Gdy
Jezus po pewnym czasie wrócił do Kafarnaum, posłyszeli, że jest w domu. Zebrało
się tyle ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił im naukę.
Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu
tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się
znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus widząc
ich wiarę rzekł do paralityka: „Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy”. A
siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w duszy: „Czemu On tak
mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, jeśli nie Bóg sam jeden?” Jezus
poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: „Czemu nurtują te
myśli w waszych sercach? Cóż jest łatwiej powiedzieć do paralityka:
«Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy też powiedzieć: «Wstań, weź swoje łoże
i chodź»? Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę
odpuszczania grzechów rzekł do paralityka: „Mówię ci: «Wstań, weź swoje łoże i idź
do domu»”. On wstał, wziął zaraz swoje łoże i wyszedł na oczach wszystkich.
Zdumieli się wszyscy i wielbili Boga mówiąc: „Jeszcze nie widzieliśmy czegoś
podobnego”.
Czasami trzeba przejść przez doświadczenie paralityka, aby odnaleźć całkiem nowy sens życia. Kilka dni temu odwiedziłem w szpitalu znajomą; wizyta w takim miejscu raczej nie podnosi na duchu. Każdy odtrąca myśl, że mógłby się znaleźć w takim miejscu- a wcześniej, czy później, sam tam trafia. Miejsce ludzkich zmagań ze sobą i wrogiem jakim jest choroba- najczęściej rozumiane jako przestrzeń ratowania życia (może rodzić, tak przeciwstawne emocje). Obecność chorych ludzi, zapachy, klaustrofobiczność i izolacja, odpycha tak bardzo, że chciałoby się uciec jak najdalej. Jednocześnie to samo miejsce jest niezwykle terapeutyczne, zacieśniające międzyludzkie relacje…, uczące spokojnego i pokornego szacunku do życia. Kiedy wszedłem do mojej znajomej, pomimo przeżywanego cierpienia- jej twarz rozpromieniła się na chwilę radością. Pewnie pomyślała sobie w duchu; ktoś o mnie pamiętał, nie jestem nikomu obojętna i niepotrzebna- w czasie przeżywania choroby w umyśle rodzą się najbardziej nieprzewidywalne myśli. Wizyta kogoś bliskiego odpycha je na bok, rozszerza miejsce dla nadziei i miłości. " Łatwo mówić, że cierpienie czyni człowieka bardziej ludzkim i uszlachetnia. W rzeczywistości wprowadza go ono najpierw w sytuacje wewnętrznej samotności i pogrąża w ciemnościach. Aby przezwyciężyć ten stan, potrzebne jest duchowe rozświetlenie, wniesione zwłaszcza przez obecność drugiego człowieka. Dzięki tej obecności łatwiej można dostrzec oblicze Niewidzialnego"(ks. Hryniewicz). Miał dużo szczęścia paralityk z dzisiejszej Ewangelii. Nie było mu dane zwiedzać szpitalnych sal i nasłuchiwania bamboszy przemykających co chwila, zapracowanych pielęgniarek. Uzdrowienie przyszło szybko i skutecznie. Miał pomysłowych i zaradnych przyjaciół- przejmowali się jego losem. (tacy ludzie są rzadkością). Jedyne, co było niekorzystne to opuszczanie na marach z dachu i ciekawskie cudu kłębowisko gapiów. Paralityk musiał bardzo cierpieć, choć jak się wydaje, nie było to cierpienie na pokaz- coś w rodzaju wyreżyserowanego cierpiętnictwa, aby koledzy z osiedla mogli się przekonać, czy Chrystus jest wiarygodnym cudotwórcą. Pozbawiony nadziei i wiary w wartość życia Camus, napisał takie słowa: „Zbyt wielu wdrapuje się teraz na krzyż tylko po to, żeby ich można było widzieć z większej odległości, nawet jeśli w tym celu trzeba trochę podeptać Tego, który znajduje się na krzyżu od dawna”. Paralityk na pewno nie pretendował do roli społecznej ikony cierpiętnika. Raczej bym się zgodził, ze słowami Tołstoja: „Poczucie zdrowia zdobywamy tylko przez chorobę”. Człowiek ten zyskał o wiele więcej, niż fizyczną sprawność ciała, został uzdrowiony cały- na duszy i ciele. Każdy kiedyś będzie miał swoje łoże boleści, chwilę próby i zmagania z cierpieniem. Należy sobie życzyć, aby kiedyś wokół nas znaleźli się ludzie, którzy się nami zainteresują- „przyniosą do Chrystusa”.