Za jakąś chwilę rozświetlone
zostaną nasze cmentarze tysiącami, jeśli nie milionami zniczy, lampek i innych
wymyślnych źródeł światła. Aura tajemniczości, przez którą przebija się kulturowo
i religijnie umocowana- Ars moriendi- sztuka pięknego i dobrego umierania.
Rzymski poeta Manilius dawno temu napisał: „Rodząc się zaczynamy umierać i
koniec zaczyna się u początku”. Dla wielu przechodniów nieświadomych ciężaru
gatunkowego tych słów, takie stwierdzenie może być zwykłym banałem; nic
nieznaczącą przelotną refleksją człowieka zamyślonego nad przemijaniem. Nasza
coroczna wędrówka na cmentarze, gdzie leżą nasi bliscy, ma coś z tego
przypomnienia, rzecz jasna wypełniona jest jak sądzę chrześcijańską percepcją
wiary w życie wieczne. Również w tym czasie, z większą jeszcze intensywnością
powraca jak echo średniowieczna sentencja i zarazem upomnienie wywołujące
grymaśny uśmiech na twarzach współczesnych konsumentów życia. Te słowa nic nie
straciły ze swojej aktualności, pomimo dramatycznych zabiegów, aby zachować jak
najdłużej stan „wiecznej młodości”. „Pamiętaj że umrzesz- Memento mori”. Słowo
– Pamiętaj !- rozbrzmiewa przez wszystkie wieki historii; wpisując swoją
obecność w księgę każdego człowieczego żywota, poruszając dogłębnie oraz
rozdzierając nasze wszelakie wyobrażenia o śmierci. Nie tylko dźwięczy w
uszach, ale rozdziera serce. Jesteśmy ludźmi pamięci… Nie można wyeliminować ze
świadomości faktu, że każdy z nas kiedyś odejdzie. Żaden chirurgiczny skalpel,
czy suplement „przedłużających” życie witamin, aplikowanych do organizmu z
nadzieją, na ciągłe futurum. Medycyna może tylko odsunąć w czasie nasze
odejście, ale nie oszuka śmierci tanimi sztuczkami. Wobec przemijania i śmierci
trzeba zachować mądrą oraz pokorną postawę- pozwolić, aby nasza świadomość
oswoiła się z faktem, że dzisiaj tu jestem, a jutro zostanie po mnie, tylko ulotne
wspomnienie- utrwalone w migawce aparatu, czy w pośpiechu sklejonych bezradnie słów
zanotowanych w osobistym pamiętniku. „Każda religia”- pisał Bierdiajew- „nawet
najprymitywniejszego dzikusa, ma swój fundament w postawie człowieka wobec
śmierci”. Może dlatego tak wiele plemion posiada cały szereg rozwiniętych
rytuałów pogrzebowych. Znajduje się w tym rytualnym języku znaczeń, jakieś
głębokie przeżycie sensu ludzkiej egzystencji. Życie które jest z dnia na dzień
wypełnione treścią, znaczeniem, nie może od tak się zakończyć. Platon uczył
filozofii jako sztuki dobrego umierania. „Ale filozofia nie zna zwycięstwa nad
śmiercią, może je postulować, nie może nauczyć, jak trzeba umierać w
zmartwychwstaniu”. Jednak dopiero chrześcijaństwo nadaje śmierci autentyczną
wartość. „Tylko chrześcijaństwo akceptuje tragizm śmierci i spogląda jej prosto
w twarz, ponieważ Bóg przechodzi tę drogę po to, by ją unicestwić, a wszyscy
idą za Nim”. Kto umiera w Chrystusie, ten z Chrystusem powstaje do nowego
życia- do życia pełnego, w ciele chwalebnym- przebóstwionym, przechodzi, aby
egzystować w świecie, który staje się urzeczywistnieniem szczęścia i wszelkich
marzeń. „Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. Gdy
ukaże się Chrystus, nasze życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale”
(Kol 3,3-4). Chrześcijaństwo jest przepełnione nadzieją, że śmierć nie ma
ostatecznego słowa, że nasza obecność na cmentarzach świata jest przejściowa,
triumfalna, niczym korowód zakochanych- jest Paschą- przejściem, świadomością
bycia zanurzonym w Bogu, który udaremnił władzę śmierci. Dzisiaj wielu ludzi
boi się myśleć o tym, że kiedyś odejdą. Wielu trzyma się kurczowo życia,
wysysając każdą sposobną chwilę na rozrywkę, aby zapomnieć iż owa nieznajoma
siostra- śmierć cielesna, może po nich
przyjść. Myślenie o zmarłych jest zakazane, temat śmierci odsuwany na najdalsze
strony naszej egzystencji. „Zmarli psują zabawę, przeszkadzają tym, którzy
cieszą się życiem. Niektóre cmentarze w swojej niemal odrażającej monotonii
nasuwają okropną myśl o śmierci uprzemysłowionej, o zapomnieniu pośród
anonimowości kolektywnego losu.” Chrześcijanom- jako ludziom głęboko wierzącym,
łatwiej jest przeżywać moment odejścia najbliższych osób, czy nawet samemu
oswajać się z nieuniknioną koniecznością odejścia. Wiemy, że nie umieramy sami,
że nie odchodzimy w pustkę- nosimy w sobie tak silne przekonanie o życiu. Zasadne
wydają się w tym miejscu słowa nie tak odległego nam filozofa Alberta
Schweitzera: „Jestem życiem, które pragnie żyć, pośród życia…” Sam uczony
wypowiedział te słowa w kontekście pulsującego życiem świata, ale my chcemy w
podtekście uchwycić ten niezwykle przesycony życiem, inny świat- najdoskonalszy
z możliwych, „gdzie Bóg będzie wszystkim we wszystkich”. Jak powie prefacja
przeznaczona na liturgię pogrzebu: „Nasze życie zmienia się, ale się nie
kończy…” Śmierć z Chrystusem staje się ogromną mocą, przemieniającą nas samych,
a przez to również wszystkich wokół nas. „Śmierci gdzież jesteś o śmierci”-
woła w zachwycie życiem św. Paweł. Jesteś niczym, zostałaś pokonana przez Życie.
Ten kto podąża za Chrystusem z nadzieją „…przeszedł ze śmierci do życia”. Na
końcu chciałbym zacytować wczesnochrześcijańską modlitwę za zmarłych, którą
pierwsi wyznawcy przejęli z tradycji żydowskiej. Modlitwa ta była tak
popularna, że pierwsi chrześcijańscy kamieniarze inspirowali się nią przy
dekoracji sarkofagów. „Wybaw Panie, duszę sługi swego, jakoś wybawił Enocha i
Eliasza od śmierci wspólnej wszystkim ludziom, jak wybawiłeś Noego z potopu,
jakoś wyprowadził Abrahama z Ur, jakoś wyzwolił Hioba od cierpień jego…, jakoś
wybawił Mojżesza z ręki Faraona, jakoś wybawił Daniela z jaskini lwów…, jakoś
wybawił Dawida z rąk Saula i z rąk goliatowych…. Jakoś wybawił świętych Piotra
i Pawła z więzienia…” I na końcu chciałoby się dopowiedzieć: Abyś nas wyzwolił
z poczucia paraliżującego lęku, przed śmiercią, dzięki której będziemy mogli
ujrzeć Twoje Oblicze. Amen.
piątek, 30 października 2015
czwartek, 29 października 2015
Bracia:
Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie
oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i nam
wszystkiego nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których
Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia?
Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej, zmartwychwstał,
siedzi po prawicy Boga i wstawia się za nami? Któż nas może odłączyć od miłości
Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość,
niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: „Z powodu ciebie zabijają
nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź”. Ale we
wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I
jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani
rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani potęgi, ani co wysokie, ani co głębokie,
ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która
jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
Apostoł Paweł genialnie
uchwycił sens chrześcijańskiego życia. Wyprowadził poczucie paraliżującego lęku
z serca człowieka wierzącego. Jakby chciał każdemu z nas zakomunikować z nową
mocą: nie bój się, Twój Bóg pokonał w tobie lęk i rozpacz. Mogą zabrać ci
wszystko, ale nie pozbawią ciebie Boga. Nic i nikt nie może oderwać człowieka
od artykułowania swojej relacji do Tego, który jest Zwycięzcą. Paweł dosłownie
mówi, że nie powinniśmy się bać „boga tego świata”- który będzie próbował
zmiażdżyć nas cierpieniem, abyśmy w konwulsjach niepewności zwątpili w miłość
Boga. Mamy ufać i każdego dnia przywdziewać zbroję Bożą, aby się przeciwstawiać
prześladowaniom- tak wymiarze duchowym jak również fizycznego zagrożenia.
