisz na wystawę, gdzie na zewnątrz światła i kolory świata są wygaszone; czekające na przebudzenie. Zieleń zapowiada rozkwit wiosny, miłosne oczarowanie i wychylenie ku wybudzonemu z uśpienia życiu. Pod ciężarem przepracowania i wyczerpania nerwowego, potrzebna jest wrażliwość na naturę i jej rytm, którego kiełkowanie rozpoczyna się od donicy na oknie, po oczarowanie zielenią, kiedy ziemia przebudza się po śnie śmierci i staje się czymś uroczo orzeźwiającym, odsyłającym do granic Raju o którego istnieniu zdaje się zapomnieliśmy. Najprostsze obrazy natury wystarczą, aby móc odkryć witalizm świata w którym los człowieka splata się z liściem poruszanym tchnieniem wiatru i muśnięciem słońca.

wtorek, 28 stycznia 2025

 

Obawiam się o ludzi, którzy żyją w jakieś niepojętej dla mnie umysłowej matni. Erozja odpowiedzialności za słowa, które się rozsypuje jak kamienie na których można się wywrócić. Człowiek kompensuje siebie, i w sytuacji konfrontacji i poniżenia, próbuje za wszelką cenę uzyskać przewagę ( a to już niestety, jest moment osobistej kompromitacji). Przypominają ludzi opisanych przez Moliera, którzy „wszystko wiedzą, choć nigdy nie nauczyli się niczego.” Przepuszczają sforę rozszalałych i zaczepnych słów, po których pozostaje jedynie niesmak dialogu i wycofanie. Czują się promotorami autorytetów o wątpliwej jakości i identyfikują się z nim tak silnie, że gotowi są na porzucenie osobistej wolności w której tak wiele spraw można skonfrontować z prawdą i uczynić czytelnymi dla innych. To nie jest cywilizacja przeciążenia, lecz implementowanej nieświadomie głupoty. Nakarmieni papką płynącą z ekranu telewizora, stają aroganccy i mierzący innych, wytartą miarą swoich urojonych przekonań.  Rozszarpują emocje i wylewają łzy nad staruszkiem cudem uratowanym z hitlerowskiej zagłady Żydów, a nie widzą żadnego problemu w legalizacji aborcji i funkcjonowaniu podziemia w którym rozrywa się na kawałki i utylizuje dzieci. Otępiałe zobojętnienie metrykalnych chrześcijan wobec piekła w którym na oślep już brodzą ! „Współczesne kobiety żądają wolnej i darmowej aborcji.” Świat przewrotnych myśli i moralności, przy selektywnie wybieranych i pielęgnowanych skrycie wartościach. „Dziwny sposób budowania przyszłości – masakrowanie w pierwszych chwilach życia tych, którzy zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy są powołani do tego, aby w tej przyszłości żyć” (G. Thibon). Diabolos jest reżyserem takich postaw i słów, pod płaszczem których jest przygniatająca i odpychająca niechęć do istnienia. Pustka opakowana tak atrakcyjnie, iż fragmentarycznie wydaje się czymś dobrym i słusznym na pierwszy rzut oka. Czyż to nie mądrość Talmudu powie, że „kto ratuje jedno życie – ratuje świat.” Świat to lustro, a w nim odbija się tak różnorodna mnogość postaw, a te potrafią przerazić człowieka o trzeźwym umyśle i wrażliwym sercu. Jakże potrzeba ostrości widzenia, aby uchwycić zakamuflowane i podstępne mechanizmy tego świata; jego zmęczenie, wyczerpanie i chroniczny wstręt do życia. „Fakt śmierci wyznacza głębię pytania o sens życia”- twierdził Bierdiajew. Człowiek zawsze powinien być wewnętrznie wolny, a przez arterie jego duszy powinno przepływać życie i odpowiedzialność za kształt jutra. Jakże ostrożnie trzeba szafować sądami, a nade wszystko posiąść spokój, który jest zdolny do przemiany świata i wyrwania go z przeklętego kręgu śmierci. Zakończę mądrością żydowską, pomimo tego, iż zostałem w ferworze słów określony „antysemitą.” Rabbi Elimelech był przygnębiony różnymi troskami które na niego spadły. Wtedy zjawił mu się jego zmarły nauczyciel i szanowany mędrzec. Rabbi zawołał: „Czemu milczysz, mistrzu, widząc tyle nieszczęścia ?” Odparł jego Mistrz „widzimy w niebie, że wszystko, co wam się wydaje złem, jest dziełem łaski.”

