czwartek, 23 lutego 2017


Otrzymałem ostatnio e-maila z zapytaniem: „Czy nie jestem zmęczony ciągłym pisaniem o wierze ” Nigdy nie traktowałem mojego „pisarstwa” jako pracy, a bardziej jako część mojej chrześcijańskiej posługi. Pisanie o wierze, nie jest wcale takie łatwe jak się komuś może wydawać. Nie zdeponowana mądrość wyczytana w wielu skądinąd ciekawych książkach i podana w przystępnym, choć dalekim od banalnej dewocji przekazie słowa, czyni ją atrakcyjną i miłą w odbiorze. Zawsze towarzyszy mi niedosyt, że to co próbowałem wyrazić jest zbyt banalne i może rozśmieszyć szkolnych Mistrzów teologii.  Nie, nie zmęczyło mnie pisanie o wierze, nawet wtedy kiedy czuję że jestem bezsilny wobec pewnych tematów- nie z braku wiedzy, bowiem mój dom jest niczym mała biblioteka,  czy warsztatu którego ciągle się uczę- ale z takiej ludzkiej skromności.  Zawsze marzyłem o tym, aby pisać o teologii językiem poezji- aby słowo potrafiło zabrzmieć adekwatnie i donośnie w doksologii, całkowitym uwielbieniu Boga. Jak czytam poezję chrześcijańskiego pisarza Prudencjusza, hymny Ambrożego, czy poematy Efrema, odkrywam jak wiele mam jeszcze do zrobienia. Przy wielkich umysłach chrześcijaństwa jestem tylko żuczkiem, przeskakującym w mozolnym trudzie z jednego miejsca w inne.  Pisanie o wierze wymaga cierpliwości i w jakimś stopniu rezygnacji z własnej intymności duszy. Moi przyjaciele mówią, że w przeżywaniu wiary jestem nazbyt sentymentalny, czasami okropnie ortodoksyjny, a niekiedy nieznośny. Pisanie o teologii dla niej samej, byłoby zwykłą intelektualną „idolatrią” wiedzy. Wiedza zrodzona poprzez wielogodzinne lektury, a nade wszystko życie wewnętrzne, może stać się czymś tak mocno przeobrażającym życie człowieka. To nie jest hobby. Przy przyjemnościach się odpoczywa, relaksuje, odpręża. Kiedy stawia się Bogu pytania, wymuszając często szybką odpowiedź- trzeba być skupionym i wsłuchanym, często ocierając łzy i pot własnej ograniczoności. Ile to razy próbowałem przelać „morze do dołka piasku” spierając się z Nim, że jestem wstanie to uczynić. Boga nie można opatrzyć przypisami i powiedzieć, że tak już jest. O Nim się pisze subtelnie, taktownie, jakby się wchodziło w „obłok niewiedzy”. Czasami jak Mojżesz trzeba zdjąć buty i zasłonić twarz, lub jak Noe otwierać okno i wypatrywać nieznanego lądu. W tym całym trudzie urzekająca jest świadomość, że wcześniej czy później każdy ma swój moment bycia na Górze Przemienienia, kontemplowania pustego grobu i podziwiania tańczącego Chrystusa przemierzającego ukwiecony ogród jak na obrazie Fra Angelico. Wiara rodzi się z przemienienia- prześwietlenia tak intensywnym światłem, że nie można go pomieścić. Nie można poznać Boga bez wiary, gdyż wiara jest szczególnym sposobem poznania Go. Dobrze to ujął najwybitniejszy umysł wczesnego Kościoła Orygenes: „W ścisłym sensie bowiem wiara jest sprawą tego, kto zgodnie z chrztem całą duszą przyjmuje to, w co wierzy”. Fascynujące jest przekonanie, że nawet po śmierci, dalej po zmartwychwstaniu wiara będzie istnieć, w sposób całkowicie oświecony- ale będzie rozpromieniać chrześcijańską duszę. Dlatego niezwykle pełen przenikliwości i doświadczenia św. Paweł mówił o wiedzy: „Teraz widzę po części”. Kiedy przyjdzie czas „wiary doskonałej”, to, co jest częściowe, zniknie, gdyż wiara w Boga jest naturą duszy, dzięki której człowiek wstępuje w zaskakujący i pełen harmonii świat Boga. Czasami wiele razy czytam jeden fragment Ewangelii, aby wyłowić coś nowego, zaskakującego i motywującego mnie jeszcze większej intensywności działania. Miał rację mądry Augustyn mówiąc: „Teraz traktujcie Pismo Święte jak twarz Boga. Rozpłyńcie się w Jego obecności”. Każde podążanie po śladach Chrystusa, Jego mądrości, jest jakąś formą „rozpływania się”, smakowania w obrazach, które rozpościera zdumiewająco świat Bożego Słowa. Tych, którzy przeżywają podobne przynaglenia lub rozterki, mogę zachęcić augustynowymi słowami zawierzenia: „Wyjdźmy na drogę miłości i idźmy za Tym, który powiedział: „Szukajcie zawsze Jego oblicza”.