„Widziane od dołu życie duchowe jest nieustanną walką; widziane z góry jest
otrzymywaniem darów Ducha Świętego. Zaczyna się od realistycznej oceny własnego
bytu…” To wołanie jest przyzywaniem potężnego Obrońcy, który z miłości do
człowieka dokonał zwycięstwa nad światem na Krzyżu. Świadomi tak wielkiej
łaski, możemy posiadać pewność, iż nic nas nie jest wstanie oddzielić od
miłości Boga. Naprawdę nic ! Przekonani o tym są chrześcijanie, którzy własnym
życiem w ogniu prześladowań, pieczętują świat miłością. „W krajach, gdzie życie
toczy się pod znakiem krzyża i milczenia, duchowość staje się dzisiaj
duchowością męczenników. Jej wielkość przejawia się w zadziwiających
doksologiach. Człowiek dziękuje Bogu za cierpienie i prześladowanie i oddaje
demony w Jego ręce”. To eksplozja duchowej siły, której źródło może odnaleźć
tylko w jednym miejscu. Jest taka piękna modlitwa którą w Rosji odmawiano,
szczególnie wtedy, kiedy zmagano się z doświadczaniem prześladowania religii-
jak próbowano odebrać ludziom wiarę w wolność, wyrugować z serc pragnienie
innego życia. To wielka inwokacja przebaczenia, błogosławionej nadziei na
lepszy świat. „Przebacz nam wszystkim, błogosław nam wszystkim, łotrom i
samarytanom, tym którzy upadają na drodze, i kapłanom przechodzącym bez
zatrzymania się- wszyscy są naszymi bliźnimi: kaci i ofiary, ci, którzy
złorzeczą, i ci, którzy się buntują przeciw Tobie, i ci, którzy padają na twarz
przed Twą miłością. Weź wszystkich do siebie, Ojcze święty i sprawiedliwy”.
Miłość jest tak wielką siłą, kreatywną, zdolną nie tylko przeobrazić serce
pojedynczego człowieka, ale nade wszystko zmienić oblicze świata- dzięki
miłości, Bóg przez nas, każdego dnia odnosi zwycięstwo nad złem i bezsensem
tego świata.
środa, 28 października 2015
W
tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na
modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród
nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem;
i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i
Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna
Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i
zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo
ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni,
aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których
dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć,
ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.
Ważne sprawy w Piśmie
Świętym, jeśli nie najważniejsze w większości przypadków rozgrywały się na
górze. W religijnym odczuciu góry są bliższe Bogu niż równiny. Historia religii
zna święte góry, które- według powszechnego przekonania- stanowiły kosmiczny
punkt spotkania nieba z ziemią. Ja sam osobiście kiedy jest mi duchowo ciężko,
kiedy szukam odpowiedzi na ważne pytania, oddalam się na górę- najczęściej wyjeżdżam
do mojego ulubionego miejsca jakim jest Góra Polanowska. Jest mi tam bardziej po
drodze do Boga. Góra również jest częstym obrazem, wpisanym w język Ewangelii.
Góry w życiu Jezusa- „to symboliczne kamienie milowe na drodze wiodącej z
ziemskich padołów ku wyżynom niebieskim. Aby wygłosić swoje pierwsze kazanie,
wstąpił Jezus na górę i przekazał ludowi głoszenie swojej nauki. Również na
górze dokonał wyboru dwunastu apostołów spośród rzeszy uczniów”, dzisiejsza
perykopa nam o tym opowiada. Było jeszcze więcej tych góry, opromienionych
blaskiem obecności Boga-Człowieka. Ale na górze Pan pozostawał tylko przez
chwile; dzisiejszym owocem modlitwy staje się epizod powołania dwunastu
mężczyzn. Chrystus w swoim wnętrzu kontemplował ich sylwetki, przyglądał się
ich wnętrzom, nie rozstrzygając przedwcześnie czy podołają zaproponowanej
misji, czy udźwigną ciężar tak wielkiej odpowiedzialności. Schodzi z nimi na
dół- czytam ten zapis jako wejście w świat, dotknięcie zranionego, pozbawionego
duchowego sensu życia ludzi. Taki ma być uczeń- posłany aby nieść nadzieję, tam
gdzie jej brakuje. Ma przynosić miłość, tam gdzie to uczucie wygasło i zostało
przysypane mnóstwem rozczarowań, banałów i ludzkich zranień. „Ucznia
charakteryzuje czasownik naśladować…” Pan wchodzi z uczniami w obszary ludzkiej
niedoli, aby namacalnie przekonali się na czym ma polegać ich zadanie- być
narzędziem miłości (jakie to trudne, przerastające…). Przesłanie jest tak proste
w swojej konstrukcji. Jezus jest obecny w świecie dzięki obecności swoich
uczniów- każdego z nas. Jeśli brakuje świadków Jego obecności, wydarzenia bycia
Boga pośród ludzi zostaje w jakimś stopniu zaprzepaszczone; „Ewangelia zostaje jakby
zablokowana”. Często powracam do powalającego na kolana tekstu księdza Michela
Quoist, pt. „Modlitwa w niedzielny wieczór”: „Mam trzydzieści pięć lat, Panie.
Ciało takie samo, jak inni. Ramiona zdolne do pracy, serce zachowane dla
miłości. Ale Tobie wszystko oddałem. To prawda, że były Ci potrzebne. Dałem Ci
wszystko, ale ciężko było, Panie… Ciężko być niczym dla siebie, żeby wszystkim
dla bliźnich. Ciężko być takim jak inni i wśród innych, a być innym… Ciężko
cierpieć za grzechy innych i nie
odmówić słuchania i dźwigania ich. Ciężko jest nieustannie dźwigać innych…
Ciężko podtrzymywać słabych, a samemu nie móc oprzeć się na silnym… Syn nie
jesteś sam !”
wtorek, 27 października 2015
Miłość
to jedyny skarb, który rozmnaża się przez dzielenie: to jedyny dar rosnący tym
bardziej, im więcej się z niego czerpie. To jedyne przedsięwzięcie, w którym
tym więcej się zarabia, im więcej się wydaje; podaruj ją, rzuć daleko do
siebie, rozprosz ja na cztery wiatry, opróżnij z niej kieszenie, wysyp ją z
koszyka, a nazajutrz będziesz mieć jej więcej niż dotychczas
Bruno
Ferrero
poniedziałek, 26 października 2015
Jezus
nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu
lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się
wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: „Niewiasto,
jesteś wolna od swej niemocy”. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała
się i chwaliła Boga.
Czy ktoś z was próbował
sobie kiedyś odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Chrystus czynił cuda (dlaczego
one dokonują się do dnia dzisiejszego) ? Cuda w życiu religijnym zajmują
niezwykle ważne miejsce. Dla osoby wierzącej są one dowodem istnienia Boga,
który nie tylko działa w świecie przez zawieszające prawa natury znaki, ale
nade wszystko stanowi wyraz Jego opaczności- troski o każdego człowieka. Ojciec
Sergiusz Bułgakow postawił kiedyś takie pytanie: „Czy każda modlitwa nie jest
prośbą o cud ? Także życie jest dla wierzącego nieustannym cudem, któremu
przysługuje pewną religijna rzeczywistość”. Żyjemy i poruszamy się w świecie
który jest dotykany Bożą łaską. Każdego dnia w wielu miejscach przez sploty
różnych sytuacji, posługując się różnymi narzędziami- czasami na pierwszy rzut
oka kompletnie niezauważalnymi, ktoś niewidzialną dłonią przeprowadza człowieka
przez trudne zawirowania. Tylko On potrafi sprawić, że kobieta która została przygnieciona
trudnym ciężarem jakim był duch niemocy, nagle potrafi się wyprostować i stanąć pokornie, naprzeciw Jezusa.
Doświadczenie cudu powoduje euforię radości, uwielbienie Boga. Ponieważ tylko
Bóg jest Tym, który czyni cuda… Działanie Jezusa ma jeden istotny cel, mianowicie
wskazanie, iż kiedy Bóg uzdrawia- w ten sposób urzeczywistnia się Królestwo
miłości i przebaczenia- dotykamy tajemnicy, którą teologia nazywa ZBAWIENIEM.
Dar zbawienia został skierowany do każdego człowieka. A Bóg oczekuje tylko
jednego, przyjęcia tego daru w wolności serca. Najbardziej wstrząsającą rzeczą podarowaną
ludziom jest dar wolności; człowiek od początku historii zbawienia miał problem
z posługiwaniem się wolnością. Święty Augustyn mówił: „Bóg stworzył cię bez
twojego przyzwolenia, ale nie zbawi cię bez twojej zgody”. Potrzebna jest na
ten boski akt, nasza zgoda, zrodzona w odpowiedzi autentycznie przeżywanej
wiary. Podnieś się z kolan i spojrzyj Chrystusowi prosto w oczy. On czeka na
twoją odpowiedź.
niedziela, 25 października 2015
W małych i kameralnych
kinach, będących często w cieniu wielkich kinowych metropolii, można zobaczyć
ciekawe, dotykające życia, rozpoławiające serce i udrożniające strumienie łez-
kino moralnego niepokoju, lub raczej filmowe narracje o doświadczeniu wiary .
Nie często filmowe kreacje tak bardzo mnie poruszają, dzisiejsza wizyta w kinie
na długo pozostanie w mojej pamięci. Oglądałem film pt. „Czy naprawdę wierzysz
? Prawdziwa wiara wymaga działania”. To opowieść o dwunastu osobach, które w
swoim życiu, najprościej mówiąc, spotykają namacalnie Boga. Zderzają się z
sytuacjami wobec których nie potrafią już przejść obojętnie… To mądra i
realistyczna opowieść o chrześcijaństwie, które przeżywane na serio, w cieniu
Krzyża, może stanowić cudowną przygodę wiary- spotkania z Chrystusem Bogiem i
Zbawicielem. Film jest przesycony protestanckim sposobem doświadczenia wiary,
ale to nie jest hermetyczny obraz, który jest tylko czytelny dla jednej grupy
wyznaniowej. Myślę, że dla wielu katolików tak przedstawione życie chrześcijańskie,
może być niezwykle pouczającą a nawet w wielu momentach zawstydzającą lekcją pokory…
Najważniejsze jest aby uchwycić przesłanie kierowane do każdego człowieka- Bóg
mnie kocha i jest blisko mnie. Każdego dnia daje nam dowody swojej obecności.
