Błogosławieni, którzy w
sercu dobrym i szlachetnym zatrzymują słowo Boże
i wydają owoc dzięki swojej wytrwałości.
i wydają owoc dzięki swojej wytrwałości.
Każdy dzień kryje przed
nami niespodzianki- te radosne, którymi można się dzielić z innymi, jak również
te smutne, jakoś po ludzku niewytłumaczalne; zdecydowanie te drugie wprowadzają
w stan zamyślenia i oszczędności słów. Wczoraj otrzymałem wiadomość o śmierci pani
Ewy August, wieloletniej nauczycielki języka polskiego w Liceum Plastycznym.
Nie znałem jej zbyt dobrze, z mojej
pobieżnej obserwacji i krótkich rozmowach o stanie kondycji dzisiejszej kultury,
nie odważę się na nakreślenie szerokiej panoramy Jej osobowości. W moim
przekonaniu była wspaniałym pedagogiem, prawdziwą humanistką z barwnym wewnętrznie
światem. Kilka razy rozmawialiśmy na tematy wiary; a to raczej rzadki temat
wśród belfrów. Była subtelnym, mądrym i niezwykle taktowanym obserwatorem
rzeczywistości. Kiedyś mnie pochwaliła
za wykład o ikonografii bizantyjskiej, zapisałem te słowa w moim notatniku: „Dziękuję
za piękną polszczyznę, jaki to balsam dla uszu.” Po jakimś czasie dowiedziałem
się o jej chorobie nowotworowej (zbyt późno zdiagnozowanej), to był krzyż
spadający na ramiona w jednym momencie. Nowotwór jest jak lustro w którym
człowiek panicznie nie chce się przejrzeć. Dla wielu to wyrok lub moment
gehenny, który tak naprawdę przechodzi się zawsze samemu. Przed wakacjami kiedy
Ewa była żegnana przez grono nauczycielskie i młodzież, wchodząc w ostatni etap
drogi, wszystko wydawało się jeszcze nie do końca przesądzone. Pamiętam jak
zapytałem, czy mogę położyć ręce na Nią i pomodlić się o pomysł Boga na tę
trudną drogę. Uśmiechnęła się i pozwoliła na modlitwę. Jej mąż trzymał Ją za
dłoń w taki sposób jakby chciał wyszeptać bez słów: Nie pozwolę Jej odejść ! „O
życiu nikt nie mówi tak dobrze jak śmierć”- pisał J. Green. Śmierć zawsze
zaskakuje i przechodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Jest ona katechezą dla
innych o nieuniknionej przygodności ludzkiego życia. Ale ostatnie słowo nie
należy do śmierci- w tak przenikliwy i pełen wrażliwości sposób tłumaczy ten
trudny moment chrześcijaństwo. Ludzie doświadczający choroby, cierpienia, zdają
się być podobnymi do Chrystusa Ukrzyżowanego- dotkniętego znamionami bólu i
osamotnienia. Oczy umierającego zamykają się w ten sam sposób, aby ponownie się
otworzyć w momencie zmartwychwstania. W Nim zasnęła i za chwilę przebudzi się
Ewa. To trudne do pojęcia dla tych, których przestało opromieniać światło
wschodzącego Słońca. Tych, którzy żyją tylko śmiercią i nie widzą horyzontu
życia przed sobą. „Widziałem wielu umierających ludzi. Śmierć jest stanem
mistycznym, który uspokaja, a także jest niczym błogosławieństwo, które
odsłania prawdziwe oblicze. Oblicze nadnaturalnej piękności”- pisał filozof O.
Clement. Spoglądałem dzisiaj na zdjęcie zmarłej nauczycielki wystawione na
szkolnym holu; to jej ziemski portret. To drugie zdjęcie- po mozolnej drodze
cierpienia- rozświetlone jest już światłem Chrystusowego Zmartwychwstania.
Każde wypowiedziane „żegnam Cię” jest tylko chwilowym rozstaniem.
Chrześcijaństwo akceptuje tragizm śmierci i spogląda jej w prosto w twarz,
ponieważ Bóg przechodzi tę drogę po, to by ją unicestwić, a wszyscy idą za Nim.
W śmierć wchodzi się jak w sen, aby się zbudzić w objęciach Miłości. Dzisiaj na
apelu w szkole spostrzegłem wypełnione łzami oczy uczniów i nauczycieli którzy
byli z Ewą związani szczególną więzią bliskości. To ludzkie przeżywanie
rozstania wypełnione wdzięcznością za otrzymane dobro. Ale przez strumień łez,
przebija się nadzieja nowego poranka- wiecznej chwili w której to, co zdaje się
obumrzeć- ożywa. Radosne umieranie znajdujące sens w paschalnym przepowiadaniu
Kościoła: „Przez swą śmierć pokonałeś śmierć !” Wiecznaja pamiat.