Mt 19,27-29
Piotr
powiedział do Jezusa: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż
więc otrzymamy?” Jezus zaś rzekł do nich: „Zaprawdę, powiadam wam: Przy
odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy
poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach i będziecie sądzić
dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub
siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne
odziedziczy”.
Jeśli uważnie bada się
historię Kościoła to można dostrzec, że po apostołach ludzie idący za
Chrystusem nie będą aż tak bezpośrednio pytać o „korzyści” z racji porzucenia
wcześniejszego życia. Bycie z Chrystusem i życie Jego nauką stanie się nie
tylko ideałem dla rzeszy odważnych kobiet i mężczyzn, ale nade wszystko świadectwem
podtrzymującym Kościół aby nie dostał zadyszki i nigdy nie zrezygnował z raz
powziętej drogi świętości. Taką z naszego punktu widzenia – elitarną grupą
naśladowców Chrystusa byli mnisi i mniszki, którzy wyszli z pustyni i rozsiali
się w różnych miejscach miast i wsi, zasiewając plon Królestwa Niebieskiego.
Chociaż istotą monastycyzmu było życie w samotności i oderwaniu od świata,
mnisi nigdy nie byli odcięci od wspólnot chrześcijańskich. Byli „wentylem
bezpieczeństwa” kiedy topniała miłość do Boga i rozmywała się w gąszczu
wygodnictwa ludzka moralność. Dokądkolwiek się udawali, wszędzie ciągnęli za
nimi ludzie pobożni, ciekawscy, spragnieni Boga. Im bardziej ekscentryczne było
ich zachowanie, tym bardziej byli podziwiani i otaczani miłością. Radykalizm
ich życia w żaden sposób nie odstraszał ale przyciągał niczym magnes tych
którzy pragnęli przemiany własnego życia. Święty Bazyli pisał z wielkim
przejęciem o tych, którzy oddali się życiu pięknemu: „Każdy winien to wiedzieć,
że mamy oczy wewnętrzne, widzące głębiej niż te oczy, i słuch głębszy niż ten
słuch. Tak jak oczy zmysłowe widzą i rozpoznają twarz przyjaciela lub ukochanej
osoby, tak i oczy prawdziwej i wiernej duszy, oświetlone duchowo światłem Boga,
widzą i rozpoznają prawdziwego przyjaciela… Dusza ogarnięta jest gorącą
miłością do Boga.” Zatem życie mnicha zdaje się być nieustanną pamięcią o Bogu;
odkrywaniem zdumiewającej miłości. Wielcy ludzie ducha pojawiali się już u
początków chrześcijaństwa. Zadomowili się w Kościele czyniąc go- piękną i
strojną Oblubienicą. Na Zachodzie zakorzeniła się na dobre reguła zwane
benedyktyńską, na jej zasadach będą opierać się późniejsze konstytucje i
regulaminy innych wspólnot zakonnych. Prawdopodobnym autorem tej reguły był
Benedykt (480-547). Znamy go z drugiej księgi Dialogów Grzegorza Wielkiego, dzieła z zakresu hagiografii
monastycznej- zapewne wzorowanej na wcześniejszym Żywocie
św. Antoniego pióra św. Atanazego Wielkiego. Moralizujące opowieści
składają się na kompletny duchowy przewodnik Męża Bożego, którego Grzegorz
pragnął dla zafascynowanych drogą rad ewangelicznych odmalować. Według autora
urodzony w Nursji Benedykt założył klasztor w Subiaco, w dolinie na wschód od
Rzymu, a następnie na Monte Cassino, w Kampanii. Niezwykle barwny jest żywot
przyszłego mnicha. Zatrzymał się w Subiaco. Zamieszkał w grocie trudno
dostępnej nad potokiem. W okolicy znajdowały się klasztory, a na pejzaż składały
się stada owiec wypasane przez pasterzy. Benedykt rozpoczął swoją przygodę od
bycia świadkiem Boga wśród prostych
pasterzy. Oni „przynosili mu pożywienie dla ciała, a za to z jego ust serca ich
otrzymywały pokarm duchowy.” To prostaczkowie przyodziani w owcze skóry
uczynili Benedykta popularnym na całym terenie do tego stopnia, że mnisi
jednego z klasztorów prosili aby został ich opatem. Po jakimś czasie Subiaco
zaludniło się uczniami Benedykta; pragnęli naśladować Chrystusa podpatrując
życie błogosławionego Ojca. Benedykt nie uważał się za człowieka wyjątkowego,
mądrego, czy posiadającego jakieś szczególne predyspozycje. A jednak historia
nagrodziła go przydomkiem „Patriarchy życia zakonnego na zachodzie.” Jego życie
było mądre, piękne i w pełni przeniknięte Bogiem. „Od początku jego
działalności odnajdujemy podziwu godną równowagę między modlitwą i pracą,
uległością a szacunkiem do innych osób, samotnością w obliczu Boga a życiem
wspólnotowym, odrzuceniem a użytkowaniem rzeczy koniecznych do życia radosnego,
hojnością a rozważną skromnością, milczeniem a życzliwością w relacjach
interpersonalnych, władzą opata a prawem braci do wyrażania opinii” (J.
Leclercq). Nieświadomie stał się Ojcem wielkiej tradycji duchowej i wspaniałej
kultury materialnej- liczne klasztory będące kuźniami mądrości i promieniujące
w okresach ciemnoty i obskurantyzmu. Jak mówił Benedykt: „Nic nie może być
ważniejsze od Służby Bożej,” a dom dla mnichów nazywał „szkołą służby Pańskiej.”
Kluczową rolę w dążeniu do świętości miała pełnić stałość miejsca- stabilitas loci. Poza bycie w jednym
miejscu do końca życia bracia byli zobowiązani do ślubu przemiany życia – conversio morum i posłuszeństwa opatowi.
Święty Benedykt nadał chrześcijańskie oblicze umiarkowaniu – temperantia. Chodziło o stworzenie
doskonałej rodziny i klasztoru będącego namiastką Paradisum. Mnisi mieli być ludźmi przepełnionymi szczęściem, nie
karykaturalnymi i posępnymi nieszczęśnikami jak próbował ich przerysować
Umberto Ecco w powieści Imię Róży. Po
śmierci Benedykta to wielkie dzieło rozkwitło błyskawicznie, gdzie nawet trudno
obliczyć ile było klasztorów i żyjących w nich mnichów. Jak pisał Duby: „…mnisi
uczestniczą w ceremonii głoszenia nieustannej chwały, w której to ceremonii
zespalają się wszystkie moce twórcze dzieła sztuki.” W sercu wielkich miast czy
daleko na pustyniach płynie przesłanie wielkich duchowych mistrzów: „Weźcie
skrzydła ogniste i przylećcie do mnie”- poznajcie i pokochajcie Chrystusa !