Podnosi nasze życie, kiedy czujemy, że wszystko się sypie, niesie nas kiedy
opadamy z sił, i przez Ducha Świętego pozwala wyzwolić tak wielką odwagę, która
może zaskoczyć nas samych wzbudzając tak wielki potencjał, zdolny do przemiany
świata siłą dobra. Jeden z piękniejszych epizodów tego filmu, to niezwykły
dialog pewnego starszego małżeństwa które przez długi czas nie potrafiło się
pogodzić ze śmiercią swojej córki (zginęła w wypadku samochodowym kilka lat
wcześniej, potracona przez pijanego kierowcę). Małżeństwo po wielu latach
podejmuje rozmowę; żona mówi do męża: gdzie był Bóg kiedy zginęło nasze dziecko
? A jej mądry i pełen wiary maż odpowiedział: Bóg był wtedy w barze i prosił
pijanego kierowcę aby nie wsiadał do samochodu. Myślę, że każda chrześcijańska
rodzina powinna obejrzeć ten film.
https://www.youtube.com/watch?v=waj2CoM3tT4
Gdy
Jezus razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak
Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z
Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną".
Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał:
"Synu Dawida, ulituj się nade mną". Jezus przystanął i rzekł:
"Zawołajcie go". I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź
dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i
przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym ci
uczynił?" Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał". Jezus
mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł
za Nim drogą".
Spotkanie Chrystusa z niewidomym człowiekiem o imieniu Bartymeusz,
dokonuje się w mieście Jerychu. Jest to jedno z najstarszych miejsc w
Palestynie. Zostało odbudowane z ruin przez króla Heroda Wielkiego, który w nim
umarł; następnie, z wielkim wyczuciem gustu i splendoru, upiększył je syn
zmarłego władcy Archelaus. Miasto stanowiło ważną metropolię, posługując się
naszym- dzisiejszym językiem, umożliwiało kontakt nie tylko z kulturą z całym
wachlarzem jej odcieni, ale nade wszystko z szeroką wymianą myśli. Jerycho był
miejsce letniskowym, odwiedzanym przez licznych turystów, szukających
rozmaitych atrakcji, które niejednokrotnie mogły przysporzyć wiele rozterek
moralnych. Jezus udaje się do tego miasta; nie wiem czy nosił w sercu jakieś
pragnienie dokonania społecznej odnowy tego miejsca, czy tylko przechodzi od
tak, okazjonalnie jako zaplanowana część podróży. W drodze można powiedzieć:
pośpiesznie dokonuje ostatniego uzdrowienia, o którym wspomina redagujący ten
fragment Marek. Wnikliwy komentarz do tego epizodu, czyni św. Grzegorz Wielki:
„Gdy więc Stwórca zbliża się do Jerycha, niewidomy odzyskuje wzrok, bo gdy
Bóstwo przyjęło na siebie braki naszego ciała, ludzkość odzyskuje światło,
które utraciła. Przez to, że Bóg ponosi ludzkie cierpienia, człowiek zostaje
wyniesiony do tego, co Boże. Trafnie jest napisane, ze niewidomy siedział przy
drodze i żebrał, sama bowiem Prawda mówi: „Jam jest droga. Kto więc nie zna
blasku wiekuistego światła jest ślepy…”. Bartymeusz pragnie zwrócić na siebie
uwagę Mistrza, korzysta z nadarzającej się okazji. Krzyczy tak głośno, że
ludzie nie są wstanie go uciszyć. Ta determinacja i oczekiwanie na cud,
przywraca mu wiarę w siebie i sprowadza litość Jezusa. „Idź, twoja wiara cie
uzdrowiła”- znamy te słowa, ślepiec nie jest jedynym który je usłyszał. Tylko
ci, którzy potrafili zwrócić się z wiarą do Chrystusa, usłyszeli tę formułę
uzdrowienia. Tak wspomniałem wcześniej, to jest ostatni z cudów przed
wydarzeniami które się rozegrają w Jerozolimie. My też tak często siedzimy przy
drodze, niczym ślepcy. Tylko co najbardziej tragiczne, wielu ludzi nie potrafi
zdobyć się na wykrzyczenie Bogu swojej niedoli. Boimy się, aby inni nie odebrali
nas jako ludzi słabych, niedołężnych, dotkniętych niemocą. W tym świecie przecież
nie ma ludzi chorych; każdy na swój sposób opanował do perfekcji sztukę
kamuflowania choroby która niszczy duszę. W chrześcijaństwie wszystko wydaje
się proste. Bóg uzdrawia wtedy kiedy Mu na to pozwolimy, kiedy wyartykułujemy
naszą bezradność, kiedy na zewnątrz odsłonimy krwawiącą ranę. Czasami trzeba
zdjąć z twarzy ciemne okulary przez które nie widać wyrazu naszych
przenikniętych bólem egzystencji oczu. Mamy się przybliżyć do Niego z wiarą.
„Zliżcie się do Mnie, a zbliżę się do was, mówi Pan” (Zach 1,3). Przejrzyj,
wiara twoja uzdrowiła cię !
sobota, 24 października 2015
piątek, 23 października 2015
Jezus
mówił do tłumów: „Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz
mówicie: «Deszcz idzie». I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie:
«Będzie upał». I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a
jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie
rozróżniacie tego, co jest słuszne?
Dzisiejszy człowiek
zdaje się tak zachowywać jakby już wszystko wiedział. Żyjemy w społeczeństwie
omnibusów, którzy są nie tyle nieomylni w swoich sądach, co raczej beztrosko
przekonani, iż cały świat zawiera się w ich laptopie czy najnowszym modelu
telefonu komórkowego. Czy pomimo tak wielu zdobyczy technicznych,
przepływającego niczym prędkość świetlna informacji i nagromadzonej na
mikroskopijnych nośnikach wiedzy która multiplikuje się w zastraszającym wręcz
tempie, jesteśmy wstanie odczytać znaki czasu ? Już nikt nie podnosi wysoko
głowy, aby z obserwacji nieba odczytywać czy będzie padał deszcz, czy może
słońce przebije się przez chmury. Takie dane są powszechnie dostępne- choćby na
stronie internetowej, informującej o zmianach pogodowych. Więc o jakie znaki
czasu chodzi Chrystusowi ? Czy coś nas może jeszcze zaskoczyć, zadziwić, czy
wprawić w zakłopotanie ? Jest taka przestrzeń która się wymyka racjonalnym
uzasadnieniom, naukowym przesłankom, czy zwyczajnemu i próżnemu mędrkowaniu. To
sfera ludzkiego wnętrza- tej intymnej przestrzeni, w której rozpościera się
wewnętrzna walka między dobrem i złem; pomiędzy wyborem Boga lub odrzuceniem
Jego prymatu. Znakiem czasu może być duchowa obojętność, bierność i
wszechogarniająca pustka, którą próbuje się załatać byle czym. Potrzeba bardzo
realistycznego widzenia własnego stanu rzeczy. „Poznaj człowieku samego
siebie”, zachęca ascetyczny sokratyzm, „gdyż nikt nie może poznać Boga, jeśli
najpierw nie poznał samego siebie”. Ta delficka sentencja zdobiąca niegdyś
bramę pogańskiej świątyni jest mądrym stwierdzeniem, umożliwiającym penetracje
swojej duszy- odkrycia znaków. Dobrze powiedzą Ojcowie pustyni, kiedy wskażą na
ludzkie serce, jako przestrzeń w której dokonują się ludzkie wybory. Wskażą
drogę wypróbowani i pokorni przewodnicy ku doskonałości: „Ten, kto ujrzał swój
grzech, większy jest niż ten, kto wskrzesza umarłych”, jak również w inny
sposób: „ten, kto zobaczył samego siebie, większy jest niż ten, kto widział
anioły”. Przebijając się przez strefę swojej bezradności, w pokorze własnego
serca, człowiek jest wstanie uchwycić Boże znaki- nawet więcej, staje się
zdolny do ich odczytania. Wystarczy spuścić powietrze i uwolnić się od
myślenia, że wszystko wiem…, bo tak naprawdę, nic nie wiesz. Bóg wszystko wie
najlepiej !
czwartek, 22 października 2015
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże
bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję
udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie,
powiadani wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym
domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw
synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce;
teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”.
Sytuacja którą nakreśla
przed nami Ewangelia, jest delikatnie mówiąc mało komfortowa. Mamy do czynienia z jakimś
chaosem sytuacyjnym w relacjach między ludzkich; rozłamem który nie tylko
dotyka mnie jako osobę, ale nade wszystko burzy miłość pomiędzy najbliższymi
sobie ludźmi. Chrystus odsłania przed nami trudne meandry ludzkiego bytowania.