niedziela, 26 stycznia 2025

 

Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum nad jeziorem, na pograniczu Zabulona i Neftalego. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza:  Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło. Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: «Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie» (Mt 4,12-17).

W przyśpieszonym i pełnym zadyszki biegu historii, tylko słowa Ewangelii potrafią rezonować z tak bezpośrednią wprost siłą, zapadając w sam środek ludzkiego serca i umysłu. „Tęsknotą wypalonych w nas jest nostalgia za celem”- rozmyślał grecki myśliciel Yannaras. Bóg nie pozostawia człowieka w próżni, czy zawieszeniu. Wychodzi naprzeciw i przekonuje. Nie daje instrukcji obsługi tego świata, lecz pozostawia mądrość uzbrajając swoje umiłowane stworzenie w predyspozycje pozwalające na odwagę w konfrontacji z wyzwaniami codzienności. Pozostawia słowo nadziei i przebudzenia. Człowiek przytłoczony obfitością wszystkiego wokół, konfrontuje się z przesłaniem Mistrza z Nazaretu i jest zdruzgotany, jak słabo siebie zna i jak nieporadnie rozpisuje scenariusz własnego życia. W ustach Chrystusa, nie ma tu wabiącego umysł intelektualizmu do którego przyzwyczaja nas pozornie sterylny i dobierający taktownie słowa świat, lecz rozdzierająca wszystko prawda „objawiająca się w promiennych mrokach ciszy”(św. Grzegorz z Nyssy). W konfrontacji z nią, ciemność ustępuję pod naporem światła, a zbrukany grzechem i obojętnością człowiek – staje się przeistoczoną istotą świtu; szukającym, poszukiwanym i odnalezionym zarazem. „Im bardziej zbliżasz się do światła, tym bardziej wiesz, że jesteś pełen cieni”(Ch. Bobin). Nieustanne nawoływanie do nawrócenia, staje się indywidualnym programem chrześcijanina - lustrem dzięki któremu można zdjąć maski fałszu i być sobą. Stąd pedagogia atletów pustyni wyrażona w prostych i dosadnych słowach, krusząc pewność siebie i wyzbywając się z wszystkiego, co wydawało się godnym marnotrawienia sił: „Kto zobaczył swój grzech jest większy od tego, kto ujrzał aniołów.”

wtorek, 21 stycznia 2025

 

