„Niech się cieszy niebo
i ziemia raduje przed obliczem Pana, bo przyszedł !” ( Ps 96). Kolejna cudowna
noc długo oczekiwana, w której Bóg stał się człowiekiem. Nie potrafię zebrać
myśli, jestem rozkojarzony, wewnętrznie roztargniony, poderwany ze swojego
miejsca- niczym pasterze zaskoczeni cudem betlejemskiej nocy. Ludzkie emocje,
duchowe oczekiwania zdają się pokrywać z tajemniczym i przekraczalnym ludzki
rozum, uobecnieniem miłości Boga. Od tej pory miłość przenika wszystko, co jest
ciałem. Bóg Ojciec wypowiada siebie i mówi nam o swoim umiłowanym Synu Jezusie
Chrystusie. Narodziła się Miłość, przyoblekła w ciało. Przyszedł do swoich, i
nie został przyjęty; już u samego początku wejścia w historię Boga-Człowieka
mamy do czynienia z kenozą- uniżeniem
i odrzuceniem. Światłość wtargnęła w ciemność i mroźność nocy, przeszyła
pustynię, grotę i świat…, a i tak wszyscy przespali moment nadejścia Boga.
Tylko aniołowie, zwierzęta i pasterze przynagleni roztaczającą się łuną
światła- przybiegli, aby zobaczyć Życie położne na sianie. W tym roku tak
bardzo chciałem, aby kaplica w której będę celebrował liturgię pachniała
sianem. Poprosiłem moich przyjaciół o dostarczenie najbardziej pachnących
snopków siana. Chciałem z zapachem siana, poczuć prostotę i nostalgiczność cudownej
nocy. Chrystus pachniał siankiem, a Maryja przeczesywała jego ledwo, co
widoczne włoski i zrzucała na ziemię źdźbła kłosów. Jak pisał ks. Twardowski:
„W świętą noc Bożego Narodzenia, uświadamiamy sobie, że i w naszym życiu, nie
wszystko jest zwykłe; są nimi sprawy cudowne, budzące podziw, zdumiewające
wciąż nowych pasterzy i mędrców. Kiedy jak kiedy, ale właśnie w tej nocy
uświadamiamy sobie wspaniały Boży dar rozpoczynającego się ludzkiego życia.
Żadnych ludzkich narodzin nie można sobie wytłumaczyć bez Boga”. Tyle
niewiarygodnie ciepłych i przenikniętych miłością skojarzeń. Kiedy Bóg się
rodzi, nie może być miejsca na smutek, pretensje, czy zazdrość…, wszystko w
ludziach powinno się odnawiać ku dobru. Jak pisał św. Leon Wielki: „Radujmy się
! Nie ma miejsca na smutek. To właśnie radość z narodzin Życia daje nam radość
obiecanej wieczności”. Myślę o moim Ojcu, który już odszedł i przeżywa święto
życia tam u góry. Przypominam sobie jak przed samą wigilią, klęczał ze mną i
modlił się, aby Bóg napełniał naszą rodzinę szczęściem. Później była wspaniała
kolacja wigilijna pełna duchowego piękna i ludzkich wzruszeń. Pisząc to
rozważanie na ekranie mojego komputera mam wyświetlony obraz przedstawiający
adorację Dzieciątka, holenderskiego malarza Gerarda Honthorsta, zwanego przez
Włochów Gherardo delle Notti. Był zafascynowany twórczością Caravaggia, i widać
to gołym okiem w jego Ars magna lucis et
umbrae. Namalował obraz narodzenia Chrystusa, w którym wszystko wzbudza tak
wielką siłę oddziaływania, że serce mięknie, a oczy się szkliwią. Oczy widzów
zostają jakby zahipnotyzowane światłem, które emanuje od małego nasyconego
jasnością dziecka. Światło, nie tylko rozprasza ciemność, ale nade wszystko
jego refleksy modelują twarze wszystkich tych, którym dane zostało spoglądanie
na Boga- który będąc Światłością- stał się widzialny ludzkim oczom. Błogosławiona
chwila utrwalona w ludzkich źrenicach.W spojrzeniu Maryi, utkwionym na swojej
Miłości, wypisuje się wszystko- czułość, macierzyństwo, spokój, blask
szczęścia… Oglądając ten obraz, moje oczy napełniają się łzami szczęścia. Obraz
nie stanowi ckliwej retrospekcji wydarzeń, a raczej misterium które należy
adorować. Chciałbym tak trzymać w swoich dłoniach Boga i patrzeć na Niego, jak
Maryja i Józef. Może najlepszymi życzeniami w święta, powinno być pragnienie
innego spojrzenia. Niech każdy człowiek, choć na chwilę spróbuje spojrzeć na
Dziecię Jezus, jak Jego Matka. To zadanie dla każdego z nas, a nade wszystko
dla Kościoła. Chrześcijaństwo składa pokłon przed niemowlęciem pogrążonym w
ciemnościach i ośmiela się powiedzieć: „Wspaniałość wytryska z Bożego serca,
promieniowanie wiekuistej światłości”.