Czy jesteśmy skazani na brak pokoju, lub co gorsze na agonię miłości ? Bóg nie
wymaga aż tyle…, podpowiada nam zdrowy rozsądek, a jednak Bóg wymaga
wszystkiego, a nawet więcej. Często dostrzegamy tylko jakiś fragment
rzeczywistości, który interpretujemy i przyklejamy do naszej sytuacji życiowej…
Bóg widzi znaczniej więcej i głębiej. Ewangelia wskazuje na rozłam który dotyka
domu, przebywających w nim osób, które z zasady powinny się darzyć miłością; a
tu następuje takie diametralne wypaczenie miłości. Bardzo ciekawie komentuje wprawdzie inny fragment Ewangelii, o. Salij pokazując
czym jest ów rozdział i nienawiść wobec rodziców: „Otóż wzywając nas do
nienawiści wobec najbliższych, Pan Jezus powiedział, że każdy z nas powinien
mieć w nienawiści również samego siebie. A przecież wiara nas uczy, że każdy
jest skarbem dla samego Pana Boga i przedmiotem szczególnej miłości… Mieć w
nienawiści siebie samego to znaczy mieć w nienawiści i chcieć usunąć to
wszystko, co we mnie jest niezgodne z Bogiem; to wszystko, co sprawia, że an
samego siebie prawdziwie nie kocham, ani nie umiem kochać w pełni prawdziwie
moich najbliższych… Analogicznie, mieć w nienawiści ojca i matkę, męża i żonę,
syna i córkę, w ustach Pana Jezusa znaczy: Staraj się najbliższe ci osoby
kochać w taki sposób, żeby to was wszystkich przybliżało do Boga”. Przecież
każdego dnia przez usta kapłana Kościół w czasie Eucharystii wyraża pragnienie
lepszego świata, zapanowania Królestwa miłości i pokoju: „Wybaw nas od
wszelkiego zamętu i zachowaj nasze czasy w pokoju”.
środa, 21 października 2015
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „To rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o
której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu.
Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy
przyjdzie”.
Chrystus próbuje
uruchomić w nas myślenie o tym, co jeszcze przed nami- umiejętność nie tle
posługiwania się wyobraźnią, taka rzecz jasna nie jest wstanie ogarnąć obszaru
tajemnicy, ale raczej perspektywą widzenia, która przenika codzienność a
wybiega ku przyszłości. Eschatologia to nic innego jak refleksja nad przejściem
od życia historycznego ku życiu wiecznemu. Ale czy mamy jasną ideę tego, czym
jest życie wieczne ? Często w naszym myśleniu o tych sprawach można wpaść w
pułapkę łatwych uogólnień, dewocyjnych pewników, czy scholastycznych abstrakcji
o życiu po życiu. Najłatwiej jest badając ten obszar ludzkiej ciekawości poddać
się myśleniu apofatycznemu; stwierdzić, iż to wszystko co staram się ogarnąć
myślą jest tak naprawdę tajemnicą, którą mogę jedynie pośrednio zrozumieć przez
analogię. Kiedy przyjdzie Pan, wprowadzi nas w swój czas- kairos- w przestrzeń wieczności, w której czas nie posiada końca,
płynie niczym nurt którego nie można zatrzymać. Ale za nim to nastąpi potrzebna
jest postawa czujności- świętego oczekiwania, nie tyle drżenia nacechowanego
niepokojem czy lękiem. To ma być ufne wypatrywanie nadejścia Boga-Człowieka. „Przemija
bowiem postać tego świata” (1 Kor 7,31), lecz „kto zaś wypełnia wole Bożą, ten
trwa na wieki” (1 J 2,17). „Dzień ten zamyka czas historyczny, lecz ona sam nie
należy do czasu, nie można go znaleźć w naszych kalendarzach i dlatego nie
sposób go przepowiedzieć”. Jest niczym włamujący się pod ukradkiem nocy intruz,
chcący pozbawić nas naszego mienia, wtedy kiedy niczego nieprzeczuwany i sen
panuje nad naszym ciałem. Przyjście niespodziewane Pana, powinno być nie tylko
dominantą która wybrzmiewa w czasie corocznie przeżywanego czasu adwentu, ale
raczej naszą osobistą refleksją wiary. Koniec świata obwieści Paruzja- powtórne
przyjście Chrystusa w chwale, po której nastąpi zmartwychwstanie i sąd. „A gdy
się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się
wasze odkupienie” (Łk 21, 28).
wtorek, 20 października 2015
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone
pochodnie. A wy podobni do ludzi oczekujących powrotu swego pana z uczty
weselnej, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi
słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam:
Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy
o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak
zastanie”.
Wielu mistyków i świętych
mówiło o czujności serca i chodzeniu w świetle. Bycie w ciemności oznacza tyle
co, nieistnienie. Czujność wpisuje się w życie duchowe chrześcijan, odkrywanie
„światłości która w ciemności świeci i ciemność jej nie może ogarnąć”(J 1,5). Noc
może stanowić symboliczny krajobraz ludzkiej duszy, przestrzeń duchowego
osamotnienia, niepewności, a nawet odrzucenia miłości Boga. Demon wszystko
będzie robił, aby ciemność wtargnęła w sferę światła do duszy chrześcijan. Wierzący
to tyle, co oczekujący nadejścia Pana- wyglądania dnia Paruzji- poruszania się
w światłości. Jest kilka takich elementów które składają się niczym mozaika w
jeden komplementarny obraz chrześcijańskiej tęsknoty za Bogiem. „Być gotowym”,
„oczekiwać”, „spoglądać na Wschód”, „skupiać wzrok”, „być poruszonym przez
pragnienie”, „nie zasnąć”, „nie ulegać rozproszeniu”, „mieć zapaloną lampę”-
cały słownik nadziei stworzony, aby wprowadzić człowieka w stan gotowości.
Tęsknota Kościoła wyraża się w takiej odsłonie i różnorodności postaw duchowej
otwartości. Kościół żyje nadzieją i stara się odczytywać znaki czasu które w
historii nakreśla niewidzialna dłoń Boga. Właściwie potrzeba tylko jednego, aby
w pulsującym rytmie życia, mieć ową
zdolność uchwycenia Królestwa Bożego. Jako pielgrzymujący lud, zanurzony tu i
teraz- w czasie i przestrzeni, poddany determinantom tego świata, wybiegać
ponad wymiar codziennego bytowania- ku przyszłości… Kościół jest apokaliptyczną
Oblubienicą, przyozdobioną w piękno, która mówi pełna Ducha Świętego: „Przyjdź
!” (Ap 22,17). Każde doświadczenie Eucharystii jest trwaniem przy Źródle i
tęsknotą z Oblubieńcem który się spóźnia. Czasami Pan się spóźnia, aby się
przekonać czy potrafimy na Niego cierpliwością i miłością w sercach czekać.
poniedziałek, 19 października 2015
Łk 12,13-21

W każdej przypowieści
Jezusa jest jakieś ukryte przesłanie, które zostaje podane każdemu słuchającemu
w sposób trochę zawoalowany. Przypowieść której kanwa zapożyczona jest z
codziennych ludzkich sytuacji życiowych, bardzo często ma prowokować odbiorcę
do myślenia. Nie podsuwa nam gotowej, podanej w pociągający sposób prawdy.
Przypowieść nie wyjaśnia wszystkiego; zrozumienie dokonuje się na płaszczyźnie
rozumu i przenika stopniowo do serca- wszystko zależy od osobistej otwartości
człowieka. Czasami trzeba zostawić swoje wyobrażenia, czy mnie lub bardziej
utkane ze słów komentarze egzegetyczne. Kazanie Jezusa musi wybrzmieć we mnie,
zaintrygować, przebudzić ze stanu duchowego letargu. W dzisiejszej przypowieści
Chrystus zostaje w jakiś sposób włączony do sporu pomiędzy ludźmi o spadek. „Jego
misja dotyczy rzeczy, które znajdują się na innym poziomie niż małostkowe spory
o interesy materialne”. Chrystus przyszedł po, to aby objawić nam miłość Boga i
aby przypomnieć o przykazaniu wzajemnej miłości, a nie po to, aby rozstrzygać,
który z dwóch kłócących się o zagarniecie majątku miał rację. Pan wskazuje na
zaślepienie i głupotę w kontekście jałowych sporów o materialne dobra. Pomocą w
uchwyceniu istoty rzeczy, staje się postać głupiego bogacza, pokładającego ufność
w tym co ziemskie, przelotne, przygodne… Dramat tego człowieka polega na tym,
że opiera swoje życie na tym co ma, a nie na tym, kim jest. Stara się
powiększać swoje wpływy, rozbudowywać finansową korporację, aby była jeszcze
bardziej dochodowa, rezygnując tym samym z osobistego rozwoju- duchowego
wzrostu. Człowieczeństwo ciasne, egoistyczne i wypełnione próżnością prowadzi
do nieuniknionej katastrofy. Bogacz jest głupi nie dlatego, że zostaje
zaskoczony przez przychodzącą z zaskoczenia śmierć, ale dlatego, że źle żyje.