Każdy dzień przynosi jakąś nieuniknioną próbę dialogowania ze światem. Wbrew natarczywej melancholii i rozdrażnieniu, przedzieraniem się przez zakamarki nieodkrytych miejsc, sytuacji, ludzkich postaw i przewidywań, które jakże często okazują się płoche wobec mającego nadejść jutra. Wracając z pracy w tramwaju, naprzeciwko mnie stała dziewczyna o tak pięknych oczach, że miałem nieodpartą pokusę przybliżyć się do niej i pocałować je. Było to cudowne przynaglenie, ale na szczęście się powstrzymałem. Ludzie tak rzadko patrzą sobie w oczy ! Zamykają je pośpiesznie i zaklejają lepiszczem obojętności. Odkąd patrzą w taflę lustra telefonów, widzą tylko siebie i bezkres pustki mierzonej sygnałem natarczywie spływających wiadomości. Kiedy kochający się ludzie spuszczają z siebie wzrok, ich miłość wchodzi w stan agonii; zapominają o sobie i podążają już osobno. Wszystko jest takie trywialne i skazane na zasklepienie w egoizmie i pragmatycznej kalkulacji. Od blasku w oczach zaczyna się przemienienie świata w miłości i pięknie. Boli mnie obecność świata w którym spotkanie wydestylowane jest z zachwytu nad istotą przygodnie mijaną w zadyszanym rytmie miasta. Człowiek to tajemnica zaklęta w spojrzeniu ! Pozostawiam ten aspekt i powracam do początkowej myśli mojego namysłu, to znaczy zmagania z zewnętrznością. „Życie zaczyna się dopiero wtedy, kiedy nie wiemy, co będzie”- twierdził poczciwy Tołstoj. Trzeba nabyć praktyki w mocowaniu się z następującymi – niczym tektoniczne tąpnięcia wydarzeniami – aby ze spokojem i pokorą mędrca, nasłuchiwać tego, co świat ma jeszcze do zaoferowania lub nie. „Głębia egzystencji jest tam, gdzie ma ona świadomość losu”(K. Jaspers). Człowiek niesie swój los na plecach, niczym nieustraszony powolnością i irytacją śpieszących się z naprzeciwka innych ślimak. Tym razem starożytny Kallikles, podpowiada mi: „Zaprzestań subtelnych rozważań, zajmij się tym, co jest miłe Muzom i co da ci reputację człowieka mądrego.” Jakże wątła wydaje się ta zachęta, wobec napierających zewsząd żywiołów i narażania się na niebezpieczeństwa kolejnego dnia. Jakże trudną jest sztuka ujarzmiania teraźniejszości, aby pojutrze było wyprażone w promieniach słońca i śpiewie ptaków. Być może koniecznym rozwiązaniem jest ucieczka i odnalezienie siebie tam, gdzie zasadzone drzewo zacznie pączkować i stanie się ewangeliczną sykomorą, czy migdałowcem w cieniu którego rozplączą się wszystkie węzły życia i nagle wybiją źródła. Niekiedy potrzebna jest asceza samotności i odtrącenia przez innych, aby uchwycić świat zewnętrzy w innym kolorycie i zapachu. Udać się niezauważenie ku przestrzeni serca, w którym banalność i sztuczność, ustępuję poetyce maksymalnego spełnienia – pejzażu metafizycznego – παράδεισος  po którym Bóg kontynuuję swój miłosny spacer o brzasku. Biologicznie się eksploatuje wszystko to, co naznaczone jest rysą czasu i śmierci. Jedynie świat ducha, choć ulega spowolnieniu, jest wolny od bruzd przygodności i zniszczenia. Nietzsche twierdził, że istnieją dwa szaleństwa, które sprawiają, że człowiek żyje; jedno, to jego własne szaleństwo śmiertelnego nadczłowieka, żyjącego w wiekuistych powrotach; drugie, które natychmiast odrzucił a w którym jest logika wolności i ocalenia, to szaleństwo preferowane przez świętego Pawła, szaleństwo Krzyża, Boga pokonującego śmierć i człowieka nieśmiertelnego – zanurzonego w ekspresji życia szturmującego kamień grobu. Pauza słowa. Uśmiecham się do siebie, bo ujrzałem w cudzych oczach zarys krainy do której niestrudzenie zmierzam.   

