Jezus znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo
wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej
na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w
przypowieściach… (Mk 4,1- 20)
Chrystus
nauczał z łodzi, a lud stojąc na brzegu wsłuchiwał się w przypowieści. Można
powiedzieć, że przygoda jaką jest chrześcijaństwo rozpoczyna się od łodzi. To
nie jest żart ! Trzeba uważnie wczytać się w Ewangelię. Moment konstytuowania się
wspólnoty uczniów dokonuje się na brzegiem jeziora Galilejskiego. Pewnego dnia
Pan przechodząc brzegiem jeziora, wszedł do łodzi należącej do Piotra. Jego też
poprosił Jezus, „żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał
tłumy”. Łódź staje niezwykle wymownym obrazem Kościoła. Do tego przyczyniły się
również słowa Mistrza „o rybakach łowiących ludzi”. Pamiętam jak pierwszy raz
natrafiłem na książkę benedyktyńskiego liturgisty i znawcy teologii wczesnochrześcijańskiej
o. Odo Casela pt. „Misterium Świąt Chrześcijańskich”. Na samym wstępie autor
porównał wspólnotę Kościoła do łodzi płynącej po morzu doczesności- (urzekające
porównanie), a zarazem przewożącą wieczny skarb misteriów Chrystusa; prowadzoną
do celu przez tchnienie Boga. Chrześcijaństwo od wieków posługiwało się wieloma
symbolami, czy pojęciami opisującymi w sposób mniej lub bardziej udany
wspólnotę wierzących. Dryfująca łódź po wodach świata, wydaje się najbardziej
czytelnym obrazem- wyposażonym w ładunek ukrytych treści i znaczeń. Ojcowie
Kościoła w obrazie statku Kościoła, dostrzegali drogę którą trzeba pokonać; a
której zwieńczeniem jest wyczekiwany z tęsknotą ląd- Królestwo Boże. Święty
Hipolit uważa Chrystusa za bardzo doświadczonego sternika; krzyż jest masztem
okrętowym, dwa wiosła- to obydwa Testamenty, Duch Święty zaś- to biały żagiel. „O
ile ukochani, coś opuściliśmy, to już sam Bóg objawi to tym, którzy są tego
godni; On bowiem rządzi świętym Kościołem i kieruje nim, żeby dopłynął do
przystani pokoju”. Również święty Augustyn w swoim komentarzu do Ewangelii
według św. Jana ukazuje duchowy sens przeprawy przez „wody świata”: „Nikt
bowiem nie zdoła przebyć morza tego świata, jeśli krzyż Chrystusa go nie
poniesie… Ciebie zaś, który jak On po morzu chodzić nie umiesz, niech statek
niesie, niech drzewo dźwiga. Wierz w Ukrzyżowanego, a dojść zdołasz”. Możemy
łatwo dostrzec, iż obraz statku w sposób szczególny akcentuje wymiar krzyża-
masztu, ewokując wysłużoną przez Chrystusa wolność. Trzymając się tego „drzewa”
człowiek wierzący nigdy nie stanie się rozbitkiem. Kto utraci wiarę i sumienie,
a nade wszystko zaufanie Bogu, stanie się rozbitkiem- przestrzegał o tym Paweł Apostoł
(1Tm 1,19). Jeszcze według innej symboliki, szczególnie utrwalonej w
średniowiecznej katechezie- okręt, symbolizuje Chrystusa Ukrzyżowanego- którego
ciało zostało rozpięte niczym żagiel. I jak przy budowie okrętu znajdują
zastosowanie trzy różne gatunki drzewa, tak wielu myślicieli mówi o „potrójnym”
drzewie krzyża. Bez dostania się na ten statek, nie ma żadnych szans na przeżycie.
Rzecz jasna chodzi tu o duchową metaforę życia wewnętrznego; człowiek nie jest
sam dla siebie panem, sterem i okrętem. Nie dryfujemy przez życie bez celu.
Mapą i busolą jest żywe słowo Boga. Celem jest dotarcie do bezpiecznej
przystani, gdzie jak oddają słowa jednej z pieśni: „Będzie to przebywanie na
zawsze i po wieczne dni…” Czasami nasza łódź może wydawać się zbyt mała i
niestabilna. Nie można się zniechęcać, czy tracić duchowej równowagi. To nie my
jesteśmy sternikami, ale Bóg. W katakumbach świętego Kaliksta w Rzymie, jedno z
malowideł ściennych przedstawia statek miotany przez wzburzone fale morskie.
Wyobraża on prześladowany Kościół. Na statku stoi orant, nad nim wyłania się z
nieba ręka Boga (obraz opatrzności i troski). Orant oznacza chrześcijanina,
który w Kościele znalazł swoje zbawienie i przyjęcie przez Boga. On wie, że nic
mu nie grozi- wszystko zakończy się pomyślnie. Jest jeszcze druga narracja tego
samego obrazu; obok statku za burtą tonący walczy z falami; jest poza Kościołem
i ginie. Przesłanie dla nas- warto siedzieć w łodzi, nawet kiedy targa nami pokusa,
aby wyskoczyć poza w poszukiwaniu innej przystani.