Wielu współczesnych ludzi niestety źle żyje, powiększa swoje konta, przy
jednoczesnym opróżnianiu swoich serc z miłości do innych. Ciułają wszystko dla
siebie, podbijając swoje ego, a nie potrafią być bogaci przed Bogiem. Jezus nie
głosi pogardy wobec dóbr tego świata, nie jest komunistą czy jakimś
rewolucjonistą społecznym tworzącym na siłę jedną klasę społeczną- równych
sobie posiadaczy dóbr. Wzywa raczej do ich przekroczenia, wskazując na ważny
aspekt, iż życie człowieka nie musi być zależne od wielkości zer na koncie w
banku. Przypominają mi się słowa o. Antoniego Blooma, pokazujące, że rzeczy
tego świata mogą odebrać człowiekowi wolność: „Jeśli powiesz: Mam zegarek, on
jest mój i schowasz go w dłoni, to straciłeś i zegarek i dłoń”. Człowiek może
się skurczyć to posiadanego przedmiotu. Znacznie lepiej jest gromadzić sobie
skarby w niebie- deponować miłość, która podawana dalej, będzie pracować na
naszą świetlaną przyszłość.
niedziela, 18 października 2015
Jezus przywoławszy Dwunastu, powiedział
do nich: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich
wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by
między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał
być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn
Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na
okup za wielu”.
Ewangelia
dzisiejsza odsłania przed nami prostą- życiową naukę. Wielkością świadczącą o
dojrzałości ludzkiej i chrześcijańskiej jest zdolność bycia pokornym.
Chrześcijanin to ktoś, kto potrafi uważać siebie za gorszego od innych; a co
najważniejsze nie ma z tego powodu żadnych braków czy kompleksów. Tylko w taki
sposób można radykalnie naśladować Jezusa, który sam wskazywał na zachowanie
pokory: „Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie
ukojenie dla dusz waszych” (Mt 11,29). Pokora jest zatem cnotą, którą powinno
się pielęgnować w życiu chrześcijańskim. Dzięki niej można z łatwością
rozpoznać autentycznie szczęśliwych uczniów Jezusa. Święty Augustyn pisał:
„Całe ziemskie życie Chrystusa, jakie wziął On na siebie, było dla ludzi szkołą
moralności, w której uczył przede wszystkim swojej pokory, dając ją za przykład
do naśladowania”. Bardzo podobne odczucia miał św. Bazyli: „Zbawiciel narodził
się z ubogiej Dziewicy w szopie, ukrywał się w Egipcie jako słaby i
prześladowany, ochrzcił się jak jeden z grzeszników, uciekał przed tymi, którzy
chcieli Go obwołać królem, a pod koniec życia umył uczniom nogi, aby w ten
sposób wyrazić swoją ostatnią wolę”. Pokora jest korzeniem wszystkich cnót-
postarajmy się ją odnaleźć w swoim życiu, odsłonić…, to może nas na chwilę
pokaże słabymi, ale tylko w taki sposób będziemy żyć w pełni. Chrystus pokornym
daje łaskę i bilet do pierwszych miejsc w domu swojego Ojca.
piątek, 16 października 2015
Lecz mówię wam, przyjaciołom moim: Nie bójcie
się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic więcej uczynić nie mogą. Pokażę
wam, kogo się macie obawiać: Bójcie się Tego, który po zabiciu ma moc wtrącić
do piekła. Tak, mówię wam: Tego się bójcie.
Nie można tych słów
Chrystusa Pana odczytać inaczej jak tylko w kontekście obecnej sytuacji
chrześcijan- skazanych na wygnanie i prześladowanych. Historia ucisku, represji
i niesprawiedliwości względem wyznawców Chrystusa, powraca z niesłychaną siłą
oraz nienawiścią. „Quo Vadis” – niezbadane ścieżki Pana, którymi prowadzi
swoich uczniów, dramatyczne powroty do prześladowanego Rzymu- symbolu gehenny
sprawiedliwych atletów wiary. Echo starożytnych represji względem uczniów
Mistrza z Nazaretu powraca w nowej szacie przemocy- zaprzeczając miłości do
człowieka. Przez całe wieki Kościoła męczennicy w najwyższym stopniu
manifestowali wiarę chrześcijańską. „Kościół czci ich jako swe serce i nazywa
ich „zranionymi miłością do Chrystusa”. Męczennik głosi Chrystusa, stając się
„widowiskiem” wobec Boga i aniołów. Orygenes mówił, że czas pokoju sprzyja
szatanowi, który kradnie Kościołowi jego męczenników”. Nigdy nie myślałem, że w
tak cywilizowanym świecie będzie miejsce na tak przerażający spektakl
okrucieństwa. Widziałem w internecie druzgoczące wzrok, zdjęcie młodej
chrześcijanki; odarta z ubrania, pozbawiona możliwości wykrzyczenia swojego
bólu- naga z odrąbaną głową, ku uciesze „stada dzikich zwierząt z wytatuowanymi
znakami Islamu”. Obraz gwałtu, przemocy, a nade wszystko ludzkiej bezradności
zostaje w niewielkim stopniu przemycony dzięki mediom do naszego w miarę
stabilnego świata. Czy z naszymi braćmi i siostrami w wierze, ktoś potrafi w
Europie zapłakać ? Ilu chrześcijan straciło nadzieję, ile kobiet patrząc na ból
swoich okaleczonych dzieci, utopiło się we własnych łzach. „Zwykłe losy ludzi,
którzy nie byli wielkimi mistykami, nie zostawili po sobie wielkich dzieł, nie
mieli objawień, nie ukończyli szkół i nie byli mistrzami ascezy. Zabrano
im to życie, bo mieli na przegubie dłoni wytatuowany krzyż. Wszyscy
tak mocno, że bardziej już się nie da, potwierdzili, że istnieje coś
cenniejszego niż ziemskie zdrowie i życie. Co to jest? Podszyta jednak
jakimś interesikiem nadzieja na to, że w niebie będzie lepiej? A może
coś, co wymyka się próbom racjonalnego zważenia: miłość?”. W
tym miejscu nie pozostaje nic jak tylko zamilknąć… Pragnę przywołać słowa modlitwy
zaczerpniętej z liturgii galijskiej; nie tyle niech będą pociechą, co raczej
utkanym ze słów epitafium pamięci- duchową świadomością „Kościoła uśpionego”
będącego w łączności z tymi, którzy zostali dotknięci stygmatami cierpienia.
„Boże, w oczach Twoich cenna jest śmierć świętych, spraw, aby wierność Tobie w
codziennym życiu to nam przyniosła, co im pobożna śmierć”.
czwartek, 15 października 2015
Łk 11,47-54
Konfrontacja z
hipokryzją i obłudą prominentnej grupy społecznej jaką stanowili faryzeusze,
wywołała niezwykle ekspresyjną i ostrą w słowach reakcję Chrystusa. Mistrz w
kilku lapidarnych faktach z historii demaskuje ich fałsz i kłamstwo- posuwające
się do manipulacji, schowane za fasadą pobożnych postaw religijnych. Jezus
przełamuje temat tabu, wedle którego nikt nie miał prawa dokonywać
konstruktywnej krytyki duchowych przewodników Izraela. Życie pokazywało, iż ta
uprzywilejowana i obrośnięta w piórka społecznego autorytetu grupa „konserwatystów”,
na zewnątrz wyglądała całkiem przyzwoicie; wedle powszechnego przekonania, że
faryzeuszowi niczego nie można zarzucić. Jest on przykładem skrupulatnego
przestrzegania prawa- wykraczając nawet poza to, co ściśle nakazane. Jak można
pewien organizm religijny, zainfekować kłamstwem, pozerstwem, pseudo-mistycznym
kamuflażem; wszystko dlatego, aby ukryć swoje grzeszne oblicze- dobrze
zakonserwowane przed przenikliwymi spojrzeniami prawdziwie pobożnych ludzi.
Ktoś kto nie potrafi przyznać się do swoich słabości, wydłuża swoją drogą do
spotkania z prawdziwym Bogiem. Wielcy mężowie ducha kierowali się zdolnością
samokrytycyzmu, duchowej powściągliwości, pokory która stawiała ich w pozycji
małości. Człowiek pokorny, nie znajdując w sobie niczego dobrego, nie liczy na
siebie, uznaje, że jest całkowicie zależny od Boga, stawia wszystko na Niego.
Faryzeusze którzy skonfrontowali się z Jezusem, stracili z pola własnego
widzenia realizm poznawczy, który potrafiłby przebić ich poczucie wielkości i
nieskazitelności, niczym igła nadmuchany balon. „Biada”- słowo które pada z ust
Chrystusa, stanowi komunikacyjne ekstremum- jakby chciał wskazać, że to
towarzystwo jest nie do uratowania, tocząca ich serca pycha, przesłania im
prawdziwy obraz siebie i zniekształca karykaturalnie obraz Boga- którego prawem
się podpierają. W chrześcijaństwie, też możemy odnaleźć takie faryzeuszowe postawy
„doskonałości”- religijną wyższość połączoną z brakiem szacunku do innych
ludzi. Takie zachowanie przybiera różne formy- jedną z nich jest taki syndrom który
można opisać jako „przywdzianie maski faryzeusza”- budowanie obrazu siebie jako
człowieka wiernego prawu. ( w tej postawie inni- słabi grzesznicy, stają się
motłochem skazanym na potępienie…) „Za pomocą maski człowiek stara się
przezwyciężyć strach. Ukrywa pod nią swoją bezsilność i ma zarazem nadzieję, że
dzięki niej uda mu się wyrosnąć ponad siebie”. Taka postawa prowadzi do
katastrofy- w relacji do Boga, siebie a nade wszystko drugiego człowieka. Chrystus
przynosi nam takie poczucie wolności, które niweluje faryzeizm oraz pozwala nam
odkryć siebie takimi jakimi jesteśmy- pokornymi grzesznikami wzdychającymi o
coraz piękniejsze człowieczeństwo.
