wtorek, 11 lipca 2017

Mt 19,27-29

Piotr powiedział do Jezusa: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?” Jezus zaś rzekł do nich: „Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach i będziecie sądzić dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy”.

Jeśli uważnie bada się historię Kościoła to można dostrzec, że po apostołach ludzie idący za Chrystusem nie będą aż tak bezpośrednio pytać o „korzyści” z racji porzucenia wcześniejszego życia. Bycie z Chrystusem i życie Jego nauką stanie się nie tylko ideałem dla rzeszy odważnych kobiet i mężczyzn, ale nade wszystko świadectwem podtrzymującym Kościół aby nie dostał zadyszki i nigdy nie zrezygnował z raz powziętej drogi świętości. Taką z naszego punktu widzenia – elitarną grupą naśladowców Chrystusa byli mnisi i mniszki, którzy wyszli z pustyni i rozsiali się w różnych miejscach miast i wsi, zasiewając plon Królestwa Niebieskiego. Chociaż istotą monastycyzmu było życie w samotności i oderwaniu od świata, mnisi nigdy nie byli odcięci od wspólnot chrześcijańskich. Byli „wentylem bezpieczeństwa” kiedy topniała miłość do Boga i rozmywała się w gąszczu wygodnictwa ludzka moralność. Dokądkolwiek się udawali, wszędzie ciągnęli za nimi ludzie pobożni, ciekawscy, spragnieni Boga. Im bardziej ekscentryczne było ich zachowanie, tym bardziej byli podziwiani i otaczani miłością. Radykalizm ich życia w żaden sposób nie odstraszał ale przyciągał niczym magnes tych którzy pragnęli przemiany własnego życia. Święty Bazyli pisał z wielkim przejęciem o tych, którzy oddali się życiu pięknemu: „Każdy winien to wiedzieć, że mamy oczy wewnętrzne, widzące głębiej niż te oczy, i słuch głębszy niż ten słuch. Tak jak oczy zmysłowe widzą i rozpoznają twarz przyjaciela lub ukochanej osoby, tak i oczy prawdziwej i wiernej duszy, oświetlone duchowo światłem Boga, widzą i rozpoznają prawdziwego przyjaciela… Dusza ogarnięta jest gorącą miłością do Boga.” Zatem życie mnicha zdaje się być nieustanną pamięcią o Bogu; odkrywaniem zdumiewającej miłości. Wielcy ludzie ducha pojawiali się już u początków chrześcijaństwa. Zadomowili się w Kościele czyniąc go- piękną i strojną Oblubienicą. Na Zachodzie zakorzeniła się na dobre reguła zwane benedyktyńską, na jej zasadach będą opierać się późniejsze konstytucje i regulaminy innych wspólnot zakonnych. Prawdopodobnym autorem tej reguły był Benedykt (480-547). Znamy go z drugiej księgi Dialogów Grzegorza Wielkiego, dzieła z zakresu hagiografii monastycznej- zapewne wzorowanej na wcześniejszym Żywocie św. Antoniego pióra św. Atanazego Wielkiego. Moralizujące opowieści składają się na kompletny duchowy przewodnik Męża Bożego, którego Grzegorz pragnął dla zafascynowanych drogą rad ewangelicznych odmalować. Według autora urodzony w Nursji Benedykt założył klasztor w Subiaco, w dolinie na wschód od Rzymu, a następnie na Monte Cassino, w Kampanii. Niezwykle barwny jest żywot przyszłego mnicha. Zatrzymał się w Subiaco. Zamieszkał w grocie trudno dostępnej nad potokiem. W okolicy znajdowały się klasztory, a na pejzaż składały się stada owiec wypasane przez pasterzy. Benedykt rozpoczął swoją przygodę od bycia świadkiem Boga wśród  prostych pasterzy. Oni „przynosili mu pożywienie dla ciała, a za to z jego ust serca ich otrzymywały pokarm duchowy.” To prostaczkowie przyodziani w owcze skóry uczynili Benedykta popularnym na całym terenie do tego stopnia, że mnisi jednego z klasztorów prosili aby został ich opatem. Po jakimś czasie Subiaco zaludniło się uczniami Benedykta; pragnęli naśladować Chrystusa podpatrując życie błogosławionego Ojca. Benedykt nie uważał się za człowieka wyjątkowego, mądrego, czy posiadającego jakieś szczególne predyspozycje. A jednak historia nagrodziła go przydomkiem „Patriarchy życia zakonnego na zachodzie.” Jego życie było mądre, piękne i w pełni przeniknięte Bogiem. „Od początku jego działalności odnajdujemy podziwu godną równowagę między modlitwą i pracą, uległością a szacunkiem do innych osób, samotnością w obliczu Boga a życiem wspólnotowym, odrzuceniem a użytkowaniem rzeczy koniecznych do życia radosnego, hojnością a rozważną skromnością, milczeniem a życzliwością w relacjach interpersonalnych, władzą opata a prawem braci do wyrażania opinii” (J. Leclercq). Nieświadomie stał się Ojcem wielkiej tradycji duchowej i wspaniałej kultury materialnej- liczne klasztory będące kuźniami mądrości i promieniujące w okresach ciemnoty i obskurantyzmu. Jak mówił Benedykt: „Nic nie może być ważniejsze od Służby Bożej,” a dom dla mnichów nazywał „szkołą służby Pańskiej.” Kluczową rolę w dążeniu do świętości miała pełnić stałość miejsca- stabilitas loci. Poza bycie w jednym miejscu do końca życia bracia byli zobowiązani do ślubu przemiany życia – conversio morum i posłuszeństwa opatowi. Święty Benedykt nadał chrześcijańskie oblicze umiarkowaniu – temperantia. Chodziło o stworzenie doskonałej rodziny i klasztoru będącego namiastką Paradisum. Mnisi mieli być ludźmi przepełnionymi szczęściem, nie karykaturalnymi i posępnymi nieszczęśnikami jak próbował ich przerysować Umberto Ecco w powieści Imię Róży. Po śmierci Benedykta to wielkie dzieło rozkwitło błyskawicznie, gdzie nawet trudno obliczyć ile było klasztorów i żyjących w nich mnichów. Jak pisał Duby: „…mnisi uczestniczą w ceremonii głoszenia nieustannej chwały, w której to ceremonii zespalają się wszystkie moce twórcze dzieła sztuki.” W sercu wielkich miast czy daleko na pustyniach płynie przesłanie wielkich duchowych mistrzów: „Weźcie skrzydła ogniste i przylećcie do mnie”- poznajcie i pokochajcie Chrystusa !