Łk 17,1-6
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz
biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień
młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem
grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie. Jeśli brat twój zawini,
upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu. I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwróciłby
się do ciebie, mówiąc: «Żałuję tego», przebacz mu”. Apostołowie prosili Pana: „Przymnóż
nam wiary”. Pan rzekł: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej
morwie: «Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze», a byłaby wam
posłuszna”.
Upomnienie Jezusa
dotyczy dwóch bardzo ważnych kwestii: zgorszenia maluczkich- czyli
najmniejszych, najbardziej delikatnych i uprzywilejowanych odbiorców, dzieci
które są narażone na działanie zła. W drugim przypadku chodzi o zgorszenie
które rodzi się w sercu każdego z nas. Wielu jest takich ludzi którzy
rozsiewają zgorszenie wokół siebie jak „wirusa ebolę”, i nie widzą w tym problemu, a co dopiero
znalezienie sobie kamienia i zawieszenie go na szyi. Każdy z nas w mniejszy lub
większy sposób przykłada się do zgorszenia kogoś drugiego. Gorszymy się i
jesteśmy tymi którzy gorszą. W mniejszy lub większy sposób nosimy w sobie
skazę, taki rodzaj duchowej niemocy, niedyspozycji do uświadomienia sobie
swoich postaw. Muszę się przyznać że najbardziej mnie gorszą ludzie którzy nie
doświadczają na drodze życia duchowego żadnych kryzysów. Tacy puryści życia
duchowego… na zewnątrz wszystko jest super, a jak się spenetruje wnętrze to
można się udusić wydzielającym się odorem „doskonałości’. Druga sprawa
niezwykle trudna to umiejętność upomnienia. Sam się biję z myślami jak zwrócić
uwagę moim parafianom że należy pewne sprawy inaczej porządkować w swoim życiu.
Irytuję się wewnętrznie kiedy ktoś mi mówi że ma ważniejsze rzeczy do zrobienia
od przeżycia niedzielnego spotkania z Chrystusem na Eucharystii. Naprawdę w
życiu są ważniejsze sprawy niż praca, czy inne zaplanowane zachcianki… Zderzam
się ze sobą, jakbym walił głową o ścianę i próbował przeforsować to co
właściwie jest poza mną samym. Wydaje się ze w dzisiejszym słowie Chrystus aż
przesadza w tym radykalizmie, to chwilowe odczucie, ale tak naprawdę świetnie
zna dwulicową i sprytną naturę człowieka. Trzeba zderzyć się z prawdą o swojej
grzeszności, o cielesności która może przyczyniać się do obiektywnego zła. Nie
można dyspensować swoje ciała, uważając iż to tylko słaba i krucha ludzka
natura. Pan mówi o utracie członków za cenę pewnej wolności… aż ciarki
przechodzą po plecach jak człowiek o tym myśli. Przecież Chrystus może zażądać
ode mnie o wiele więcej niż utrata jakiejś kończy ciała ( choć spełnienie
takiego życzenia wydaje się absurdalne i somatycznie sadystyczne). „Może
poprosić mnie o zachowanie rąk w doskonałej sprawności, ale w celu użycia ich
do czegoś innego, co nie jest wydzieraniem, zagarnianiem, gromadzeniem. Może
pozwolić mi zachować sprawność nóg, ale by dzięki nim pójść drogą, którą nie
chciałbym pójść”. Egoizm, miłość własna może wikłać w kokonie… zasklepić serce.
Chrystus wymaga od nas odcięcia od siebie… ukształtowania jak najbardziej
autentycznego obrazu człowieka wolnego.