środa, 14 października 2015
I
mówi do mnie jeden ze Starców: Przestań płakać ! Oto zwyciężył Lew z pokolenia
Judy. Odrośl Dawida.
Opowiadałem moim
uczniom o sztuce mykeńskiej, zatrzymując się trochę dłużej nad kompleksem
architektury zamkowej do której prowadziła słynna „Lwia Brama”. Słoneczne lwy
stanowiące najbardziej reprezentacyjną część miasta, które trzymają kolumnę
słońca i stanowią nie tylko wyraz boskiej mocy, ale nade wszystko są znakiem
opieki bożej. Postacie lwów wykute w skale odsyłają nas do chrześcijańskiej i o
wiele bardziej głębokiej symboliki, tego szlachetnego zwierzęcia. Zwierzę to
można interpretować w dwóch wariantach- dobrym bądź złym. Pragnę skupić uwagę
czytelników na tych najbardziej pozytywnych i szlachetnych cechach króla
zwierząt. Samego Boga porównywano z lwem, gdy objawiał On swoją karzącą
sprawiedliwość (zob. Oz 5,14; Am 3,8; Syr 28,23) albo stawał w obronie ludu
wybranego (Iz 31,4). Gdy umierający Jakub przepowiedział swoim dwunastu synom
przyszłość ich potomstwa, oglądał Judę, przodka Chrystusa, pod postacią lwa:
„Judo młody lwie, na zdobyczy róść będziesz, mój synu…” (Rdz 49,9). Apokalipsa
nawiązuje do tego tekstu. Jeden z dwudziestu czterech Starców głosi królewską
godność, potęgę i moc Tego, który jako jedyny jest godzien otworzyć księgę tajemnych
wyroków Boga i złamać jej siedem pieczęci. Symbolika „Lwa z pokolenia Judy”
rozbrzmiewa w pieśni Ezechiela, w której żali się ów mąż nad władcami Izraela.
W średniowiecznym dziele zwanym Fizjologusem,
pierwszym omawianym zwierzęciem jest „król zwierząt”. O wiele bardziej
interesująca jest wykładnia symboliczna związana z tym szlachetnym zwierzęciem.
Lew ogonem zaciera swoje ślady- po zejściu na ziemię, stąd Jezus tak ukrył
swoją Boskość, że nie został rozpoznany przez ludzi. Jest jeszcze inna
opowieść, niezwykle wymowna i niosąca głębokie pokłady duchowego przesłania. Chociaż
lew śpi, to jednak jego oczy czuwają- pozostają otwarte. Podobnie zasnęło w
śmierci krzyżowej ciało Chrystusa, ale Jego Bóstwo czuwało po prawicy Ojca,
gdyż „nie zdrzemnie się ani nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem” (Ps 121, 4).
Średniowieczne źródło wskazuje na jeszcze inny aspekt duchowy. Kiedy bowiem
lwica rodzi swoje młode martwe. Według innej wersji śpią one po urodzeniu jak
nieżywe przez trzy dni. Trzeciego dnia przychodzi jednak ojciec- lew i chucha
na nie, albo ryczy tak głośno, że ziemia drży w posadach, i małe budzą się
natychmiast do życia. „Tak też Bóg i Ojciec wszystkiego obudził Pierworodnego,
naszego Pana, Jezusa Chrystusa, przed całym stworzeniem, aby ocalił zbłąkany
rodzaj ludzki”. Głos ryczącego lwa był dla chrześcijan zawsze symbolem głosu
Chrystusa wzywającego umarłych do zmartwychwstania. W słynnej powieści C.S.
Lewisa pt. „Opowieści z Narnii”, zostaje w sposób zawoalowany przekazany
teologiczny obraz Chrystusa jako lwa o imieniu Aslan. „Lewis bronił chrześcijańskiej
wiary, uczył nie mówiąc wprost. Prawdę zamykał w wymyślonych przez siebie
obrazach ułatwiających czytelnikowi spotkanie Boga. Zgodnie z podstawową cechą
mitu, który nie ma stanowić jakiejkolwiek alegorii dla jego twórcy, ale być
źródłem wielu tychże dla odbiorcy”. Aslan w Narnii jest obrazem opiekuńczego i
zatroskanego o swoje dzieci Boga. Obraz zaczarowanej krainy i obecność w niej
młodych bohaterów zderzających się z różnymi wyborami i perypetiami, zostaje
ściśle związana z twórczą i duchowo płodną obecnością Aslana. On staje się ich
cichym Towarzyszem drogi, przemożnym obrońcą, a nade wszystko wiernym
przyjacielem. Tak wymalowany słowami obraz Boga, utkany z bajkowych narracji
stanowi mądrą katechezę, dzięki której wiara może być fascynującą przygodą. Pobyt
w tajemniczym miejscu, staje się mądrą lekcją zaufania Bogu, dziecięcą
artykulacją miłości- przez którą kształtuje się osobowość odważnego
chrześcijanina. Przesłanie jest proste; od dziecięcego poznania- trochę
naiwnego, przechodzi się do dojrzałego człowieka który w duchu fascynacji
pragnie ukierunkowywać swoje życie ku Bogu, a nade wszystko przeżywać je w Nim.
„Moja najmilsza- powiedział Aslan łagodnie- ty i twój brat już nigdy nie
wrócicie do Narnii… Jesteście już dorośli- rzekł Aslan- i musicie teraz zacząć
przybliżać się bardziej do waszego świata. Tu nie chodzi o Narnię, wiesz
przecież… Tu chodzi o CIEBIE. Nie spotkamy CIEBIE. A jak mamy żyć, nigdy już
Ciebie nie spotykając ? Ależ spotkasz mnie jeszcze, kochanie- powiedział Aslan.
Jestem- rzekł Aslan- ale mam inne imię (Chrystus !). Musicie mnie rozpoznać pod
innym imieniem. Właśnie dlatego zaprowadzono was do Narnii. Przez to, że
poznaliście mnie trochę tutaj, będziecie mogli poznać mnie lepiej tam”.
wtorek, 13 października 2015
Bracia.
Ja nie wstydzę się Ewangelii, jest bowiem ona mocą Bożą ku zbawieniu dla
każdego wierzącego, najpierw dla Żyda, potem dla Greka. W niej bowiem objawia
się sprawiedliwość Boża, która od wiary wychodzi i ku wierze prowadzi, jak jest
napisane: „Sprawiedliwy zaś z wiary żyć będzie”.
Można z całą pewnością
stwierdzić, że Ewangelia stanowi najbardziej wyrazistą wykładnię wiary.
Wszystko to, co Kościół przez wieki głosił stanowiło odniesienie do słów
Chrystusa- „Dobra Nowina”- opowieść o zbawieniu każdego człowieka. Paradoksalne
jest to, iż Europa która wyrosła na fundamencie Ewangelii, teraz zbyt łatwo i
pochopnie próbuje uczynić ją reliktem pobożnej przeszłości- słowem
zdezawuowanym, najlepiej zalegającym zakurzone pułki kościelnych bibliotek. Co
się takiego stało współczesnemu człowiekowi. W jakim momencie zagubił wiarę w
mądrość Ewangelii ? Kultura, a wraz z nią nowoczesny światopogląd, wylansowały
obraz człowieka, które stoi w centrum wszystkich wydarzeń, uzurpując sobie
pierwszeństwo do wszelko rozumianych autorytetów. Ludzkość ze swoją płytką
mądrością, pozorną witalnością i wzdętym niczym brzuch żarłoka egoizmem, stała
się śmieszna i karykaturalna. W tym multikulturalnym świecie schowano pokarm do
lodówki, zastępując go syntetycznym suplementem bezwartościowego i krótko
terminowego „produktu”. Na rogach wielkomiejskich ulic sprzedaje się nachalnie
„mądrość świata”, w której nie ma miejsca na szczęście człowieka; jedynie tani
popyt na miałką paplaninę. Bardzo szybko młode pokolenie hipokrytów i
cwaniaków, zapomniało że to, Bóg wyprowadził człowieka ze stanu natury, ku
głębi jakim jest świat. To pierwszy protoplasta Adam, zagubiony w rajskim
Edenie, dzięki boskim prerogatywom nadawał imiona stworzeniom, czyniąc tym
samym z siebie „istotę wolną i uprzywilejowaną”- przekształcając świat natury w
kulturę. Z dzikiej małpy z kokosem w dłoni, stał się miarą wszystkich rzeczy-
koroną stworzenia- „wolnym od jakichkolwiek uwarunkowań, stając się sobą przez
działanie” i pomysł Boga. Nie wykarmiła nas mitologiczna wilczyca historii, ale
hojna dłoń Boga, z której otrzymaliśmy cały splendor dostojeństwa i blasku.