 

 

niedziela, 19 stycznia 2025

 

Teofania, Święto Jordanu, Święto Światła, Nowe narodziny chrześcijanina. Tak jak liturgia która dotyka ludzkich zmysłów i prowadzi je do innego wymiaru rzeczywistości, tak ikona- odsłania piękno obmytego i przemienionego świata który wraz zstąpieniem Chrystusa w wody Jordanu- wprowadza czas i przestrzeń w świt eschatologicznej pełni. „Potrzeba ikony wypływa z konkretności uczucia religijnego, któremu nie wystarczy tylko sama kontemplacja duchowa- pisał S. Bułgakow- ale poszukuje, bezpośredniej, namacalnej obecności.” W liturgii antycypujemy ewangeliczne wydarzenie Jordanu, a przez ikonę stajemy się naocznymi świadkami misterium odrodzenia i uświęcenia. „W swoim Narodzeniu- twierdził św. Hieronim- Syn Boży przychodzi na świat w sposób ukryty, a w swoim Chrzcie ukazuje się na sposób widzialny.” Trójca Święta objawia się nad brzegiem Jordanu, tak uobecnia się Jej działanie na sposób sakramentalny i charyzmatyczny wypełniając obficie serce Mistycznego Ciała- jakim jest Kościół. „Gdy chrzciłeś się Panie, w wodach Jordanu, objawiła się Trójca najgodniejsza pokłonu. Rodzica bowiem głos dał o Tobie świadectwo, nazywając Ciebie ukochanym Synem, Duch zaś w postaci gołębicy świadczył o prawdziwości słowa Ojca. Objawiłeś się, Chryste Boże, i świat oświeciłeś, chwała Tobie” (Troparion). Zstąpienie Ducha Świętego pod postacią gołębicy wyraża ruch Ojca, który zwraca się ku swojemu Synowi. Kościół wynurzył się z wody, stając się paschalnym i trynitarnym znakiem miłości Boga. „Woda jest źródłem życia, Jordan źródłem wody Ewangelii”- napisał św. Cyryl Jerozolimski. Przez swoje zstąpienie do rzeki Bóg- Człowiek odnowił świat i człowieka, antycypując tym samym śmierć i chwalebne zmartwychwstanie. Teofania- Święto Światłości- ciało Najczystszego zanurza się całkowicie w żywiole śmierci, rozpromieniając ciemność blaskiem swojej boskiej mocy. „Odtąd w Chrystusie przestrzeń śmierci zmienia się w przestrzeń Ducha, ciężar lęku staje się brzemieniem wiary, a przez wiarę Boże światło napełnia człowieka” (O. Clement). Święty Ambroży wyjaśniał katechumenom, że Chrystus wszedł do Jordanu nie po to, aby się uświęcić, jak gdyby potrzebował sakramentu odrodzenia, ale by uświecić wody.” Niezwykle wymownie to wydarzenie przybliża ikonograficzna wizja. Kiedy wzrok przybysza przywyknie do półmroku  weneckiej bazyliki, spojrzenie podąży ku ścianom i sklepieniom rojącym się od barwnych przedstawień. Na mozaice Chrystus ukazany zostaje w pozycji stojącej- otulony zewsząd zalegającymi falami wody; akwen staje się płynnym grobem. Jan Chrzciciel kładzie dłoń na głowie Zbawiciela, a aniołowie asystują tej podniosłej i skąpanej w złocie chwili. Kosmos zatrzymuje się w zadziwieniu nad tym cudem. Na twarzy Oblubieńca rysuje się czułość, miłosierdzie i współczucie. Światło staje się duszą tego przedstawienia, a świat staje na powrót Edenem. „Dzisiaj wody Jordanu zamieniają się w lekarstwo dla ludzi przez pojawienie się Boga naszego. Dzisiaj strumieniami wody, na które tchnął ogniem, napawa się całe stworzenie” (św. Sofroniusz). Uczestniczymy duchowo w strumieniu tego wydarzenia. Chrystus błogosławi wodę, czyniąc z niej materię sakramentalną- czyniąc wspólnotę wierzących „źródeł wody żywej” (Ap 21,6).  Komentuje to dla nas św. Grzegorz z Nazjanzu: „Bądźmy pogrzebani wraz z Nim, aby i z Nim zmartwychwstać, zstąpmy  razem z Nim, aby i z Nim wstąpić, bądźmy wyniesieni wraz z Nim, aby i z Nim być wyniesionymi do chwały.”

