Mk 9, 30-37
Tak
przyszli do Kafarnaum. Gdy był już w domu, zapytał ich: «O czym to
rozprawialiście w drodze?» Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się
między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i
rzekł do nich: «Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze
wszystkich i sługą wszystkich». Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i
objąwszy je ramionami, rzekł do nich: «Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię
moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego,
który Mnie posłał».
Nawet pierwszy episkopat nie był
wolny od rywalizacji- męskiej dominacji i parcia ku jak najlepiej
uprzywilejowanej pozycji. Ludzkie aspiracje wzięły górę nad pokornym i pełnym
wdzięczności przeżywaniem własnego powołania. Historia będzie zataczać kręgi i
odświeżać kąśliwe spory apostołów w innych czasach i miejscach. Im więcej
będzie w Kościele karierowiczostwa, rywalizacji o godności i uposażone stołki,
tym więcej wykluje się nie transparentności, dwuznaczności oraz hipokryzji. Rosyjski
filozof Chomiakow pisał, że „Kościół nawet ziemski jest czymś niebieskim”. Ktoś
czytając dzisiejszą Ewangelię może mu zarzucić, że był niepoprawnym idealistą.
Ale w taki sposób można myśleć o Kościele tylko wtedy, kiedy przeżywa się go w
poczuciu prostoty małego dziecka. „Tam, gdzie nie ma dzieci, brakuje nieba”
(A.Ch. Swinburne). Europejska cywilizacja przeżywa kryzys braku dzieci;
zestarzeliśmy się w naszej egzystencji. Pozostaje nam tylko cerowanie
zmarszczek i uszczelnianie duszy. Myślimy po dorosłemu zapominając że obok nas
istnieje fantastyczny- kolorowy świat Boga. W tym świcie na ostatnim miejscu
jest wyrachowanie, małoduszność, lekkomyślność i serce szczelnie zamknięte
przed miłością innych. Dziecko może wywrócić świat do góry nogami; pozdzierać
zatęchłe zasłony, przestawić wiecznie obecne w jednym miejscu przedmioty,
wstrząsnąć „świętym spokojem”. Potrafi nauczyć jak małe, drobne sprawy
przeistoczyć w święto radości. Tak naprawdę kiedy Chrystus stawia przed uczniami
dziecko, myśli o naprawie świata- o dziecięcej „rewolucji ducha”. Boimy się
nieprzewidywalnego następstwa zdarzeń i intensywności wiary od której
zaczerwienią się nam poliki. Dziecko nas może nauczyć jednego, że wiara to
całkowity zwrot serca ku Bogu. Ktoś mi kilka dni temu zarzucił mi, iż uprawiam
twardą teologię. Nie, ja uprawiam teologię po dziecięcemu, mocno stąpając
stopami po ziemi. Dziecięctwo, to nie są łatwe kompromisy, ale bezwarunkowe
zawierzenie i miłość. Mądrość żydowska mówi, że „człowiek ma trzy rodzaje
imion: to jakim nazwali go ojciec i matka, to jakim nazywają go ludzie i to,
jakim zapisany jest w Księdze żywota”. Tym imieniem, którym przywoła nas kiedyś
do siebie Bóg, będzie: Moje ukochane Dziecko !