Człowiek refleksyjny, kochający, twórczy, zdolny do przekraczania siebie…
szybujący niczym ptak ponad łańcuchem ewolucji. Z ust Boga staliśmy się…, On
nas wypowiedział i obdarował wolnością. To takie żałosne, jak szybko
zapomnieliśmy o naszym obdarowaniu… Święty Paweł staje naprzeciw świata i
krzyczy, ile mu tylko sił starczy, że Słowo które głosi jest mocą Bożą-
fundamentem i sensem jego życia. Jego pełnia życia.., perspektywa myślenia,
działania a nade wszystko kochania; zakorzeniona jest w zdumiewający sposób w
Ewangelii. Jakby chciał każdemu z nas uświadomić wartość naszej egzystencji- we
wnętrzu człowieka „Słowo ma stać się ciałem”. Każdy z nas ma stać się żywą
Ewangelią, przeobrazić się w Chrystusa nauczającego i pochylającego się nad
roztrzaskanym i pozbawionym duchowości wycinkiem świata. Bóg zechciał, by Słowo
stało się Ciałem, jedynym żywym przybytkiem, w którym jego słowa brzmią naprawdę
jak słowa życia, których nie są wstanie zastąpić najbardziej kuszące protezy
szczęścia. Ewangelia stanowi czyste złoto duchowości, drogocenną perłę zakopaną
w ziemi, list miłosny, którego autorem jest zakochany bez granic w człowieku Bóg.
„Wszyscy stajemy dziś przed wielkim wyzwaniem, którym jest dawanie wiarygodnego
świadectwa Ewangelii, Dobrej Nowinie Jezusa Chrystusa.” Nie pozwól aby twoje usta zamilkły…, bowiem
sprawiedliwy z wiary żyć będzie ! Ten realizm chwili przybiera postać pokory,
orientacji życia ku Bogu, które „pulsuje” słowem życia i „tym, cośmy słyszeli,
cośmy oczyma naszymi widzieli, cośmy oglądali i czego ręce nasze dotykały” (1J
1,11). Kościół tych, którzy zostają pozbawieni głosu, zakrzyczeni, staje się
ludem Słowa przepełnionego duchem proroctwa i odwagi, aby manifestować wielkie
sprawy Boga. Chrześcijanie dzisiaj stają niczym Apostoł Paweł na areopagu
miast, wobec ołtarzy poświęconych nieznanym (fałszywym) bogom i zostają
przynagleni do głoszenia orędzia wiary, nadziei i miłości- których szerokość
oraz głębokość staje się propozycją wobec ludzkiego wyboru „być czy nie być”.
poniedziałek, 12 października 2015
Gdy
tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: „To plemię jest plemieniem
przewrotnym. Żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku
Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn
Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw
ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi
słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z
Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni
dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz”.
Na samym początku
pragnę przeprosić moich stałych czytelników, iż w czwartek i piątek nie było
umieszczonych rozważań. Byłem w podróży, a docelowym miejscem była wizyta i
wykłady w Seminarium Duchownym dla naszych kleryków. Mam nadzieję, że moja
absencja na blogu przyczyniła się choć trochę dla pożytku duchowego moich
studentów. Jak to zwykle mawiam sobie i innym; potrzebna jest kultura serca a
wraz z nią, kultura umysłu. Dzisiaj Ewangelia mówi nam o przewrotnym plemieniu,
oczekującym na jakiś szczególny znak. Aby człowiek mógł uchwycić jakiś znak od
Boga, trzeba być na niego przygotowanym; musi najpierw w nim samym dokonać się
nawrócenie, duchowa interioryzacja. Nie można przez zabrudzone „okulary” zobaczyć
skrawka świata Boga. Dlatego potrzebny był prorok Jonasz, aby wstrząsnąć
Niniwą. Jonasz na początku swojej misji przeżywał straszne dylematy,
paraliżował go lęk; do tego stopnia, iż próbował zdezerterować od przynaglenia
Bożego. To zmaganie stało się namacalnym doświadczeniem Jonasza- uciekający od
powierzonej misji, wrzucony w otchłań morza, a w ostatecznym – krańcowym momencie
wypluty przez ogromną rybę. Dopiero wtedy posłuchał, opamiętał się i zdobył się
na odwagę stania się narzędziem w rękach Boga. To co był słabe w Proroku,
zostaje przekute na cnotę męstwa. „Jest to cnota, przy której człowiek nie
polega już na własnych siłach, lecz pokłada nadzieję w Bożej pomocy. W ten
sposób przezwycięża w sobie wszelkie obawy lęku”. Później to usłyszą uczniowie
od Pana „Nie bójcie się tego, co macie mówić- Duch Święty będzie mówił za was”.
Święty Jan Klimak pisał o strachu następująco: „Strach zakłada niedostatek
wiary… niedostatek ufności w Bogu. Dusza pozostaje w niewoli strachu, polega
bowiem tylko na sobie, a więc lęka się każdego drgania listka i każdego cienia.
Ludzie bojaźliwi czasami odchodzą wręcz od zmysłów”. Ale w Ewangelii wybrzmiewa
jeszcze postać innego Jonasza- Chrystusa- pozbawionego lęku, pełnego odwagi i
determinacji Bożego Syna. On przychodząc dotyka rzeczywistości, mocą swojego
boskiego autorytetu. Jego głos poruszy najtwardsze i najbardziej skamieniałe
szczeliny ludzkich serc. Sąd ostateczny będzie tak niewyobrażalną manifestacja
mocy- słowa Syna Człowieczego będą powiewem i niewyobrażalną eksplozją, jakby uderzenia
błyskawic; będzie niczym „Lew” który rykiem wzbudza do życia małe lwiątka.
niedziela, 11 października 2015
Mk 10, 17-30
Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Jezus mu rzekł: „Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: «Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę»”. On Mu rzekł: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości”. Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
W tym pytającym człowieku może siebie odnaleźć każdy z nas. Wielu chrześcijan na początku przejawia dobrą wolę zrobienia czegoś szczególnego ze swoim życiem, ale kiedy przychodzi co do czego, nie potrafią zmienić profilu swojego życia- brakuje im radykalizmu porzucenia własnych schematów myślenia, a nawet planów życiowych. Na początku jest entuzjazm, a później rozgoryczenie, brak motywacji ku innemu życiu. Porzucić wszystko i pójść za Jezusem ! Dla wielu tak rozumiana transformacją swojego życia, jest jak wdrapanie się na najwyższy szczyt bez zabezpieczeń. Wezwanie do pozostawienia swoich zabezpieczeń materialnych może zaskoczyć niejednego. Człowiek chciałby coś tam pozostawić dla siebie, na czarną godzinę- a Pan mówi: zostaw to, nie martw się o swoje życie… Przy interpretacji zachowania tego poszukującego innego życia człowieka, warto napomnieć o pewnej mentalności żydowskiej. Dla Żydów człowiek który był uposażony w różnorakie dobra, postrzegany był jako ktoś na kim spoczywa Boże błogosławieństwo. Stąd nie dziwmy się wewnętrznej szamotanie tego człowieka- porzucić wszystko, naprawdę wszystko ? Odpowiedź dla niego jest szokująca, ponieważ podważa religijność opartą na podwójnym zysku. Jezusowi chodzi o porzucenie tak rozumianego myślenia, zmianę kierunku i pójścia w całkiem nową przygodę- bez niczego. „To prawda, czasami zdarza się nam ryzykować większą sumę. Jednak w grze, którą jest życie, nie chcemy ryzykować wszystkiego”. Lęk jest tak paraliżujący, iż wielu nie potrafi zaufać Bogu. Nie bójmy się zaryzykować !
czwartek, 8 października 2015
Jednym z głównych
tematów malowideł wczesnochrześcijańskich jest scena ukazująca trzech odważnych młodzieńców, skazanych na śmierć w piecu ognistym. Ten jakże wymowny w swoim
przekazie obraz stanowi przetransponowanie biblijnego opisu starotestamentalnych
męczenników, który możemy odnaleźć w Księdze Daniela. Dla odległych nam w
czasie wyznawców Chrystusa, tenże obraz stanowił wyrazisty przekaz wierności
wierze do końca. Młodzieńcy są orantami wznoszącymi swe modlitwy do Boga, który
jako jedyny może ich wybawić z dramatycznej sytuacji. Tak dramatycznie opowiedziana
malarskim językiem narracja, niesie budujące przesłanie dla nas współczesnych
chrześcijan. To głoszenie kerygmatu-gdzie przesłaniem jest ostateczne
zwycięstwo dobra nad złem; przejście ze śmierci do życia- bowiem Tym, który
daje moc do zwycięstwa jest Chrystus- Zbawca. Zobaczmy jak zachowują się
bohaterowie tej opowieści, będąc w centrum największego niebezpieczeństwa
śmierci, wśród płomieni ognia, ich życie staje się jednym wielkim uwielbieniem-
tanecznym korowodem zakochanych w Bogu „szaleńców”. Ogień nie tylko ich nie dotknął swymi
płomieniami, ale wydawał im się nawet jakby powiewem chłodnego wiatru. Na
ochłodę w wielu wyobrażeniach na malowidłach pojawia się gołębica z gałązką
oliwną- symbol nadziei, pokoju wewnętrznego, zapewnienia , iż ta gehenna
zakończy się zwycięstwem cierpiących. W późniejszych kompozycjach dodaje się
niekiedy, jako wyraz asystencji i opieki Bożej, motyw ręki Boga (manus Dei) albo postać „czwartego” męża,
którego dostrzegł Nabuchodonozor między trzema młodzieńcami i w którym
upatrywali myśliciele chrześcijańscy
Syna Bożego- Logosa wcielonego, przychodzącego aby podtrzymać swoich przyjaciół
w udręce. „czy nie wrzuciliśmy trzech
związanych mężów do ognia ? Lecz widzę czterech mężów rozwiązanych, przechadzających
się pośród ognia i nie dzieje się nim nic złego; wygląd czwartego przypomina
anioła” (Dn 3,24-25). Ten soteriologiczny element stanowił przesłanie o odwadze
wiary, którą powinien mieć każdy chrześcijanin. „Takie znaczenie ma dla nas
Jezus nasz Zbawiciel. To On zawsze idzie obok nas kiedy jesteśmy u kresu sił,
to On jest z nami w rozżarzonym piecu- jakim jest dzisiejszy świat. Do każdego
z nas, w chwili największej samotności czy próby, adresowane są słowa: Nie
jesteś sam; masz towarzysza”. W
sytuacjach najbardziej ekstremalnych, stanowiących moment naszego wyboru wiary,
nad przepaścią utraty życia- przychodzi Chrystus, który jest jak powie
Kabasilas: „Bardziej przyjazny niż jakikolwiek przyjaciel, bardziej kochający
niż jakikolwiek ojciec, bardziej częścią nas niż nasze własne członki, bardziej
nam potrzebny niż nasze własne serce”. Taki jest Bóg- zakochany w ugodzonych
miłością wyznawcach. Tak skonstruowane w swoim mistagogicznym przekazie malowidło,
miało umocnić postawę wewnętrzną, usunąć strach i zawierzyć się nadziei.
