Jezus
rzekł do niej: „Mario!” A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku:
„Rabbuni”, to znaczy: „Nauczycielu”… Poszła Maria Magdalena oznajmiając
uczniom: „Widziałam Pana i to mi po wiedział”.
Maria Magdalena
najbardziej intrygująca postać Ewangelii. Kobieta której życie miało kilka
aktów, a ten końcowy był eksplozją miłości i szczęścia. Niezwykle barwna
postać- martwa przez grzech i wskrzeszona przez miłosierdzie; kobieta lekkich
obyczajów, a później święta równa apostołom. W średniowieczu kobiety trudniące
się najstarszym zawodem świata, miały w Niej swoją patronkę; sprzedawały własne
ciała, a w głębi duszy marzyły o lepszym życiu. O Marii Magdalenie pisano
ciekawskie książki- na pograniczu detektywistyczno- romantycznej fabuły, do
dzisiaj puszczając dozę wyobraźni- przekraczając granicę przyzwoitości i dobrego
smaku. Zazdrośni byli o Nią teologowie i moralni puryści cnoty. Dedykowano Jej
mnóstwo kościołów i kaplic; dla sztuki sakralnej- była pierwszą oficjalnie
zaakceptowaną i pozującą, półnagą
modelką. Jej prawdziwymi atrybutami świętości są milczenie i łzy. Wśród wielu
ciekawych obrazów świętej, urzeka mnie w sposób szczególny dzieło
ekscentrycznego malarza La Toura (1593- 1652). Piszę ekscentryczny- ponieważ
takim był, daleko mu było do świętości; grubiański, wścibski, złośliwy, chciwy
na grosz, pozbawiony wrażliwości, kompletnie zaprzeczający swoim mistycznym i
pełnym uduchowienia obrazom. Być może dlatego, jego malarskie wizje są wypełnione
po brzeg żarem i religijną głębią wypowiedzi. Jakby to powiedzieli
psychologowie- stanowią podświadomą projekcję ukrytej tęsknoty za innym życiem.
Pewnie bał się o tym myśleć, a co najgorsze nie chciał się zmieniać- tworzył,
odsłaniając granice codziennego ludzkiego sacrum, samemu jednak grzęznąc w
hedonistycznym profanum. Georges był w jakimś stopniu naśladowcą jeszcze
jednego, grzesznika i artysty- Caravaggia. Czerpał z niego pełnymi garściami,
tworząc przy tym swój własny, trochę kubizowany styl. Wracając do świętej Marii
Magdaleny, wymalował obraz kobiety, która niczym w kalejdoskopie przegląda
wszystkie wydarzenia swojego życia. Światło wydobywające się z jednego punktu,
rozprasza ciemność surowego i nieprzyjemnego pomieszczenia. Blask świecy jest
tutaj czymś więcej niż tylko ogniskującym na sobie punktem obrazu; wydaje się
przekraczać czysto materialny zabieg malarski. Światło w obrazie staje się
symbolem niewypowiedzianej metamorfozy duszy. Światło umożliwia nam oglądanie
spokojnej i wyrażającej całą gamę duchowych przeżyć, wypisanej na twarzy
odmienionej przez Chrystusa kobiety. Światło roztapiające ludzkie łzy i mroki
duszy, staje się najbardziej wymownym symbolem duchowości Boga. Spojrzenie
kobiety utkwione w jednym punkcie, jakby stanowiło odległe wspomnienie
spotkania ze Zmartwychwstałym Panem- od Niego, emanowało światło, przywracające
światu prymat życia nad śmiercią. Pisał Rahner- „Światło otacza mnie, światło
które nie zna już wieczoru, światło Chrystusa okrywa mnie jak szata”. Maria
Magdalena jest nawróconą grzesznicą, otuloną światłem poranka wielkanocnego.
Nie obcięła sobie włosów na znak pokuty, zwiewnie spływają modelując ciało,
które już nie jest towarem na sprzedaż- a bardziej miejscem dźwigania
przemienionej grzeszności. Jej liturgia
przeniknięta miłością do Jezusa, opiera się na otwartym źródle łez i
nieustannej pamięci serca. Jej oczy wyrażają wszystko, są wyrazem tęsknoty i
wszechogarniającej skruchy- bowiem „skrucha jest drżeniem duszy u bram raju”.
Lewa dłoń dotyka czaszki; to nie jest szekspirowski gest oswajający z
nadchodzącą śmiercią- to raczej przypomnienie miejsca, gdzie wylewała łzy na
zdjęte z krzyża martwe ciało Chrystusa. To przypomnienie miłości, która
dokonała się raz jedyny w historii świata- aby człowiek nigdy nie zwątpił, ze
Bóg potrafi kochać i przebaczać bezinteresownie.