środa, 15 stycznia 2025

 

Przemierzam ulice miasta poddany nachalnym kaprysom pogody, jej przeszywającej chłodem perswazji. Deszcz, śnieg, mróz i gwałtowna odwilż stanowi migotliwą panoramę chwili w którą wpadam jak zmęczony zawieszeniem u poszycia dachu sopel lodu. Kiedy broczysz w skutej zimnem i obłoconej drodze, zaczynasz rozumieć więcej z tak migotliwej filozofii życia. „Musisz drżeć, żeby się rozwijać”(R. Char). Wszystko jest takie zmienne, przeszłe, rozpostarte pomiędzy rozciągniętym marazmem natury, a myślami szamoczącymi się w czeluściach przemęczonego od nadmiaru bodźców umysłu. Istnieje coś, co można nazwać ociężałością i nie ma to nic wspólnego z odpływem czasu i starością. Wypatrywanie słonecznego jutra jest przywilejem nielicznych, których do ziemi nie przygwoździły roztargnienia, niepowodzenia i przelane łzy – mogące utopić kogoś nadchodzącego z naprzeciwka lub stać lavacrum duchowego odrodzenia. Los jest okrutny dla ludzi pozbawionych nadziei, larwalnie umiejscowionych w szczelinach świata i zalęknionych koniecznością kolejnego przebudzenia się po zmierzchu wczorajszego dnia. „Czy życie, którym żyjemy, jest życiem albo też czy życiem jest to, co my nazywamy śmiercią”- rozmyślał Montaigne. Samotność, trywialność, bezbarwność, dwuznaczność i niepewność człowieka, któremu mroźny wiatr tak okrutnie wieje w twarz i nie pozwala uczynić kolejnego kroku do przodu. Biel i szaruga ziemi, czekająca na promień światła, przytulenie i wybudzenie ze snu. Można żyć, a jednocześnie być tak absolutnie skutym i przeszytym do cna bólem istnienia; neurotycznym odrętwieniem na zakręcie życia, które już jakąś niewidzialną dla oka cząstką i dotyka śmierci. „Nasza epoka jest epoką ruin – pisał profetycznie Hamvas – chodzimy wśród ruin, ruin ojczyzny, ludzkich odczuć, cnót, nauk, moralności. Ale zniszczenie tych idei nie jest przejawem społecznej destrukcji. Tu nie idzie o to, że ludzie niszczą wartości. Chodzi o to, że walczą ze sobą dwie rzeczywistości: rzeczywistość życia i rzeczywistość śmierci. Byt i nicość.” Każda próba wyjaśniania sensu świata i siebie w nim usadowionego, może skłonić do rezygnacji i depresji. Trzeba się tego wystrzec z cenę niepoznawalności i odkrywania tajemnicy dla której trzeba przemierzyć wiele dróg, lub przepłynąć wiele odległych mórz. Nie myśl o dniu następnym, bo to zbyt wyczerpujące zajęcie dla kogoś, kto już zagląda poza zasłonę czasu i blask świtu. Przestań zmagać się chaosem, wybierając kładkę nad przepaścią otchłani. Pisze te słowa, aby zabrać siebie i kogoś, kto czyta te ulotne słowa, poza pejzaż zapomnienia i krainę śmierci. „Odwagą jest nie malować tego życia jako piekła, bo tak często jest ono piekłem: to widzieć je jako takie i mimo wszystko zachować nadzieję na raj” – pisał trafnie Bobin. Trzeba na nowo pozbierać człowieka i scalić go, niczym Przedwieczny i wypróbowany w pięknie rzeźbiarz, lepiący w dłoniach rajskiego mężczyznę i kobietę – wypowiedzianą jedność z materii boskiej miłości. Przekroczyć ten złowieszczy antrakt pesymistycznego odrętwienia i żyć tak intensywnie, jakby za lada moment, dusza miała eksplodować pod naporem żywiołu przepruwającego niebiański bezkres wieczności.