Malowidło przekazywało naukę o zbawieniu- młodzieńcy są typem zmartwychwstania,
proklamacją wiary w życie wieczne. Jesteśmy częścią tej opowieści, jako
odpowiadający na miłość Jezusa, lub odrzucający ją w sposób jednoznaczny. Dzisiejszy
święty to człowiek jak wszyscy, ale całe jego istnienie jest kwestią życia lub
śmierci, z którą zwraca się on do świata. Wiara powinna wyzwalać nas z
paraliżującego strachu przed światem; strachu przed wojną, ekspansywnym islamem,
strachu przed chorobami nowotworowymi, czy w końcu przed śmiercią.
Chrześcijanin się tym różni od innych, że wie iż jest ktoś, kto może
wyprowadzić go ze śmierci. „W wielkości swoich wyznawców i męczenników
chrześcijaństwo jest mesjaniczne, rewolucyjne, wybuchowe. Ewangelia wzywa do
gwałtu, który pozwoli zdobyć Królestwo i odmieni starą postać świata, czyniąc
ją novissima”. Ostatecznie jakże pocieszające
wydają się słowa Chrystusa, skierowane do każdego z nas: „Nie bójcie się tych,
którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą…”
oprócz chleba, potrzeba nade wszystko miłości...
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego
o północy i powie mu: «Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel
przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać». Lecz tamten odpowie z
wewnątrz: «Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze
mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie». Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie
dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa
wstanie i da mu, ile potrzebuje. I ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane;
szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi,
otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was,
ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby
poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy,
choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej
Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą”.
Człowiekiem trzeba się
nieustannie stawać, a nade wszystko dorastać do wymiaru miłości.
Człowieczeństwo wymaga dojrzałości, troski, zadbania o ten sektor naszej
komunikacji z innymi ludźmi. Pewnie tym stwierdzeniem nie odkrywam nieznanego
lądu, ale raczej wskazuję na aspekt ciągłego poznawania siebie i chęci rzeźbienia
swojego życia, aby potrafiło się wypowiedzieć w konkretnych czynach miłości
względem drugiego człowieka. Wiele mówi się o absolutnej bezinteresowności,
choć zdaje się, iż do wielu szlachetnych czynów podwieszony jest niewidzialny
ciężarek podnoszący dźwignie ku jakiemuś ludzkiemu „ja”- które się karmi sobą
(pycha). Ktoś kiedyś stwierdził, że w egoizmie, miłości siebie samego, każda
cnota tonie jak w morzu. W Ewangelii nie ma jakiegoś niepotrzebnego gdybania,
ideał człowieczego życia jest jasno określony. Jest tam powiedziane, że mamy
miłować bliźniego jak siebie samego (por. Mt 22,39), nie zaś że go mamy miłować
zamiast siebie, dobrze czynić jemu, a sobie nie. Jeśli zatem miłość bliźniego
nie ma polegać jedynie na wzniosłych słowach, jeśli ma znaleźć wypowiedź w
uczynkach, to musi być uporządkowana. Należy zatem znaleźć właściwą relację
między własnymi interesami a służbą innym- choć wcale nie jest to łatwe.
Czasami mówiąc ewangelicznie, nie chce się poderwać w nocy z łóżka i
zatroszczyć się o potrzebującego pomocy człowieka. Postawa miłości- miłosierdzia wymaga jakiejś
osobistej rewizji serca, opróżnienia ze swojego karmiącego się sobą „Ja”.
Miłosiernym jest ten który widzi dalej, niż tylko czubek własnego nosa,
skrzętnie zagarniając wszelkie profity dla siebie. Miłosiernym i zdolnym do
wstania w nocy, udzielenia pomocy strudzonemu i głodnemu bratu, jest ten kto
ma „miłe serce”. Dlatego autorzy duchowi definiują miłosierdzie jak współczucie
z cudzą niedolą, smutek nad nią. Współczucie staje się wyrazem jedności międzyludzkiej-
czasami cichej, na pierwszy rzut oka niezauważalnej, w której dokonuje się
podniesienie zagmatwanego świata drugiego człowieka ku Bogu. Przez ludzką nędzę
przebija się cichy głos pragnącego miłości i współczucia Chrystusa: „Byłem
głodny, a daliście mi jeść… Wszystko,
czego uczyniliście jednemu z tych braci
moich najmniejszych, Mnieście uczynili.”
środa, 7 października 2015
Bóg
posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy
poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię
Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z
Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i
rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie
bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna,
któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego,
a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na
wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”… Na to rzekła Maryja: „Oto ja
służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. Wtedy odszedł od
Niej anioł.
Przeżywamy miesiąc
październik który w sposób szczególny poświęcony jest Maryi; naszą codzienność
przenika modlitwa różańcowa, a wraz z nią kontemplacja wydarzeń z życia Jezusa
i Maryi. Przesuwając paciorki różańca przemierzamy duchową drogę wiary od
wypełnionego ciepłem domu w Nazarecie- dzieciństwo i wzrastanie Chrystusa,
następnie tajemnice światła- chrzest Pana, Przemienienie i Eucharystię, a wraz
z nim nasze duchowe narodziny. Prostota tej modlitwy, a jednocześnie jakże
trudna umiejętność pozostawienia wszystkich myśli za sobą, sprawiają, że ta
modlitwa szlifuje naszą umiejętność stawania w obecności Boga. Nie tylko w
codziennym zabieganiu musimy wykraść sobie chwilę czasu na modlitwę, ale
różaniec włożony w kieszeń kurtki czy płaszcza, stanowi dla nas motywację do
wejścia w dialog z Bogiem. Dialog medytatywny, pozornie monotonny, ale w
konsekwencji niezwykle owocny. Z Maryją- Niewiastą modlitwy wydarzenia ewangeliczne,
uobecniają się w naszym życiu, nie tylko je wspominamy ale stajemy się częścią
tych narracji, ponieważ w nich odnajdujemy nasze zmagania. Matka Bolesna
pokazuje nam jak trwać pod krzyżem, kiedy przychodzi pokusa ucieczki,
udręczenia, schowania się w bezpieczne miejsce. Jesteśmy „Pietą” trzymającą ciało
zmiażdżonego cierpieniem Bożego Syna. Modlitwa pozwala nam wejść w przestrzeń
nadziei, aby uchwycić sens naszego życia i przechodzenia na drugą stronę (może
dlatego tak często kiedy umierają nasi bliscy, oplatamy ich dłonie różańcem- to
nie tylko dewocyjny atrybut, talizman, czy dekoracyjny rekwizyt- to klucz do
innego wymiaru życia „porta fidei”- którą otwiera dla swoich dzieci Maryja).
Tylko nadzieja zrodzona z trudu i modlitwy, pozwala uchwycić światło życia
wiecznego, naszego przebudzenia ze śmierci i zmartwychwstania- „życia po życiu”.
Różaniec był trudnym tematem
ikonografii. W nawiązaniu do historii, a także liczby wypowiadanych nieustannie
wezwań „Zdrowaś Maryjo”, modlitwę różańcową nazwano Psałterzem Najświętszej
Maryi Panny. Odmawianie Ave Maria traktowano jako prezent, złożenie róży dla
Bogurodzicy- stąd określenie różaniec od róży. Michał Anioł w scenie Sądu
Ostatecznego pokazuje, jak zbawiony „wciąga” do nieba innych za pomocą dużego
różańca; upatruje się w tym aluzję do działania i ogromnej skuteczności tej
modlitwy. Pragnę zakończyć słowami Andre Frossarda: „Ziarna różańca to ziarna
zboża z plonu, który zbiera się gdzie indziej. Ta natarczywa modlitwa, oparta
na powtarzaniu tych samych słów, jest zbliżona do języka uwielbienia, tak
drogiego mistykom. Istnieje zresztą bardzo prosty sposób, aby zabezpieczyć tę
modlitwę przed mechanizmem: odmówcie pierwszy paciorek za jakąś osobę; zaraz
pojawi się w waszej pamięci inna, potem będzie ich dziesięć, dwadzieścia, a
wtedy różaniec wyda wam się nie za długi, ale za krótki. Przekonacie się, że
wasz bliźni bardzo potrzebuje modlitwy”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)